Выбрать главу

Sala królewska miała ściany z gładkich, ciemnych, skrzących się kamieni; połowę długości jednej z nich zajmował kominek. Płonący na nim ogień przyciągnął ich jak ćmy. Zziębnięci, przemoczeni, zbili się przed nim w gromadkę, niepomni otaczającego ich milczącego, nieruchomego tłumu dworzan. Odwrócili się, dopiero słysząc odgłos szybkich kroków na kamiennej posadzce.

Heureu Ymris, szczupły, dobrze zbudowany mężczyzna o ciemnych, wilgotnych od deszczu włosach, skinął dwornie głową Morgonowi i powiedział:

— Witaj w moich progach. Nie tak dawno poznałem twego ojca. Rorku, Dethu, mam u was dług wdzięczności. Astrinie… — Tu urwał, jakby to imię kaleczyło mu usta. Twarz i oczy Astrina nie wyrażały niczego. Ze swoim bladym obliczem i zniszczoną szatą nie pasował zupełnie do tej wspaniałej sali. Morgon zapragnął nagle znaleźć się wraz z Astrinem tam, gdzie było ich miejsce, w małej chatce nad morzem, i dalej dopasowywać do siebie odłamki szkła. Rozejrzał się po obcych twarzach wypełniających salę ludzi. I naraz coś przyciągnęło jego wzrok, coś, co płonęło w oddali.

Z ust wyrwał mu się niezrozumiały pomruk. Blask pochodni oświetlał wspaniałą harfę stojącą na stole. Był to piękny, starożytny instrument połyskujący złotem wplecionym w jasne, polerowane drewno inkrustowane w kościane pół- i ćwierćksiężyce. Na ramie, otoczone złotymi księżycami w pełni, widniały trzy nieskazitelne, krwistoczerwone gwiazdki.

Morgon ruszył w tamtym kierunku. Odnosił wrażenie, że po raz wtóry odarto go z głosu, imienia i myśli. Nie istniało dla niego nic, prócz tych płonących gwiazdek i jego zbliżania się do nich. Dotarł tam wreszcie i dotknął instrumentu. Przesunął palce na misterny złoty wzór zatopiony głęboko w drewnie. Musnął dłonią struny i słysząc bogate, słodkie dźwięki, jakie wydały, zakochał się w tej harfie, zapomniał o wszelkiej ostrożności, o minionych mrocznych tygodniach. Odwrócił się i spojrzał na milczący tłum. Dostrzegł spokojną twarz harfisty zdającą się falować w blasku padającym od kominka. Postąpił krok w jego stronę.

— Dethu.

4

Nikt się nie poruszył. Morgon poczuł, jak cały świat wsuwa się gładko, swojsko na swoje dawne miejsce, odniósł wrażenie, że budzi się z głębokiego snu. Rozejrzał się ponownie po grubych, starożytnych ścianach sali, po twarzach obserwujących go obcych ludzi, obwieszonych klejnotami i łańcuchami znamionującymi ich pozycję. Zatrzymał znowu wzrok na harfiście.

— Eliard…

— Wróciłem na Hed, żeby powiedzieć mu… jakoś… że być może utonąłeś; powiedział, że na pewno żyjesz, bo nikt mu nie przekazał ziemiowładztwa. Tak więc zacząłem cię szukać, od Caithnard po Caerweddin.

— Jak udało ci się… ? — Morgon urwał, bo przed oczyma stanął mu pogrążający się w odmętach statek, a w uszach rozbrzmiał znowu kwik śmiertelnie przerażonych koni. — Jak udało ci się przeżyć?

— Co przeżyć? — spytał Astrin. Morgon spojrzał na niego niewidzącymi oczyma.

— Płynęliśmy nocą do An. Wiozłem do Anuin koronę Pevena z Aum. Załoga zniknęła nagle w nie wyjaśniony sposób. Sztorm zatopił nasz statek.

— Co zrobiła załoga? — podchwycił Rork.

— Zniknęła. Marynarze, kupcy, na otwartym morzu… pośrodku szalejącego sztormu. Statek zatrzymał się po prostu i zatonął z całym ziarnem i ze wszystkimi zwierzętami w ładowni. — Morgon znowu zawiesił głos. Poczuł smaganie wilgotnego wiatru na skórze, przypomniał sobie kogoś, kto był nim, a jednocześnie nie nim, leżącego bez czucia na plaży, bezimiennego, niemego. Dotknął harfy. A potem, nie odrywając wzroku od gwiazdek płonących mu pod dłonią, gwiazdek takich samych jak te na jego czole, wyrzucił z siebie zadziwiony:

— Skąd, u licha, ona się tu wzięła?

— Pewien rybak znalazł ją tej wiosny — odparł Haureu Ymris — niedaleko od twojej i Astrina siedziby. Morze wyrzuciło ją na brzeg. Przyniósł ją do mnie, bo myślał, że jest zaczarowana. Jeszcze nikt tu na niej nie zagrał.

— Nikt?

— Nikt. Struny milczały, dopóki ty ich nie dotknąłeś. Morgon cofnął rękę. Dostrzegł zachwyt w oczach wpatrzonych w niego Heureu i Astrina i ponownie, na krótką chwilę, poczuł się obco we własnym ciele. Odwrócił się plecami do harfy i podszedł z powrotem do kominka. Zatrzymał się przed Astrinem; ich oczy spotkały się na chwilę w jakże znajomym milczeniu.

— Dziękuję ci — powiedział cicho Morgon.

Po raz pierwszy, od kiedy się poznali, Astrin uśmiechnął się i spojrzał ponad ramieniem Morgona na Heureu.

— Czy to wystarczy? A może nadal chcesz mnie sądzić za próbę zamordowania ziemwładcy?

Heureu wziął głęboki oddech.

— Owszem. — Jego twarz, naznaczona tym samym uporem, była mrocznym odbiciem twarzy Astrina. — Mamy twój los, jeśli spróbujesz wyjść z tej sali, nie wyjaśniwszy mi, dlaczego zabiłeś dwóch kupców i groziłeś śmiercią trzeciemu, kiedy ten zobaczył w twoim domu rannego księcia Hed.

— Czy jest sens, żebym się przed tobą tłumaczył? I tak mi nie uwierzysz. Spytaj księcia Hed. Ciekaw jestem, co byś ze mną uczynił, gdyby on nie odzyskał głosu?

— A jak myślisz? — Heureu podniósł głos. — Wygrzebujesz sobie z ziemi gliniane skorupy na drugim końcu kraju, a tymczasem Meroc Tor postawił już pod broń mieszkańców połowy nadbrzeżnych ziem Ymris. Wczoraj jego armia zaatakowała Meremont. Nie żyłbyś już, gdybym nie wysłał Rorka i Detha, żeby zabrali cię z tej chałupki, której uczepiłeś się niby kleszcz.

— Wysłałeś… ?

— Za kogo mnie masz? Myślisz, że wierzę we wszystko, co o tobie usłyszę, na przykład: że snujesz się po nocach pod postacią zwierzęcia i płoszysz bydło?

— Że co robię?

— Jesteś ziemdziedzicem Ymris i moim bratem, z którym dorastałem. Dosyć już mam posyłania co trzy miesiące umyślnych do Umber, by dowiedzieć się od Rorka, czyś żyw jeszcze, czy ziemię gryziesz. Mam teraz na głowie wojnę, na której się nie wyznaję, i jesteś mi potrzebny. Potrzebuję twoich umiejętności i twojego rozumu. Chcę wiedzieć jedno: kim byli kupcy, którzy nastawali na życie twoje i księcia Hed? Czy byli to ludzie z Ymris?

Astrin pokręcił głową. Gapił się oszołomiony na brata.

— Nie mam pojęcia. Pomyślałem sobie, że może Mistrzowie go rozpoznają i szliśmy… prowadziłem go do Caithnard, kiedy nas napadnięto. On został ranny; ja usiekłem kupców. Nie wierzę, że byli kupcami.

— Nie byli — burknął posępnie kupiec, który przybył z nimi.

— Zaczekajcie — ożywił się Morgon. — Teraz sobie przypominam. Ten rudzielec… ten, który pierwszy nas zagadnął… On był na statku.

— Nie rozumiem. — Heureu ściągnął brwi, wyraźnie zakłopotany.

— Znałeś go? — zwrócił się do kupca Astrin. Kupiec kiwnął głową. Ogień płonący na kominku oświetlał jego pobladłą, strapioną twarz.

— Znałem. Całą noc i cały dzień rozmyślałem o tej twarzy, którą zobaczyłem w lesie, i próbowałem sobie wmawiać, że obecna na niej śmierć płata mi figla. Ale nie. Brakowało mu tego samego przedniego zęba, miał na policzku tę samą bliznę po chlaśnięciu liną, która pękła swego czasu przy załadunku — to był Jarl Aker; z Osterlandu.

— Dlaczego napadł na księcia Hed? — zapytał Heureu.

— Nie napadł. Nie mógł. Od dwóch lat nie żyje.