— Wybacz — powiedział Morgon. — Pokruszyłem ci tarcze.
— Widzę. Jak, w imię Aloila, tego dokonałeś?
— A tak. — Morgon ponownie trącił najniższą strunę harfy, i nóż za pasem Rorka oraz włócznie strażników w drzwiach sali popękały. Ogłuszony Heureu wstrzymał oddech.
— Harfa Yrtha.
— Właśnie — przytaknął Morgon. — Podejrzewałem, że to ona. — Przeniósł wzrok na Eriel, która stała za Heureu i przyciskała dłonie do ust. — Wydawało mi się… śniłem, że byłaś tu ze mną.
Zaprzeczyła nerwowym potrząśnieciem głowy.
— Skądże znowu. Byłam z Heureu. Morgon kiwnął głową.
— A więc to był tylko sen.
— Krwawisz — dopiero teraz zauważył Rork. Obrócił Morgona do światła. — Skąd masz to rozcięcie na szyi?
Morgon dotknął skaleczenia. I naraz zaczął dygotać. Nad Eriel ujrzał wynędzniałą, bladą twarz Astrina.
Po zażyciu kolejnej dawki leku zasnął znowu i śnił o statkach z pustymi pokładami i porwanymi w strzępy żaglami, którymi poniewiera wzburzone, czarne morze; o pięknej, czarnowłosej kobiecie, która próbowała go zabić, grając na najniższej strunie ozdobionej gwiazdkami harfy, i która rozpłakała się, kiedy na nią krzyknął; o nie mającej końca grze w zagadki z człowiekiem, którego twarzy nigdy wcześniej nie widział i który zadawał mu zagadkę za zagadką, żądając odpowiedzi, lecz samemu na żadną nie odpowiadając. Nie wiadomo skąd pojawił się w tym śnie Snog Nutt i czekał cierpliwie na deszczu na koniec gry, ale ta nie miała końca. Obcy przeciwnik w grze w zagadki przyjął wreszcie postać Tristan i ta kazała mu wracać do domu. Znalazł się w Hed i szedł o zmierzchu przez wilgotne pola, wciągając w nozdrza zapach ziemi. Dochodził już do otwartych drzwi swojego domu, i w tym momencie się obudził.
Komnatę o pięknych ścianach z niebieskiego i czarnego kamienia wypełniało szare światło późnego popołudnia. Ktoś pochylał się nad kominkiem i poprawiał polano. Morgon rozpoznał wyciągniętą szczupłą rękę, rozwiane srebrzyste włosy.
— Dethu — powiedział.
Harfista wyprostował się. Policzki miał zapadnięte, twarz znużoną; ale w jego spokojnym jak zawsze głosie nie było śladu zmęczenia.
— Jak się czujesz?
— Żyję. — Morgon poprawił się w pościeli i kontynuował z wahaniem: — Jestem w kłopocie, Dethu. Mogło mi się to śnić, ale sądzę, że żona Heureu próbowała mnie zabić.
Deth milczał. W bogatej szacie z długimi rękawami przypominał trochę Mistrza z Caithnard, na którego twarzy odcisnęły się lata studiów. Po chwili przetarł palcami oczy i przysiadł na skraju łoża.
— Opowiedz mi o tym.
Morgon zrelacjonował mu wszystko, co zapamiętał. Deszcz, którego szum słyszał we śnie, znowu zaczął bębnić o szyby szerokich okien.
— Nie potrafię dociec, kim ona mogłaby być. Nie ma o niej żadnej wzmianki w opowieściach ani w zagadkach królestw… tak samo jak o tych gwiazdkach. Nie mogę jej o nic oskarżyć; nie mam dowodu. Patrzyłaby na mnie tylko tym swoim zawstydzonym wzrokiem i udawała, że nie pojmuje, o czym ja, u licha, bredzę. Myślę więc, że powinienem jak najrychlej opuścić ten dom.
— Morgonie, dwa dni temu znaleziono cię w sali audiencyjnej i od tamtego czasu leżałeś bez czucia w łożu. Co zamierzasz, zakładając, że starczy ci sił, by wyjść z tej komnaty?
Morgon wykrzywił usta.
— Chcę wrócić do domu. Mądry człowiek nie potrząsa gniazdem szerszeni, żeby się przekonać, co w nim bzyczy. Na sześć tygodni pozostawiłem Hed bez ziemwładcy; stęskniłem się za Eliardem i Tristan. Odpowiadam przed Najwyższym za imię, z którym urodziłem się na Hed, a nie za jakąś obcą tożsamość, którą mam podobno poza wyspą. — Urwał. Deszcz przeszedł w ulewę, która z furią siekła szyby. Morgon spojrzał w okno. — Jestem ciekaw — przyznał — ale mam na tyle rozsądku, żeby od tej akurat gry w zagadki trzymać się z dala. Niech Najwyższy do niej przystąpi.
— To nie Najwyższego do niej wyzwano.
— To jego królestwo; prowadzenie gier władzy w Ymris nie do moich należy obowiązków.
— Ale może, jeśli zainicjują je gwiazdki na twoim czole…
Morgon spojrzał na niego, zaciskając mocno usta; poruszył się niespokojnie, zamrugał, ściemniały cienie bólu i zmęczenia na jego twarzy. Deth położył mu dłoń na ramieniu.
— Odpoczywaj — powiedział łagodnie. — Jeśli taka twoja wola, to skoro tylko poczujesz się na tyle dobrze, by wracać na Hed, a Najwyższy nie wyda mi innych poleceń, odwiozę cię tam. Jeśli w drodze z Ymris na Hed znowu znikniesz, będę cię szukał.
— Dziękuję. Nie rozumiem jednak, dlaczego Najwyższy nie wyjawił ci miejsca mojego pobytu. Pytałeś go, czy je zna?
— Jestem harfistą, nie czarodziejem, nie potrafię sięgnąć umysłem stąd do góry Erlenstar. On odwiedza mój umysł, kiedy chce; ja do jego umysłu nie mam dostępu.
— Czyli musiał wiedzieć, że mnie szukasz. Dlaczego nie powiedział ci, gdzie jestem?
— Tego mogę się jedynie domyślać. Umysł Najwyższego to ogromna sieć, na którą składają się umysły wszystkich w królestwie. On tka ją wciąż ze swojego końca, przeplata wte i wewte, zależnie od potrzeb, by uzyskać pożądany układ, i dlatego jego reakcje na wydarzenia są tak nieoczekiwane. Przed pięciu laty Heureu Ymris ożenił się, a Astrin Ymris opuścił Caerweddin, dźwigając w sobie jak kamień jakąś tajemnicę. Być może Najwyższy wykorzystał ciebie, by sprowadzić Astrina z jego tajemnicą z powrotem do Caerweddin przed oblicze Heureu.
— Jeśli to prawda, to Najwyższy wie, czym ona jest.
— Morgon zawiesił głos. — Nie. Gdyby wiedział, zainterweniowałby przed ślubem Heureu, tak byłoby prościej. Jej dzieci będą ziemdziedzicami Ymris; jeśli była tak potężna, tak podstępna, Najwyższy z pewnością już wtedy by zainterweniował. Astrin się pewnie myli. Mnie zaś to wszystko musiało się przyśnić. A jednak… — Potrząsnął głową i przetarł dłonią oczy.
— Sam nie wiem. Rad jestem, że to wszystko nie moja sprawa.
Królewska medyczka zbadała go, zakazała wstawania z łóżka, a wieczorem napoiła gorącą, uderzającą do głowy mieszaniną wina z ziołami, po której szybko zasnął. Tym razem nic mu się nie śniło. Obudził się tylko raz, gdzieś w środku nocy, i zobaczył Rorka Umbera czytającego przy kominku. Uspokojony zamknął oczy i znowu odpłynął w sen.
Po południu następnego dnia odwiedzili go Heureu z Eriel. Astrin, który tymczasem zmienił Rorka, stanął przy szerokich oknach wychodzących na miasto; Morgon zauważył, że spojrzenia pozbawionych wyrazu oczu króla i jego ziemdziedzica spotykają się na moment. Potem Heureu przyciągnął sobie do łoża krzesło i usiadł.
— Morgonie — powiedział znużonym głosem — Anoth zakazała mi ciebie niepokoić, ale ja muszę z tobą porozmawiać. Meroc Tor oblega Wielkiego Lorda Meremont; za dwa dni ruszam mu na odsiecz z wojskami z Ruhn, Caerweddin i Umber. Doszły mnie słuchy, że przy brzegach Meremont czeka flota okrętów wojennych, gotowa podnieść kotwicę i popłynąć na Caerweddin w przypadku, gdyby Meremont padło. Jeśli tym okrętom uda się dotrzeć do Caerweddin, możesz tu utknąć na zawsze. Uważam, że dla twojego bezpieczeństwa należałoby cię przenieść na północ, do posiadłości Wielkiego Lorda Marcheru.
— Heureu — odparł Morgon po chwili milczenia — wdzięczny ci jestem za troskę, jaką mi okazujesz, i za życzliwość. Ale wolałbym się nie oddalać od Hed bardziej, niż już się oddaliłem. Nie mógłbyś użyczyć mi statku, który odwiózłby mnie do domu?
Mroczna, strapiona twarz króla wypogodziła się nieco.