– I co jeszcze mówił? – dopytywała się Nettie.
– Ze sprzedał pana Macalistera Indianom.
– In…! – zaczęła Nettie z oczyma rozszerzonymi z przerażenia.
Linnet zdawała się być opanowana.
– Co jeszcze powiedział, Rebeko?
– To już prawie wszystko. Powiedział, że złapał jakiegoś Indianina w lesie, obezwładnił go i związał. Mówił, że ten Indianin podglądał pannę Tyler i pana Macalistera, jak się całowali! – Dziewczynka popatrzyła dziwnie na swoją nauczycielkę.
– Co jeszcze? – zapytała Linnet, nie zwracając uwagi na zaciekawienie dziewczynki.
– Powiedział, że gdy go zabrał do domu, dowiedział się, że ten Indianin tropił już od dłuższego czasu pana Macalistera, chcąc go zabić, ale brakowało mu broni i konia, żeby go pojmać.
– A więc Squire pomógł ternu Indianinowi pojmać Devona – dokończyła za nią Linnet.
– Tak, psze pani.
– No tak. – Nettie głośno wypuściła powietrze. – No to już chyba nic nie da się zrobić.
– Możemy za nim jechać – zaprotestowała Linnet.
– Ty i ja? – zapytała Nettie. – Dwie samotne kobiety w lesie? Nikt ci tu nie pomoże, a mój Otis wróci dopiero za tydzień. Kogo możesz poprosić o pomoc?
– Nie wiem. – Linnet wstała. – Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale nie pozwolę im zabić Devona. – Zatrzymała się przy drzwiach i popatrzyła na Rebekę. – A nie słyszałaś przypadkiem imienia tego Indianina?
– A tak… to był Szalony Niedźwiedź.
Nettie miała wrażenie, że Linnet zaraz zemdleje. Krew odpłynęła z jej twarzy, oczy stały się szkliste, a kolana ugięły się pod nią.
– Linnet, dobrze się czujesz?
Potrząsnęła głową, by oprzytomnieć.
– Muszę iść. Muszę go odnaleźć.
Nettie chciała zaprotestować, ale Linnet już wyszła, więc Nettie powróciła do zagniatania ciasta na chleb.
– Myślisz, mamo, że panna Tyler pojedzie za tym Indianinem, który ma pana Macalistera?
– Nie, oczywiście, nie – odpowiedziała Nettie. – Będzie miała dość czasu, żeby zrozumieć, że to niemożliwe. Nikt nie przejdzie samotnie przez las, nawet Linnet o tym wie.
– A ja bym to zrobiła – stwierdziła Rebeka. – Pojechałabym za nim. Nie pozwoliłabym, żeby jacyś Indianie więzili mojego mężczyznę!
– Cicho – uspokoiła ją matka. – Nie wiesz, o czym mówisz. Są rzeczy, których kobieta robić nie może, a jazda przez las do obozu Indian jest właśnie jedną z nich. I jeśli nawet Linnet nie zna czasem swojego miejsca na świecie, ma przynajmniej dość rozsądku, by… – Urwała wpatrzona w chleb.
– Co się stało, mamo?
Nettie wytarła ręce w fartuch.
– Linnet nie ma w ogóle rozsądku, gdy chodzi o tego mężczyznę. I na pewno zrobi tak, jak powiedziała.
Pojedzie za nim, to pewne. Rebeko, zagnieć ciasto i nastaw, żeby urosło.
– Ależ, mamo. Ja chcę zobaczyć, jak rozmawiasz z panną Tyler.
– To raczej panna Tyler porozmawia ze mną.
21
Drzwi chaty Linnet były otwarte, a ona sama siedział przy stole patrząc nie widzącym wzrokiem na
Mirandę bawiącą się z kotkiem. Nie słyszała kroków
Nettie.
– Jak zamierzasz zdobyć konie?
Linnet podniosła głowę, natychmiast zrozumiała.
– Zamierzam ukraść jednego Squire'owi.
Neetie uśmiechnęła się mimo woli.
– Sądzisz, że uda się ukraść dwa?
– Nie – odparła poważnie Linnet. – To mój problem Nie możesz jechać ze mną.
– Ciekawe dlaczego? – zaprotestowała urażona
Nettie.
Linnet popatrzyła na nią nie tracąc nic ze swego spokoju.
– Będziesz tylko przeszkodą. Wciąż będę się o ciebie bała, bo przecież nie umiesz strzelać ani jeździć konno.
Nettie patrzyła na nią zaskoczona, a potem roześmiał się.
– Nie owijasz sprawy w bawełnę.
– Nie mam innego wyjścia. To poważne przedsięwzięcie Szalony Niedźwiedź nienawidzi Devona i mnie. Jeśli nie uda mi się go uwolnić, oboje będziemy zgubieni.
– Boże! – Nettie usiadła na krześle. – Nie rozumiem, jak ty potrafisz siedzieć tu tak spokojnie i mówić o śmierci.
– Mój spokój to tylko pozory. Zycie Devona jest zagrożone, ale istnieje szansa, niewielka szansa, że go uratuję. Dopóki jest choćby iskierka nadziei, nie zamierzam z niej zrezygnować.
Nettie westchnęła.
– Dobrze. Nie pojadę, tylko zajmę się Mirandą.
– Nie. Zabiorę ją do Phetny. Ci ludzie mogą jej zrobić krzywdę, jeśli tu zostanie. Ale nie odważą się pójść do Phetny.
Nettie popatrzyła na nią z podziwem.
– Nigdy jeszcze nie spotkałam kogoś, kto tak rozsądnie planowałby wszystko. W czym mogę ci pomóc?
– Pomóż mi ukraść konia.
Nettie uśmiechnęła się do siebie.
– Z przyjemnością, nawet większą, niż podejrzewasz.
Czekały na zapadnięcie zmroku, żeby wśliznąć się do zagrody Squire'a. Nettie trzymała Mirandę, gdy Linnet weszła pomiędzy boksy. Nettie zaczęła się o nią niepokoić, nie widząc nic w ciemnościach. Konie zachowywały się spokojnie, nie przeszkadzała im obecność Linnet. W pewnym momencie Nettie wydawało się, że mignęły gdzieś jasne włosy przyjaciółki, ale stwierdziła, że musiała się pomylić. Wydawało jej się, że minęły wieki, nim Linnet wyprowadziła konia przez bramę.
– Dlaczego tak długo? – szepnęła.
– Siodło – odparła krótko Linnet. – Muszę już jechać. Zegnaj… przyjaciółko.
Uścisnęły się.
– Powodzenia, Linnet. Życzę ci szczęścia. I proszę, uważaj na siebie.
Linnet wskoczyła na wysokiego, czarnego konia.
– Poradzisz sobie z tym zwierzęciem? – zapytała Nettie podając Mirandę matce.
– Oczywiście.
– Będzie mi brakowało twojego dziwnego akcentu
– powiedziała Nettie ocierając oczy wierzchem dłoni, ale Linnet tylko ściągnęła wodze, myśląc już o czekającej ją podróży.
Gdzie twój mężczyzna? – Były to pierwsze słowa Phetny, gdy zobaczyła Linnet i śpiącą Mirandę.
– Squire… – zakrztusiła się, wymawiając to imię. – Oddał go Szalonemu Niedźwiedziowi.
– Szalonemu Niedźwiedziowi? Czy to nie ten, który zabił twoich bliskich?
– Ten sam, ale nie pozwolę, by dalej krzywdził kogoś z mojej rodziny. – Podała jej Mirandę.
– Chyba nie masz zamiaru za nim jechać?
– Tak, zamierzam to właśnie zrobić.
– Sama?! Sądziłam, że myślisz choć trochę, ale myliłam się.
– Przestań, proszę, już to przerabiałam z Nettie.
Phetna odezwała się dopiero po chwili.
– Racja, pojedziesz za nim, ale nie sama.
– Nie możesz ze mną jechać, Phetno. Jesteś zbyt…
– Przestań. To nie ja z tobą pojadę, tylko Żółta Ręka.
– Żółta Ręka? To on tu jest?
– Nie, ale wkrótce będzie. Potrafię go wezwać w chwili niebezpieczeństwa. Poczekaj tylko, a Żółta Ręka niedługo się tu zjawi.
Phetna wzięła z półki nad kominkiem wydrążony w środku róg, wyszła i zadęła w niego kilkakrotnie zwracając się w różne strony. Phetna przygotowała jedzenie, mąkę kukurydzianą i suszone mięso, a Linnet w tym czasie napisała coś na okładce Biblii. Sporządziła testament, w którym ustanawiała Phetnę jedyną opiekunką Mirandy.
– Jeśli nie wrócę za dwa tygodnie, możesz…
– Cicho! – przerwała jej Phetna. – Zaopiekuję się twoją małą, dopóki nie wrócisz. O niczym innym nie chcę nawet myśleć. Zjedz teraz coś, nie mów tyle.