Выбрать главу

– Devonie, nie mam pojęcia, o czym mówisz Możesz mi to wyjaśnić?

– Znów chcesz mi przypomnieć, jakim byłem okrutnikiem, i że ty mi to przebaczyłaś. Więc teraz powinienem wybaczyć Cordowi to wszystko, co mi zrobił.

– A co w tym zlego?

– Przede wszystkim ja nie należę do ludzi, którzy łatwo przebaczają. Gdy ktoś mi się narazi, nie śpieszę się z wyciągnięciem ręki.

– Wspaniale. A gdybym i ja tak podchodziła do sprawy?

Uśmiechnął się.

– Tobie dodatkowo zależy, żeby wejść do mojego lóżka

– Devon! – Wyglądała na wstrząśniętą.

– Ale ja nie mam takich planów w stosunku do Corda. Jeśli chce, bym mu wybaczył, musi udowodnić, ile jest wart, zanim nazwę go bratem.

Odwróciła wzrok i stwierdziła, że nie potrafi popatrzyć pogardliwie na mężczyznę, który trzyma ją w ramionach.

– Uważam, że jesteś nie w porządku.

– A ja uważam, że jesteś zbyt ważna. – Pocałował ją w ucho. – Myślisz, że po ostatniej nocy pojawi się dziecko? Nawet nie podejrzewałem, że jestem dość silny, by po tylko jednej wspólnej nocy dać ci dziecko.

Popatrzyła na niego z niesmakiem.

– Odkrywam coraz to nowe twoje oblicza i niektóre bardzo mi się nie podobają.

Przez chwilę przyglądał jej się zmieszany.

– Czasami cieszę się, że rozumiem wszystko, co do mnie mówisz. Czy wiesz, że prawie zupełnie zapomniałem to, czego mnie kiedyś uczyłaś? Ze chyba nie umiem już czytać?

– Niemożliwe!

Uśmiechnął się, gdy na niego spojrzała.

– Wracajmy. Zgłodniałem.

– A zatem porozmawiasz z Cordem?

– Może – odparł wymijająco. – Chodźmy. – Opuścił ją na ziemię, a ona ruszyła za nim, wpatrując się w jego z trudem gojące się plecy.

Cord obserwował, jak nadchodzą, wyczekiwał jakiegoś sygnału Devona. Wpatrzyli się sobie w oczy. Byli tak różni, ale był w nich ten sam ogień.

– Widziałeś gdzieś Szalonego Niedźwiedzia? – zapytał Devon przysiadając na liściach. Plecami oparł się o chłodny kamień i sięgnął ręką po upieczonego ptaka.

Cord uspokoił się.

– Nie. To on cię poparzył?

– Nie. – Devon żuł mięso powoli, by nie obciążać wyposzczonego żołądka. – To stało się jeszcze w Spring Lick.

Linnet wiedziała, że Cord jest ciekaw, co się stało, a Devon nie powie na ten temat ani słowa więcej.

– Wbiegł do płonącego budynku i uratował moją córkę

Cord patrzył to na jedno, to na drugie.

– Córkę, tak? No to chyba zostałem wujkiem.

Linnet próbowała się opanować, ale nie zdołała powstrzymać rumieńca. Sięgnęła po następny kawałek ptaka.

– Nie jedz już tego – zaprotestował Devon.

– Jestem głodna.

– Linnet! – Zmrużył oczy. – Zbyt długo nie jadłaś i nie możesz się tak nagle opychać.

Wiedziała, że on ma rację i mimo że bardzo jeszcze chciało jej się jeść, wyciągnęła się na ziemi i zamknęła oczy. Jak dobrze było mieć kogoś, kto podejmował decyzje. Wokół brzęczały owady i Linnet zasnęła, nawet nie czując, że Devon położył sobie jej głowę na kolanach. Pogłaskał ją po włosach, myśląc o tym, jak bardzo jest zmęczona, jak bardzo potrzebuje kogoś, kto się nią zaopiekuje.

– Wygląda, jakby nie żyła – zauważył cicho Cord. – Chyba wiele przeszliście?

Devon skinął głową.

– Szalony Niedźwiedź więził mnie przez jakiś czas, a Linnet… – popatrzył na nią z podziwem – przyjechała, żeby mnie uwolnić. Jechała przez wiele dni.

– Jak cię wytropiła?

– Jechał z nią Zółta Ręka. Nie wiem, jakim cudem ona dala się złapać, a on nie.

– Zółta Ręka? – Cord uniósł brwi i popatrzył pytająco na śpiącą Linnet. – Trudno uwierzyć, że ten chłopak pomógł jakiemuś białemu po tym, co stało się z jego” matką.

Devon dotknął włosów Linnet, a po chwili objął ją opiekuńczym gestem.

– Linnet ma swoje sposoby.

– Jasne.- Cord „uśmiechnął się. – Wyjdę na zewnątrz i stanę na straży, na wypadek gdyby Szalone mu Niedźwiedziowi przyszedł do głowy jakiś niestosowny pomysł.

Devon skinął głową i popatrzył, jak brat wychodzi.

Dotknął palcami policzka Linnet i pomyślał, jak dobrze ją mieć przy sobie. Wydawało mu się, że są bezpieczni. Oparł głowę o kamień i zasnął.

Tylko las wiedział o czterech Indianach, którzy obserwowali dwóch białych mężczyzn i kobietę. Tylko las ich widział i słyszał.

24

Właściwie nie obudził go żaden dźwięk. Jeszcze spal, gdy zimne ostrze noża dotknęło jego gardła.

Devon otworzył oczy. Zobaczył błysk tryumfu w oczach Szalonego Niedźwiedzia. Nóż przeciął skórę i po szyi Devona spłynęła strużka ciepłej krwi.

Linnet obudziła się. Czuła, że Devon jest napięty. Nie poruszyła się, wyczuwając niebezpieczeństwo. Przekręciła tylko ostrożnie głowę i to wystarczyło, by zobaczyła krew na szyi Devona. Ze strachu ścisnęło jej się gardło. Jego ręka zacisnęła się na jej ramieniu; zrozumiała, że to ostrzeżenie, więc nie odezwała się.

Devon mówił coś cicho do Indianina w języku, którego nie rozumiała, ale oczy Szalonego Niedźwiedzia zabłysły. Chwycił Linnet za włosy i odciągnął ją na bok.

– Nie, Devon, nie! – krzyknęła, gdy rzucił się za nią. Zobaczyła, że Devon zahaczył żebrem o ostrze noża Indianina, który próbował go powstrzymać. Ostrze wbiło mu się w ciało. Szalony Niedźwiedź uderzył człowieka, który zaatakował Devona, i ten upadł na ziemię. Wódz nie chciał jeszcze tracić więźnia, chciał się móc nacieszyć jego śmiercią. Devon wciąż jeszcze mówił coś do niego powoli i spokojnie, ale twarz Indianina stawała się coraz ciemniejsza, coraz bardziej rozgorączkowana. Raz nawet się roześmiał. Po chwili więźniowie byli skrępowani mocnym sznurem.

– Lynna, ja…

Popatrzyła mu w oczy i dostrzegła w nich więcej bólu niż wtedy, gdy cierpiał z powodu oparzeń. Były straszne, oszalałe.

– Devon, proszę, nie obwiniaj się…

Niespodziewany cios w żebra rzucił ją na ziemię. Zauważyła, że trzej przytrzymujący Devona mężczyźni sporo musieli się namęczyć, żeby im się nie wyrwał. Indianie wyciągnęli ich spomiędzy skał. Linnet krzyknęła, zobaczywszy ciało Corda z poderżniętym gardłem. Patrzył na nich martwym, nie widzącym wzrokiem. Odwróciła się, zamknęła oczy i opuściła głowę, gdy Indianie prowadzili ją obok ciała. Łzy płynęły po jej twarzy. Po chwili usłyszała szept Devona przechodzącego obok martwego człowieka, który kiedyś był Cordem Macalisterem.

– Bracie…

Szalony Niedźwiedź przerzucił ją przez siodło i usiadł tuż za nią. Przyciskał ją ramieniem tak mocno, że trudno jej było oddychać. Nie ośmieliła się spojrzeć na Devona, obawiając się zobaczyć w jego oczach zapowiedź tego, co niechybnie czekało ich w obozie wroga. Modliła się do Boga, by nie trwało to długo. Myślała o Phetnie i o Mirandzie, która będzie dorastała bez matki. Ona zaś nie spędzi już żadnej nocy z Devonem. Uniosła głowę i popatrzyła na las. Jej ojciec był dzielnym człowiekiem, wszyscy Tylerowie tacy byli, nie może teraz obrażać ich pamięci, musi z godnością przyjąć własną śmierć. Wkrótce będzie po wszystkim. Połączy się z Devonem w innym świecie, takim, w którym nie ma niebezpieczeństw i smutku. Uniosła wyżej głowę. Nie zhańbi pamięci przodków ani ukochanego mężczyzny tchórzostwem.

Devon przyglądał się jej, starając się nie myśleć, co Szalony Niedźwiedź zamierza zrobić z jego słodką

Linnet. Chciał się z nim jakoś ułożyć, przekonać go, by wziął tylko jego, ale nie udało się. Wolałby już nigdy jej nie zobaczyć niż narazić ją na to, co ją czekało. Nie był w stanie patrzeć na jej uniesioną dumnie głowę; musiał odwrócić wzrok.