Spadające ostrze zaplątało się w ciemny, gruby materiał szaty, ale uderzenie i tak było na tyle silne, że zaparło Morgonowi dech w piersiach. Usłyszał jeszcze jęk Astrina, a potem stracił na chwilę słuch. Dziwna cisza zaległa w jego umyśle, poczuł coś zielonego, znajomego, co pachniało wilgotną, stratowaną trawą; uczucie to opuściło go, zanim zdołał je nazwać, ale zdążył się jeszcze zorientować, że niesie w sobie jego imię. Kolana się pod nim ugięły. Przygryzając wargi, opadł z sapnięciem na klęczki. Coś zalewało mu oczy. Myślał zrazu, że to krew, ale był to tylko deszcz, który znowu zaczął padać.
Między drzewami znikał galopem rozsiodłany koń; Astrin, z unurzanym we krwi mieczem w ręku, zdejmował siodło z drugiego. Rzucił je na ziemię i prowadząc konia za uzdę, podszedł do Morgona. Twarz miał zbryzgana krwią; kupcy leżeli bez życia obok swoich siodeł i juków.
— Ustoisz? — wysapał Astrin. — Gdzie cię ranili? — Dostrzegł ciemną plamę rozpływającą się spod pachy Morgona i skrzywił się. — Pokaż.
Morgon pokręcił głową i docisnął ramię do boku dłonią drugiej ręki. Chłonąc kpiące krakanie kruków, podźwignął się z trudem na nogi. Astrin podtrzymał go pod zdrową pachę. Jego twarz, zawsze ziemista, w deszczu zupełnie poszarzała.
— Dasz radę dotrzeć z powrotem do domu? Morgon kiwnął głową i rzeczywiście wytrzymał aż do skraju równiny. Tam stracił przytomność.
Ocknął się ponownie, kiedy Astrin, zeskoczywszy z konia na ziemię, ściągnął go ostrożnie z grzbietu zwierzęcia i wniósł do chaty, zatrzaskując nogą drzwi za sobą i opędzając się od Xel, która wyskoczyła spod stołu im na powitanie. Morgon zwalił się na posłanie; Astrin rozciął mu szatę nożem do oprawiania zwierząt i nie zważając na protestacyjne pomruki Morgona, odsłonił głęboką ranę, która biegła od pachy w dół aż po trzecie żebro.
Zafrasowany Astrin pokręcił głową. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Astrin odwrócił się szybko i wstając, zagarnął jednym płynnym ruchem miecz leżący na klepisku obok posłania. Otworzywszy z rozmachem drzwi, przystawił czubek zbroczonej krwią klingi do piersi przybysza.
— Panie… — zaczął kupiec i głos uwiązł mu w krtani.
— Czego?
Kupiec, barczysty, czarnobrody mężczyzna o sympatycznej twarzy, ubrany w powiewny heruński płaszcz, cofnął się o krok.
— Mam pismo od… — Znowu urwał, bo czubek miecza trzymanego drżącą dłonią Astrina przesunął się z jego piersi i naparł na gardło. — Od Rorka Umbera — dokończył szeptem. — Znasz mnie przecież, panie…
— Znam. — Morgon uniósł z wysiłkiem głowę i spojrzał na ściągniętą, woskową twarz Astrina. — I tylko dlatego, jeśli się teraz odwrócisz i szybko stąd odejdziesz, może daruję ci życie.
— Ależ, panie… — Zaciekawienie wzięło górę nad strachem i kupiec, odrywając przerażony wzrok od twarzy Astrina, spojrzał na Morgona. Morgon, widząc w jego ciemnych, zdumionych oczach przebłysk swojego imienia, chrząknął pytająco. — A więc w tym rzecz? — wyrzucił z siebie kupiec. — Mowę mu odjęło…
— Ruszaj! — Ostry, nie uznający sprzeciwu ton w głosie Astrina wstrząsnął nawet Morgonem. Kupiec pobladł, ale dalej stał uparcie w progu.
— W Caerweddin jest harfista Najwyższego. Szuka…
— Zarąbałem dopiero co dwóch kupców i klnę się na imię Najwyższego, że usiekę trzeciego, jeśli zaraz stąd nie odejdziesz!
Kupiec cofnął się. Astrin patrzył za nim, dopóki nie ścichł tętent kopyt. Wtedy oparł miecz o framugę i znowu przykląkł przy Morgonie.
— Już dobrze — wyszeptał. — Leż spokojnie. Zrobię, co w mojej mocy.
Pod koniec drugiego dnia musiał zostawić Morgona samego, by udać się po Loor i sprowadzić stamtąd do pomocy żonę znajomego starego rybaka. Kobieta zbierała potrzebne mu zioła i czuwała przy Morgonie, kiedy Astrin spał albo polował. Po pięciu dniach stara wróciła do Loor bogatsza o kilka sztuk złota Panów Ziemi; zaś Morgon, choć jeszcze zbyt osłabiony, by chodzić, nabrał sił na tyle, że był już w stanie usiąść na posłaniu i wypić gorącą polewkę.
Astrin, sam umęczony brakiem snu i strapieniem, przez pół dnia nie odezwał się słowem, rozważając coś usilnie. W końcu podjął chyba decyzję.
— Tak — powiedział. — Nie możesz tu zostać; do Caithnard albo do Caerweddin strach cię prowadzić. Zaprowadzę cię do Umber i Rork pośle stamtąd po Detha. Potrzebna mi pomoc.
Od tego czasu nie zostawiał już Morgona samego. Kiedy Morgon nabrał sił, ślęczeli godzinami nad znalezionymi przez Morgona czerwonymi i purpurowymi odłamkami szkła, składając je mozolnie; powoli wyłaniał się z nich kształt kruchej, pięknie barwionej misy, czerwone przebarwienia na obwodzie układały się w korowód postaci symbolizujących chyba jakąś starą opowieść. Podniecony Morgon, bazgrząc piórem po księdze z zaklęciami Aloila, nakłonił Astrina do szukania brakujących fragmentów. Cały dzień spędzili w ruinach miasta i znaleźli jeszcze trzy odłamki. Wracając, zastali przed chatą czekającą na nich żonę rybaka. Przyniosła kosz świeżych ryb; zapędziła Morgona z powrotem do łóżka, zrugała Astrina i przyrządziła im wieczerzę.
Nazajutrz ukończyli sklejanie w całość rozbitej misy. Astrin wstawił ostrożnie na miejsce ostatnie odłamki. Morgon, wstrzymując oddech, zaglądał mu przez ramię. Zamknął się korowód czerwonych postaci, sunący poprzez zamgloną purpurę w jakimś dziwnym misterium. Astrin próbujący rozszyfrować znaczenie tego wzoru bez dotykania misy, bo klej jeszcze nie zasechł, mruknął coś pod nosem z irytacją, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Potem twarz mu stężała. Sięgnął po miecz i trzymając go w pogotowiu, otworzył drzwi.
— Rork! — wykrzyknął i odsunął się na bok.
Do izby wkroczyło trzech mężczyzn. Pod długimi, grubymi, pięknie haftowanymi płaszczami nosili srebrne kolczugi, u boku kołysały im się miecze zawieszone na wysadzanych klejnotami pasach.
— Oto on — powiedział, wskazując na Morgona czarnobrody kupiec, którego Astrin przegonił niedawno spod drzwi. — Książę Hed. Spójrz na niego. Jest ranny, mowę mu odjęło. Nie poznał mnie, a przecież pięć tygodni temu kupowałem od niego ziarno i owce; znałem jego ojca.
Morgon wstał powoli. Do izby weszło trzech kolejnych przybyszów: wysoki, bogato odziany, rudowłosy mężczyzna o zatroskanej twarzy; jeszcze jeden żołnierz; siwowłosy harfista. Morgon spojrzał skofundowany na Astrina i zobaczył na jego twarzy tę samą, pełną niedowierzania zgrozę co w oczach obcych.
— To niemożliwe, Rorku — wykrztusił Astrin. — Znalazłem go na brzegu, wyrzuconego przez morze… nie mógł mówić, nie mógł…
Wielki Lord Umber poszukał wzrokiem potwierdzenia w oczach harfisty i znalazł je tam.
— To książę Hed — powiedział znużonym głosem. Przeczesał palcami rude włosy i westchnął. — We własnej osobie. Deth szuka go od pięciu tygodni. Obecny tu kupiec przyniósł królowi do Caerweddin wieść, że oszalałeś i zabiłeś dwóch kupców, zraniłeś księcia Hed, uwięziłeś go i jakimś sposobem — chyba zaklęciem — odebrałeś mu mowę. Wyobrażasz sobie, co na to Heureu? Wśród nadbrzeżnych lordów z Meremont i Tor narasta dziwne wrzenie, z którym nie mogą sobie poradzić nawet Wielcy Lordowie. Po raz wtóry w tym roku wezwano nas pod broń, a tu jeszcze ziemdziedzic Ymris oskarżony zostaje o morderstwo i uwięzienie ziemwładcy. Król wysłał zbrojnych, by cię pojmali, a gdybyś stawiał opór, zabili; Najwyższy wysłał swego harfistę, by cię aresztował, gdybyś próbował ucieczki, ja zaś przybyłem… ja przybyłem, by cię wysłuchać.