Выбрать главу

Mieszka sam. Jest spokojny, pracowity. Przyjęci tu jakieś dwa lata temu i sam poradził sobie ze wszystkim Przychodzi do sklepu raz w miesiącu, żeby kupić to, czego potrzebuje. Devon skrzywił się. -Dlaczego tak cię interesuje?

– Ponieważ mi się oświadczył – Devon zakrztusił się.

– Co?!-wychrypiał.

– Powiedziałam, że interesuje mnie Worth Jamieson, ponieważ mi się oświadczył.

Devon z trudem rozwarł zaciśnięte szczęki.

– Siedzisz tu sobie jakby nigdy nic, oblizujesz palce i mówisz mi, że jakiś chłopak ci się oświadczył. Taka jesteś do tego przyzwyczajona, że już nawet nie robi to na tobie żadnego wrażenia?

– Nie – odparła poważnie. – Nie sądzę. Niewielu mnie prosiło o rękę.

– Niewielu! Co oznacza to „niewielu"?

– Tylko dwóch, nie licząc Wortha. Jeden w Anglii, «e był stary, i jeden na statku do Ameryki. Teraz Pewnie jest w Bostonie.

– Do diaska, ale z ciebie numer!

– Chcesz powiedzieć najdziwniejsza kobieta, jaką w życiu widziałeś – zapytała niewinnie Linnet.

Patrzyli na siebie przez chwile, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

– W Kentucky nie ma wielu kobiet, więc podejrzewam, że niejeden zaryzykuje – Posłał jej pełne podziwu spojrzenie – Jeszcze trochę, a wszystko tu stanie na głowie. Skończyłaś? Wyrzucę kości. Poza tym muszę już iść do siebie. – Przystanął w drzwiach. – Co odpowiedziałaś Worthowi?

– Dziękuję.

Odwrócił się, ponownie rozgniewany.

– Dziękuję? I to wszystko?

– Takie oświadczyny to zaszczyt. Mężczyzna deklaruje chęć spędzenia całego życia z wybraną kobietą.

– Na mam zamiaru słuchać kazań o tym, czym jest małżeństwo. Jaką odpowiedź, nie licząc podziękowań, dałaś Worthowi?

– Chodzi ci o to, czy się zgodziłam?

Nie odpowiadał; patrzył na nią groźnie. Powoli wyciągnęła wstążkę z włosów.

– Powiedziałam, że nie znam go dość dobrze, by mu dać wiążącą odpowiedź. – Uśmiechnęła się. – Czy mogę jutro rano przyjść do twojego sklepu po materiał? Chciałabym oddać Caroline sukienkę, którą mi pożyczyła.

– Jasne. – Czuł się senny po tym napadzie wściekłości. – Dobranoc, Linnet.

– Może jutro porozmawiamy o odbiciu dzieci – powiedziała zmęczonym głosem.

W jego oczach ponownie pojawił się gniew.

– Możesz sobie sama o tym rozmawiać. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie.

Zatrzasnął za sobą drzwi.

4

– Dzień dobry, Devonie.

Podniósł głowę znad księgi, by powitać Linnet.

– To ona? – doszedł ją szept od strony kominka.

– Linnet, dziecko, pozwól tutaj – zawołał Gaylon.

– Zostawicie ją wreszcie w spokoju? – zaprotestował Devon. – Ma dość roboty, żeby nie tracić czasu z takimi jak wy.

– Co cię żre, chłopcze? – zapytał Gaylon. – Nie tą nogą wstałeś z łóżka, czy co?

Doli pochylił się ku niemu i szepnął mu coś do ucha, po czym obaj wybuchnęli śmiechem, klepiąc się po udach.

Devon spojrzał na nich spode łba i odwrócił się do Linnet, lecz już podeszła do śmiejących się mężczyzn.

– Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Linnet Blanche Tyler. – Dygnęła nisko.

Patrzyli na nią oniemiali.

– Ale numer – stwierdził w końcu Doli. – Co to było?

Dygnięcie. Im niższe, tym większy szacunek dla Pozdrawianej w ten sposób osoby. Proszę. – Zademonstrowała. – To dla barona, niżej dla księcia, a tak dla Króla.

– To jest coś! Mówisz, że jesteś z Anglii?

– Tak.

– Tak ich tam wychowują w tej Anglii – powiedział Doli. – Nie dziwota, że obskakują ją wszyscy chłopcy.

Udała, że tego nie słyszy i zaczęła przyglądać się drewnianej figurce stojącej na półce nad kominkiem miała ze cztery cale wysokości, była niezwykle precyzyjnie wykonana. Przedstawiała starego, zgarbionego człowieka; w każdym szczególe postaci wyczuwało się jego zmęczenie życiem.

– Ty to zrobiłeś? – zapytała Gaylona.

– Nie, to Mac. On tu najlepiej struga.

– Devon to zrobił? – Rozejrzała się, szukając g0 wzrokiem. Był ukryty za workami mąki.

– Chodzi jej o Maca – wyjaśnił kompanowi Gaylon. – Tak, to jego robota.

– To jest śliczne. – Nie zauważyła znaczących spojrzeń mężczyzn. – Przepraszam was teraz, potrzebuję trochę materiału. – Z wahaniem odstawiła figurkę na miejsce.

– Już wszystko im opowiedziałaś o Anglii? – zapytał ze złością Devon.

– Zupełnie nie wiem, dlaczego wciąż się na mnie gniewasz.

Odwrócił się do niej.

– Ja też nie wiem. Po prostu coś mnie nachodzi. A teraz – dodał pospiesznie – powiedz, czego chcesz.

– Materiału na sukienkę dla mnie i koszulę dla ciebie.

– Nie potrzebuję koszuli.

– A ja myślę, że potrzebujesz. A poza tym, skoro i tak muszę wziąć materiał na sukienkę, bo chcę oddać Caroline tę, którą mi pożyczyła, uszyję ci przy okazji koszulę. Przecież się umówiliśmy.

Nie wiem jak ty, Gaylon – doszedł ich z kąta głos Dolla – ale ja czuję się tu jak piąte koło u wozu

Gaylon odchrząknął.

Chyba wiem, o co ci chodzi. Może zobaczymy jak tam nowe prosiaki Tuckerów? Koniecznie. Wyszli obaj ze sklepu.

Devon patrzył za nimi nachmurzony.

– Dlaczego masz taką minę, Devonie?

– Czy ty nic nie widzisz? Tylko dlatego, że wyrwałem cię z rąk jakiejś bandy Indian i przywiozłem tutaj, wszyscy już zdążyli nas pożenić. Pewnie nawet wybrali imiona dla naszych dzieci.

_ Nie wiesz jakie? Devon pałał gniewem.

– Co takiego?!

– Ciekawa jestem, jakie wybrali imiona. Zrozumiał, że dziewczyna żartuje, i opanował się. Pokręcił głową.

– Ludzie zawsze tak reagują. Nie trzeba się tym przejmować.

– Tym bardziej że wyraźnie zainteresowałaś się Worthem Jamiesonem.

Przez chwilę milczała.

– Czy sądzisz, że Worth wie coś o Indianach? Może on mi pomoże uwolnić dzieci?

– Jamieson?! – prychnął Mac. – Wychował się na farmie w Pensylwanii. Nie umiałby wyśledzić stada wołów, a co dopiero grupy Indian.

– Znasz kogoś, kto mógłby mi pomóc?

– Nikt ci nie pomoże! – Devon prawie krzyczał. Do furii doprowadzało go jej spojrzenie wyczekujące, że on tylko klaśnie i wyczaruje siedmioro dzieci. – Musisz to sobie wybić z głowy. Chodź teraz, wybierz sobie materiał.

Uśmiechając się wdzięcznie, weszła za ladę. Dziękuję.

– Witaj, Mac – dobiegł ją głos od drzwi. Ze swego miejsca nie mogła dostrzec, kto przyszedł.

– Dzień dobry, Wilmo. Co tam u ciebie?

_ w porządku, ale słyszałam, że masz jakieś kłopoty z Corinne. Devon rzucił za siebie uważne spojrzenie, lecz Linnet nie podniosła wzroku.

– Czym mogę służyć?

– Nic specjalnego. Po prostu przyszłam jeszcze raz rzucić okiem na tę zieloną wstążkę. Widziałam wczoraj tę twoją małą Angieleczkę i rzeczywiście jest taka ładna, jak mówiłeś. Chociaż Corinne miała jakieś zastrzeżenia. Jak sądzisz, spodoba się mojej Mary

Linn ta wstążka?

– Na pewno. – Devon wyszedł zza kontuaru, ujął Wilmę Tucker pod ramię i poprowadził ją do wyjścia. – Idealnie pasuje do jej oczu.

– Ależ oczy Mary Linn są brązowe – zauważyła z oburzeniem.

– No właśnie. Brąz i zieleń pasują do siebie. -Niemalże wyrzucił ją za drzwi.

– Chyba wezmę te dwa. – Linnet położyła na ladzie dwie bele materiału. – Podoba ci się ten niebieski na koszulę, Devonie?

– Świetny. – Odsunął się od drzwi.

– Ale jeszcze muszę wziąć miarę.

– Po co?

– Żeby ci uszyć koszulę.

Westchnął zrezygnowany i patrzył, jak odrywa wąskie paski ze szmaty utkniętej pod kontuarem.