– Widzę, że go zatkało. To jest Corinne Stark. Często ją można spotkać w składzie Maca. – Można się było domyślić, co Agnes o tym sądzi.
Devon podszedł do dużego stołu, na którym piętrzyły się skóry.
– Agnes, może zabrałabyś ją do chaty Starego Luke'a. Myślę, że mogłaby tam zamieszkać. Trzeba tylko zrobić porządek.
Linnet popatrzyła pytająco na towarzyszkę, chcąc się dowiedzieć, dlaczego Devon ją odpycha, lecz Agnes wpatrywała się w jego plecy.
– Mam dość pracy u siebie. Ty to zrób – powiedziała.
Corinne uśmiechnęła się do Devona.
– Pójdę z tobą, Mac.
Agnes spojrzała na nią surowo.
– Szczerze mówiąc, Corinne, słoneczko, nie mogę… Doradzić z tym nowym wzorem pikowania, który pokazała mi twoja matka. Powiedziała, że ty potrafisz mi pomóc.
– Mogę to zrobić kiedy indziej. – Dziewczyna była wściekła.
Agnes posłała jej przeszywające spojrzenie.
– Nie mam tyle czasu co ty i potrzebuję cię właśnie
W oczach Corinne odbiła się złość wywołana porażką. Rzuciła ostatnie spojrzenie na Devona i wyszła z Agnes ze sklepu, omijając Linnet szerokim łukiem.
Gdy zostali sami, Devon nie poruszył się. Podeszła do niego.
– Devon?
Odwrócił się wreszcie i wpatrzył w przestrzeń ponad jej głową.
– Jeśli chcesz zobaczyć tę chatę, musimy ruszać. Mam robotę. – Wyszedł szybko ze sklepu, nie zwracając uwagi na Linnet, która z trudem dotrzymywała mu kroku.
3
Chata była w opłakanym stanie. Znajdowała się w odległości kilku jardów od składu. Przez dziurę w dachu wdzierało się do środka światło słoneczne, w kominku buszowały kurczęta, przez okno czmychnęły bawiące się wewnątrz wiewiórki. Devon wygonił kurczęta, a gdy uciekały trzepocąc skrzydłami, uniósł się z podłogi tuman kurzu.
– Oto twoje mieszkanie. Może nie jest to nic nad zwyczajnego, ale da się tu wytrzymać, jeśli się trochę popracuje. Nie boisz się chyba ciężkiej pracy? Jesteś przecież angielską damą.
Uśmiechnęła się do niego, a on przypomniał sobie dwie noce, które spędzili razem na szlaku. Dobrze, że nie wyglądała wtedy tak jak teraz. Odwrócił wzrok.
– Devon, czy ty jesteś na mnie o coś zły?
– Dlaczego miałbym być zły? Czy dałaś mi jakiś powód? Słyszałem, że nawet mały Jessie Tucker cię polubił, a ten dzieciak zawsze stronił od kobiet. Nie mam żadnego powodu, żeby się na ciebie gniewać. -Usiadł na ławce, wzbijając tuman kurzu.
Zamrugała powiekami.
– Jak twoja ręka?
– Świetnie.
– Mogę ją obejrzeć?
– Nie musisz mi matkować.
Odwróciła się, nie mogąc zrozumieć przyczyny jego gniewu, co bolało ją tym bardziej.
Devon oglądał czubek swojego buta. Był na siebie zły za swoje zachowanie, ale to tylko potęgowało jego rozdrażnienie.
_ A niech to szlag! – powiedział głośno.
– Słucham?
Rozejrzał się po zapuszczonej chacie.
– Co będziesz tu jadła? Myślałaś już o tym?
– Jeszcze nie. Właściwie nie zdążyłam jeszcze o niczym pomyśleć. Wygląda na to, że do tej pory wszyscy myśleli za mnie. Najpierw ty, potem Agnes. Oczywiście powiedziałeś Agnes…
– Jeśli dobrze pamiętam – przerwał jej – nasz układ polega na tym, że nauczysz mnie czytać za to, że wyrwałem cię od Szalonego Niedźwiedzia. Dorzuciłem do tego chatę, ale nie zamierzam cię żywić i ubierać.
– Wcale tego nie oczekuję. Już i tak zrobiłeś dla mnie zbyt wiele.
Siedziała w plamie słońca. W wielkich oczach dziewczyny wyczytał zgodę na jego brak zainteresowania jej dalszym losem. Była zdecydowana nie prosić ani jego, ani nikogo innego, o więcej, niż sami chcieli jej ofiarować.
Uśmiechnęła się i jej oczy rozbłysły.
– Kto dla ciebie gotuje, Devonie?
Zaskoczyła go tym pytaniem.
– Gaylon, jeśli w ogóle można to nazwać gotowaniem. Czasami lituje się nade mną któraś z kobiet i zaprasza mnie na kolację.
– Zawrzemy układ.
– A co masz do Przehandlowania? Nawet ta sukienka jest pożyczona. – Powędrował wzrokiem niżej i stwierdził, że nie widział jeszcze zgrabniejszej kobiety
– Umiem gotować. Jeśli dostarczysz mi składniki, mogę dla ciebie gotować, a jeśli przyniesiesz mi materiał i nici, uszyję ci nową koszulę, dla siebie sukienki. To chyba uczciwa propozycja.
Aż za bardzo, pomyślał.
– A kto zajmie się drewnem na opał?
– Ja sama. Jestem silna.
Wszystko można było o niej powiedzieć, tylko nie to, że jest silna. Uśmiechnął się, potrząsnąwszy głową.
– Jestem pewien, że przeszłabyś przez kupę gnoju i nadal pachniała różami.
Odwzajemniła uśmiech.
– Z tego, co słyszałam o swoim wyglądzie, gdy tu przybyłam, chyba właśnie to mi się przydarzyło. – Dotknęła włosów. – Tak dobrze znów poczuć się czystą, mieć na sobie czyste ubranie. – Wygładziła fałdy sukienki. -Jeszcze mi nie powiedziałeś, Devonie, czy dobrze wyglądam. Bardzo byłeś zaskoczony, że nie jestem już kocmołuchem? Tak nazwała mnie Agnes.
Stanęła przed nim, odgarnąwszy z twarzy gęste, lśniące w słońcu włosy.
– Tak miło ich dotykać, wiedząc, że się nie po brudzę.
Nie mógł się pohamować, by nie dotknąć jej włosów.
– Nigdy nie zgadłbym, że są jasne. Przedtem wydawały się czarne. – Nagle wypuścił z palców jej włosy, ale uspokoił się, widząc, że ona się do niego uśmiecha; jego gniew ustąpił. – Linnet, nigdy w życiu nie rozpoznałbym w tobie tej cuchnącej kupy szmat, którą znalazłem w szałasie. A skoro już po wszystkim, zróbmy tu porządek.
– O nie! – zaprotestowała natychmiast. – Teraz, kiedy już zawarliśmy umowę, możemy spróbować odzyskać dzieci.
Mac nie był pewien, czy dobrze słyszał.
– Dzieci?
– Te, które uprowadził Szalony Niedźwiedź. Nie możemy ich tak zostawić. – Czekaj, czekaj! Nie wiesz chyba, o czym mówisz. Wyznajemy tu zasadę, że my dajemy Indianom spokój, a oni się do nas nie wtrącają.
– Spokój! – parsknęła. Zabili moich rodziców i porwali dzieci. Nie można tego tak zostawić! Muszę odebrać!
– Ty chcesz im je odebrać? Zapomniałaś, co ci chcieli zrobić?
– Nie – odparła cicho, przełykając ślinę. – Ale nie zapomniałam też widoku krwi moich rodziców. Nie możemy pozwolić, by dzieci wychowywały się wśród tych ludzi.
Podszedł do niej.
– Posłuchaj mnie, kobieto. Te dzieci trafią do porządnych rodzin, a poza tym nie widzę nic złego w tym, że będą się wychowywały wśród Indian. A co do ciebie, obiecałaś nauczyć mnie czytać. Zaryzykowałem już życie dla obcej osoby i nie zamierzam ryzykować powtórnie dla bandy obcych dzieciaków. -
Odwrócił się, by wyjść.
– Sama pojadę, jeśli tylko pożyczysz mi konia i strzelbę. Doskonale strzelam. Byłam kiedyś na polowaniu w Szkocji i…
Popatrzył na nią, jakby oszalała, i wyszedł.
Linnet przez chwilę stała nieruchomo, nie wiedząc, co ma zrobić. Potem zaczęła sprzątanie. Zamierzała wygrać tę dyskusję, lecz okazało się, że nie będzie to łatwe. Nie sądziła, by Indianie chcieli skrzywdzić dzieci; mimo to była przekonana, że należy je odbić i oddać krewnym.
– Widzę, że sukienka pasuje na ciebie. – W drzwiach stała dziewczynka mniej więcej czternastoletnia drobna, piegowata, o twarzy bez wyrazu. Linnet uśmiechnęła się do niej. Dziękuję, że mi ją pożyczyłaś, ale obawiam się, Ze ją pobrudzę. Jestem Linnet Tyler. – Wyciągnęła rękę a dziewczynka przez chwilę mrugała powiekami zaskoczona, po czym uśmiechnęła się i podała rękę na powitanie.