Выбрать главу

– A więc znasz Macalistera? Czyli to prawda z tym jego indiańskim pochodzeniem w ogóle? Mówisz po angielsku, Indiańcu?

Związany, zakneblowany więzień skinął twierdząco głową.

– Co za świat! Indiańce mówią po angielsku. Następny rząd założy pewnie dla nich szkoły, żeby nauczyli się czytać i pisać. Wyjmę ci teraz knebel, chłopcze, ale nie próbuj krzyczeć, bo z prawdziwą przyjemnością wepchnę ci kopniakiem wszystkie zęby do gardła.

Wyjął knebel.

– Powiedz, jak się nazywasz.

– Szalony Niedźwiedź.

– W porządku, Szalony Niedźwiedziu. Czeka nas długa pogawędka.

Gdy Linnet obudziła się, pierwszą rzeczą, która rzuciła się jej w oczy, było puste posłanie Devona. Westchnęła. Wolała, gdy był unieruchomiony, gdy nie chodził z nią na łąkę, gdy nie wychodził na ganek. Podłożyła ręce pod głowę i wpatrzyła się w sufit. Phetna i Miranda jeszcze spały, wyczerpane wydarzeniami poprzedniego dnia.

A więc dzisiaj. Dziś opuszczą to paskudne miasto. Devon zabierze je do Sweetbriar. Żal jej tylko było zostawić tu Nettie, ale przecież w domu miała tylu przyjaciół. Już na samą myśl o nich robiło jej się lżej na sercu.

– Gdzie chłopak?

Linnet popatrzyła na Phetnę wyciągniętą na pożyczonym materacu.

– Nie wiem. Teraz, gdy mu zwróciłaś mokasyny, boję się, że będzie bez przerwy gdzieś chodził. – Starała się nie zdradzić swoich uczuć, ale niezupełnie jej się udało.

Phetna uśmiechnęła się.

– Lepiej się przyzwyczajaj do tego, że nie uda ci się trzymać Macalistera przy sobie.

– Chyba masz rację. Po prostu przyzwyczaiłam się, że wiem, gdzie go znaleźć. Tej nocy przez cale godziny siedział na ganku zamartwiając się. Nie słyszałam, kiedy wrócił.

Phetna usiadła.

– Opiekowanie się kobietami to rola mężczyzn. No, powinnam już wstać, żeby ugotować coś do jedzenia.

Linnet uśmiechnęła się marzycielsko.

– Nie gotuj za dużo, bo i tak dziś wyjeżdżamy. – Nie zauważyła dziwnego wyrazu twarzy Phetny.

– Wracacie do Sweetbriar?

Linnet przewróciła się na brzuch i popatrzyła starszej kobiecie prosto w oczy.

– Wracamy. Wszyscy. Devon zaznaczył, że bardzo mu zależy na tym, żebyś pojechała z nami.

Phetna przysiadła na ławie.

– Niepotrzebna mu taka stara kobieta jak ja.

Linnet wstała i zaczęła składać koc.

– Devon wie dokładnie, czego chce, i nie ma sensu się z nim kłócić. Szkoda czasu, musimy się pakować.

Do Phetny nareszcie dotarło, o co chodzi.

– Chyba nigdzie nie chciałabym być tak bardzo jak w Sweetbriar. Muszę jeszcze zabrać swoje rzeczy z mojej chaty.

– Oczywiście – zgodziła się Linnet. – Tu jest niewiele do zrobienia, a Miranda i Devon mogą mi pomóc. Idź się spakować. Potem się spotkamy.

Phetna skrzywiła się w coś na kształt uśmiechu.

– Chyba tak zrobię. Nie potrzebujesz mnie tutaj?

– Nie. Im szybciej uporamy się z robotą tu i w twojej chacie, tym szybciej wyjedziemy.

– Lecę.

Zanim Linnet zdążyła mrugnąć, Phetna była już w drodze. Doskonale wiedziała, co odczuwa ta biedna kobieta, bo sama czuła się dokładnie tak samo.

Linnet wiedziała, że Devon potrzebuje trochę samotności, której brakowało mu już od tygodnia. Zauważyła, jak bardzo go męczy konieczność dłuższego przebywania w zamkniętym pomieszczeniu, ale gdy nie wrócił do południa, zaczęła się o niego martwić. Weszła w las, spodziewając się zastać go śpiącego pod drzewem. Już obmyślała przemowę, już cieszyła się, że on weźmie ją w ramiona i nie pozwoli dokończyć.

Gdy wróciła do chaty, stwierdziła, że nadal nie wrócił. Podała Mirandzie obiad, sama zbyt zdenerwowana, by jeść. Nieliczne rzeczy należące do niej i córki już dawno zostały spakowane. Wzięła tylko to, co najpotrzebniejsze.

Usłyszała pukanie i otworzyła; zobaczyła Squire'a. Przez chwilę stali patrząc na siebie. Spojrzał ponad jej głową na tobołki i odepchnął ją, by wejść do chaty.

– A więc wyjeżdżasz?

– Tak – odparła; uświadomiła sobie, że zupełnie o nim zapomniała.

– Przypuszczam, że nie masz zamiaru zdradzać mi swoich planów.

– Ja… – Uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy. – Moje zachowanie było niewybaczalne i przepraszam za to. Wszystko stało się tak szybko, że nie miałam czasu pomyśleć.

– Ha! Chyba masz na myśli przyjazd tego twojego byłego kochanka i to, że cię znowu trafiło. Żal mi was, dziewczyny. Nieważne, co wam taki zrobi. Jeśli już sobie któraś z was ubzdura, że go kocha, będzie w niego wierzyć do końca.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Naprawdę? No to popatrz na siebie. Spakowałaś się, jesteś gotowa do wyjazdu, a gdzie podziewa się twój oblubieniec? – Uśmiechnął się, widząc, że nie wie, co odpowiedzieć. – Widzisz, Linnet, raz już cię zostawił. Teraz zrobił to ponownie. Nie miał zamiaru się z tobą żenić. Bo niby dlaczego? Po co miałby sobie wieszać u szyi żonę i dziecko, skoro ma u swoich stóp cały świat? Jest miody, przystojny, podoba się kobietom, dlaczego miałby z tego wszystkiego rezygnować?

– Nie chcę tego słuchać. Czy możesz stąd wyjść?

Usiadł przy stole i oparł się plecami o ścianę.

– Wyrzucasz mnie z mojej własnej chaty? Pozwól, że ci przypomnę, że wszystko, co uważasz za swoje, należy właściwie do mnie. Nawet zapłaciłem za narodziny Mirandy. – Jego oczy stały się lodowate. – I co teraz zamierzasz robić, skoro on cię zostawił? Pojechać za nim do Sweetbriar? Gonić za nim jak jakaś dziewka, którą się przez niego stałaś?

– Nie będę więcej słuchać twoich obelg. To prawda, że nie wiem, gdzie się podziewa Devon, ale nie wierzę w twoje insynuacje.

– Wierz w to lub nie, ale to prawda. Dziś rano przyszedł do mnie i przehandlował mi to za zapasy potrzebne na podróż do Sweetbriar.

Pokazał Linnet nóż Devona.

– Nie wierzę ci.

– To zapytaj Nettie, czy koń Macalistera jest jeszcze u niej. Zabrał go, a kilku ludzi ze Spring Lick widziało, jak odjeżdża.

– Nie wierzę ci! – powtarzała to wciąż, nie mogąc wymyślić nic innego.

Roześmiał się.

– To twoje prawo. No, muszę już iść. Przemyśl sobie to, co ci powiedziałem, i zastanów się, czy chcesz, żeby Miranda wychowywała się przy takim ojcu. – Zatrzymał się przy drzwiach. – A tak przy okazji: dostał, czego chciał? – Jego wzrok omiótł jej figurę, ale stała wyprostowana, bez słowa. Śmiejąc się, zamknął za sobą drzwi.

Nie wierzę – powtórzyła Linnet. – Niezależnie od tego, co Devon zdecydował, nie jest kłamcą.

Nettie szczodrze nasypała herbaty do czajniczka.

– Nie znam go na tyle, by cokolwiek powiedzieć. Wiem tylko, że jego koń zniknął dziś rano.

– Nie wykradałby się tak nocą.

A ja wiem, jak bardzo chciałabyś w to uwierzyć, pomyślała Nettie.

– I co teraz zamierzasz zrobić?

– Ja… nie wiem. Muszę iść do Phetny, czeka na mnie od rana. – Popatrzyła przez otwarte drzwi na zachodzące słońce. – Robi się późno, a ja nie wiem, co robić.

Rebeka wbiegła do chaty, nie mogła złapać tchu.

– Dowiedziałam się, mamo. Już wiem.

Linnet patrzyła na nią zaskoczona.

– Dobrze już, siadaj – powiedziała Nettie. – Opowiadaj.

– Nettie, ty chyba nie… – zaczęła Linnet.

– Ależ tak – przerwała jej Nettie, patrząc z durną na córkę. – To dziecko jak żadne inne potrafi słuchać.

Linnet nie podobało się to wszystko, ale za wszelką cenę chciała poznać powód, dla którego Devon tak nagle wyjechał.

– Słyszałam, jak Squire rozmawiał z panią Yarnall. Kłócili się. Pani Yarnall chciała, żeby coś zrobić z panną Tyler i panem Macalisterem, a Squire powiedział, że już się tym zajął. – Popatrzyła na obie kobiety, żeby się upewnić, że nie uroniły ani słowa z tego, co powiedziała.