Выбрать главу

Szybko zmieniła temat

– Rzeczywiście tak wyglądasz. Wyróżniają cię tylko niebieskie oczy. Podejrzewam, Devonie, że gdy śpisz, wyglądasz jak prawdziwy Indianin.

Wciąż jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do imienia Devon. Do tej pory nikt nigdy go tak nie nazywał. Będę o tym pamiętał, gdy następnym razem zasnę na szlaku. Teraz jednak sprawdźmy, jak daleko a nam się uciec od nich przed zmrokiem. Podszedł do konia, wyjął z sakwy kilka pasków suszonego mięsa i podał jej.

– Indianie nazwali cię Ptaszkiem. Pasuje do ciebie. Podejrzewam, że niewiele jesteś cięższa od ptaka.

– Ptaszek – powtórzyła rozbawiona.

– To dla ciebie zaszczyt, że dali ci imię – ciągnął, wsadzając ją na konia. – Nieczęsto to robią w stosunku do jeńców. – Objął ją, by sięgnąć wodzy. – Jak się nazywasz?

– Linnet. I pewnie nie uwierzysz, ale Linnet to po angielsku zięba.

– Chcesz powiedzieć, że…

– Obawiam się, że tak. Ptaszek.

Devon roześmiał się, przez chwilę opierając się piersią o jej plecy.

– Jesteś…

– Pozwól, że zgadnę. Najdziwniejszą kobietą na świecie, niezależnie od tego, co to słowo oznacza.

– Dokładnie tak bym to ujął: najdziwniejsza kobieta, jaką znam.

Nie wiedziała, czemu to stwierdzenie sprawiło jej taką przyjemność.

2

Jechali milcząc. Dopiero o zmierzchu zatrzymali się przy strumieniu.

– Tu rozbijemy obóz na noc – powiedział Devon i uniósł ręce, by zsadzić ją z konia.

Linnet przemknęło przez myśl, że szybko oswoiła się z myślą, że on jej pomoże.

– Zostań tu. Cofnę się trochę, żeby sprawdzić, czy nikt za nami nie jedzie. Nie boisz się zostać sama? – Uśmiechnął się na myśl, jak głupie było to pytanie.

Linnet siedziała przez chwilę odpoczywając. Swędziała ją głowa. Gdy się podrapała, zabrudziła sobie paznokcie. Westchnęła i ruszyła na poszukiwanie chrustu.

Po powrocie Devon stwierdził, że koń jest rozsiodłany, a ognisko przygotowane.

– Nie wiedziałam, czy mogę rozpalić ogień. Lepiej, zęby nas nikt nie zauważył.

– I bardzo mądrze, ale chyba ludzie Szalonego Niedźwiedzia są zbyt leniwi, by nas gonić. Mają dzieci i to im wystarcza.

– Szalony Niedźwiedź. Czy to ten, którego…?

– nie. To był Cętkowany Wilk. – Popatrzył na nią uważnie, rozpalając ogień. – Przykro mi, że musiałeś…

– Nie mówmy o tym. Stało się. Teraz podejdź do mnie i pokaż mi to rozcięcie na ustach.

Szybko pokonała kilka stóp dzielących ich od siebie i usiadła, a on ujął jej twarz w swe wielkie, silnej dłonie i delikatnie zbadał okolice zranienia.

– Otwórz usta.

Usłuchała; wpatrywała się w jego czoło, podczas gdy on przyglądał się jej zębom.

– Świetnie. Chyba nie ma żadnych złamań. A co z resztą? Coś cię jeszcze boli?

– Żebra. Ale to tylko stłuczenie. -Zobaczymy. Pewien jestem, że gdyby nawet wszystkie były połamane, nie pisnęłabyś ani słówka. – Uniósł dół jej koszuli i przesunął ręką po jej żebrach. Gdy skończył, cofnął rękę i usiadł na ziemi. I Nie wygląda to na złamanie. Muszę przyznać, że gdybym nie wiedział, sam dałbym się nabrać, że jesteś dzieckiem. Przyniosłem kilka ptaków. Ugotujemy je, żebyś nabrała trochę ciała.

– Raków? – zapytała, ponownie zawiązując koszulę. – Nie słyszałam strzałów.

– Są też inne sposoby polowania, nie tylko strzelanie. Zajmij się jedzeniem, a ja pójdę się opłukać.

Popatrzyła tęsknie na strumień.

– Też bym się wykąpała. Potrząsnął głową.

– Wydaje mi się, że sama woda nie wystarczy, by zetrzeć z ciebie ten tłuszcz.

Popatrzyła na brudną, podartą spódnicę, sponiewieraną koszulę, na swoją zatłuszczoną skórę.

– Czy ja naprawdę wyglądam tak koszmarnie?

– Widziałem już bardziej eleganckie strachy na wróble.

Wydęła usta.

– Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego ryzykowałeś dla mnie tak wiele, Devonie. Przecież mogli cię zabić.

– Ja też nie rozumiem – odparł szczerze i rzucił jej ptaki. – Umiesz chyba gotować?

Po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego, odsłaniając białe, równe zęby.

– Z przyjemnością przyznaję, że umiem. Widząc ten uśmiech Devon uświadomił sobie, jak bardzo Linnet jest kobieca. Odwrócił się szybko, chwycił sakwy i ruszył do strumienia.

Gdy wrócił, w jego wyglądzie nastąpiła całkowita zmiana. Miał na sobie granatowe bawełniane spodnie i obszerną niebieską koszulę z samodziału, wykończoną pod szyją małą stójką. Po zdjęciu skąpej przepaski i kościanego naszyjnika mniej przypominał Indianina, choć nadal rzucał się w oczy orli nos i ciemne włosy. Uśmiechnął się, siadając po drugiej stronie ogniska.

– Znów jestem ucywilizowany. Dotknęła włosów przyklejonych do głowy.

– Nie mogę powiedzieć tego o sobie.

– Skoro ja wytrzymuję ten zapach, to i tobie się uda.

Byli wygłodniali, toteż posiłek wydawał im się niebiański, zwłaszcza w porównaniu z jedzonymi ostatnio plackami kukurydzianymi i suszonym mięsem. Potem Devon zgarnął liście na dwa oddalone od siebie o kilka stóp posłania i podał jej koc.

– Zabrudzę go – roześmiała się. Devon popatrzył na nią uważnie. W świetle księżyca brud nie był aż tak widoczny.

– Wątpię – powiedział cicho.

Linnet popatrzyła mu w oczy i poczuła nagły strach przed mężczyzną, któremu tyle zawdzięczała. Odwróciła wzrok i ułożyła się na posłaniu. Zasnęła, zanim zdążyła zastanowić się głębiej nad tym uczuciem. Gdy się obudziła, była sama. Odwróciła się, słysząc niespodziewane trzaśniecie suchej gałązki. Spomiędzy drzew wyszedł Devon niosąc upolowanego zająca.

– Śniadanie. – Uśmiechnął się. – innym razem ja będę gotował.

Uśmiechnęła się zgodnie i poszła do strumienia, zdecydowana zrobić coś ze swoim wyglądem. Po kilku minutach doszła do wniosku, że jej wysiłki nie dają pożądanego rezultatu, bo zamiast zmyć brud, rozprowadziła go tylko po całym ciele. Musiała się poddać.

Gdy wróciła do ogniska, Devon powitał ją uśmiechem, który szybko zamienił się w śmiech. Jednak, widząc, że dziewczyna jest bliska płaczu, zamilkł. Podszedł do niej, wyciągnął brzeg koszuli ze spodni i zaczął jej ocierać twarz.

– To niewiarygodne, ale wyglądasz teraz jeszcze gorzej. Mam tylko nadzieję, że ludzie ze Sweetbriar rozpoznają w tobie istotę ludzką.

Patrzyła pod nogi.

– Przykro mi, że jestem tak odpychająca.

– Chodź, usiądź i zjedz coś. Ja się już przyzwyczaiłem do twojego wyglądu.

Usłuchała i ugryzła udko zająca. Uśmiechnęła się, ocierając z brody tłuszcz.

– Może udałoby mi się coś upolować, gdybym biegała za zwierzętami i straszyła je swoim wyglądem.

Devon roześmiał się.

– Chyba udałoby ci się to.

Następnego dnia zrobili kawał drogi i Linnet musiała się bardzo starać, by nie zasnąć.

– Wydaje mi się, że jesteś porządnie zmęczona -powiedział po południu.

Wzruszyła ramionami.

– Bywało gorzej.

_ A zatem dobrze, że wczoraj tak długo jechaliśmy. Mamy szansę dotrzeć do Sweetbriar jeszcze dziś wieczorem.

– Sweetbriar?

– Tam mieszkam. Sto akrów najpiękniejszej ziemi, jaką kiedykolwiek widziałaś. Nad rzeką Cumberland. – Podał jej kawałek suszonego mięsa.

– Sam tam mieszkasz?

– Nie. To prawie miasto – odparł wesoło. – Są tam Emersonowie, Starkowie i Tuckerowie. Mili ludzie. Spodobają ci się.

– A zatem ja też mam tam zamieszkać?

– Jasne. Jak inaczej mogłabyś mnie nauczyć czytać? Nie zapomniałaś chyba o naszej umowie?