— To niemożliwe — warknął Heureu.
— Możliwe — odezwał się ponuro Astrin. Zamilkł, jakby walczył sam ze sobą. Heureu nie spuszczał z niego wzroku. — Rebelianci Meroca Tora nie są jedynymi, którzy chwytają w Ymris za broń.
— Co to znaczy?
Astrin obrzucił szybkim spojrzeniem zaciekawione twarze ludzi zebranych w sali.
— Wolałbym ci to powiedzieć na osobności. W ten sposób, jeśli nie chcesz… — Urwał nagle. Do Heureu zbliżyła się cicho kobieta; miała ciemne, spłoszone oczy, przesunęła wzrokiem po zgromadzonych, dłużej skupiła spojrzenie na Morgonie, a potem popatrzyła na Astrina.
— Radam, żeś wrócił, Astrinie — powiedziała cicho, unosząc brwi. Trzask polan płonących na kominku niemal zagłuszał jej głos. — Zostaniesz już z nami?
Astrin zacisnął pięści i wbił wzrok w Heureu. Toczyli ze sobą bezgłośny, zacięty pojedynek. Król Ymris, choć nie drgnął, zdał się przysunąć bliżej do kobiety.
— To moja żona, Eriel — zwrócił się do Morgona.
— Nie jesteś podobny do ojca — wyrwało się Eriel i zaraz rumieniec wystąpił jej na lico. — Przepraszam… Nie chciałam.
— Nic się nie stało — odparł dwornie Morgon. Blask ognia niczym miękkie skrzydła muskał jej twarz i ciemne włosy. Znowu ściągnęła brwi.
— Źle wyglądasz — podjęła z troską. — Heureu… Król Ymris przestąpił z nogi na nogę.
— Przepraszam. Przebierzcie się wszyscy w suche odzienie i posilcie; jesteście strudzeni po podróży. Astrinie, zostaniesz? Proszę tylko o jedno: nie wspominaj nigdy przy mnie o tym, co nas przed pięciu laty poróżniło, chyba że potrafisz mi przedstawić niepodważalny, niezbity dowód. Długi czas nie było cię w Caerweddin; nikogo bardziej teraz nie potrzebuję.
Astrin spuścił głowę. Dłonie wystające z wystrzępionych rękawów miał wciąż zaciśnięte w pięści.
— Tak — powiedział cicho.
Godzinę później Morgon, umyty, ogolony z pięciotygodniowego zarostu, zaspokoiwszy pierwszy głód, nie rozdziewając się, legł w swojej komnacie na zasłanym futrami łożu. W chwilę później, a przynajmniej tak mu się wydawało, usłyszał pukanie. Mrugając, usiadł na posłaniu. W komnacie panował mrok rozpraszany jedynie mdłym blaskiem dogasającego na kominku ognia. Kiedy wstawał, kamienne ściany jakby się poruszyły i ponownie znieruchomiały; nie widział nigdzie drzwi. Po chwili zastanowienia wymruczał pod nosem komentarz do starożytnej zagadki z An:
— Wypatruj sercem, czego oczy dostrzec nie mogą, a odnajdziesz drzwi, których nie ma.
Drzwi otworzyły się przed nim gwałtownie, jasne światło wlało się do komnaty z korytarza.
— Morgonie.
Blask pochodni dziwnie rozmazywał kontury twarzy harfisty i igrał w jego srebrzystych włosach.
— To ty, Dethu. — Nie wiedzieć czemu Morgon odetchnął z ulgą. — Nie mogłem znaleźć drzwi. Przez chwile wydawało mi się, że jestem w wieży Pevena. Czy może w wieży Oena z An, wzniesionej z myślą o uwięzieniu Madir. Przypomniałem sobie właśnie, że obiecałem Snogowi Nuttowi, że naprawię mu dach, zanim przyjdą pierwsze deszcze. Temu matołkowi nie wpadnie do durnego łba, żeby poprosić o to Eliarda; przez całą zimę deszcz będzie mu się lał za kołnierz.
Harfista położył mu dłoń na ramieniu. Brwi miał ściągnięte.
— Choryś?
— Nie sądzę, chyba nie. Grim Oakland mówi, że powinienem nająć innego świniopasa, ale Snog umarłby ze zgryzoty, gdybym mu odebrał jego świnie. Chyba lepiej wrócę do domu i naprawię mu ten dach… — Urwał, bo w tym momencie jakiś cień padł na próg.
— Muszę z nim porozmawiać — burknął Astrin, zwracając się do Detha. Starannie ułożone włosy i krótki, pasowany kaftan dziwnie go odmieniły. — Z tobą zresztą też. Wejdźmy. — Wziął pochodnię z korytarza; cienie w komnacie rozpierzchły się po kątach i przycupnęły za sprzętami.
Astrin zamknął drzwi i zwrócił się do Morgona:
— Musisz odejść z tego domu. Morgon przysiadł na skrzyni na ubrania.
— Wiem. Właśnie mówiłem Dethowi. — Przeszedł go nagle dreszcz. Podniósł się ze skrzyni i zbliżył do podsycanego przez Detha ognia.
Astrin, krążąc po komnacie jak Xel, zwrócił się teraz do Detha:
— Dethu, czy Heureu powiedział ci, o co się przed pięcioma laty pokłóciliśmy?
— Nie. Astrinie…
— Proszę, wysłuchaj mnie do końca. Wiem, że nie możesz nic zrobić, że nie możesz mi pomóc, ale przynajmniej mnie wysłuchaj. Opuściłem Caerweddin w dniu, w którym Heureu poślubił Eriel.
Morgonowi stanęła przed oczami ta łagodna, delikatna twarz skąpana w blasku ognia.
— Ty też ją kochałeś? — zapytał ze współczuciem.
— Eriel Meremont umarła przed pięcioma laty na Równinie Królewskich Ust.
Morgon przymknął oczy. Klęczący z naręczem polan harfista znieruchomiał.
— Masz na to dowód? — spytał bezbarwnym jak zwykle głosem.
— Oczywiście, że nie mam. Gdybym go miał, to czy ta kobieta, która podaje się za Eriel Meremont, byłaby nadał żoną Heureu?
— Kim jest zatem żona Heureu?
— Nie wiem. — Astrin usiadł wreszcie przy kominku. — W przeddzień zaślubin wybrałem się z Eriel na Równinę Królewskich Ust. Znużyły ją przygotowania i pragnęła paru chwil spokoju. Poprosiła mnie, żebym jej towarzyszył. Byliśmy sobie bliscy; znaliśmy się od dziecka, ale nie łączyło nas nic, prócz głębokiej przyjaźni. Dotarliśmy do ruin miasta na równinie i rozdzieliliśmy się. Ona usiadła na zburzonym murze, żeby podziwiać morze, ja wałęsałem się po mieście, zachodząc jak zawsze w głowę, jakaż to siła porozrzucała te kamienie niczym liście po trawie. W pewnej chwili wszystko nagle ucichło: morze, wiatr. Spojrzałem w górę. Na tle błękitnego nieba zobaczyłem przelatującego białego ptaka. Był bardzo piękny i pamiętam, jak pomyślałem sobie, że taka cisza musi zapewne panować w oku cyklonu. I zaraz potem usłyszałem znowu szum fali i zrywający się wiatr. Usłyszałem też dziwny krzyk; przemknęło mi przez myśl, że to ten ptak musiał go wydać. Potem zobaczyłem Eriel. Przecwałowała obok na koniu, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem, nie odzywając się słowem. Zawołałem za nią, żeby zaczekała, ale się nie obejrzała. Pobiegłem po swojego wierzchowca i mijając głaz, na którym ją zostawiłem, zobaczyłem tam martwego białego ptaka. Był jeszcze ciepły, jeszcze krwawił. Wziąłem go w dłonie i zrobiło mi się smutno, a zaraz potem ogarnęło mnie przerażenie, bo przypomniałem sobie tamtą osobliwą ciszę i krzyk ptaka, i Eriel przejeżdżającą obok, tak jakby mnie nie widziała. Pochowałem ptaka między starożytnymi głazami nad morzem. Wieczorem opowiedziałem Heureu, czego byłem świadkiem. Doszło między nami do kłótni i przysiągłem, że nie wrócę do Caerweddin, dopóki on będzie miał tę kobietę za żonę. Myślę, że jedynym człowiekiem, któremu Heureu wyznał prawdę o przyczynie mojego odejścia, jest Rork Umber. Eriel nigdy nie powiedział, ale ona pewnie wie. Czym ona musi być, zacząłem się domyślać dopiero pewnej nocy, kiedym zobaczył zbierającą się armię, statki w budowie, wyładunek broni ze statków z Isig i Anuin… Późno w nocy dostrzegłem to, czego nie widzi i za dnia Meroc Tor: że część armii, którą zebrał, nie jest ludzka. I że ta kobieta pochodzi z owego bezimiennego, potężnego plemienia. — Astrin zawiesił głos i przeniósł wzrok z twarzy Detha na Morgona. — Postanowiłem zostać w Caerweddin tylko z jednego powodu: żeby dowieść, czym ona jest. Nie wiem, czym jesteś ty, Morgonie. Imię nadali ci w moim domu, ale nigdy nie słyszałem o księciu Hed, który zwycięża w grze w zagadki z upiorem i gra na starożytnej harfie wykonanej kiedyś specjalnie dla niego przez kogoś, kto zawarł w tym instrumencie okruch przeznaczenia. Morgon odchylił się na oparcie krzesła.