— No to nie wrócę na Hed. — Twarz mu płonęła; odwrócił się do Detha plecami. — Udam się do Caithnard, przyjmę Czerń i będę uczył…
— Czego? Zagadek, które uznajesz za wyssane z palca, za stare bajania snute o zmierzchu…
— To nieprawda!
— A Astrin? A Heureu? Oni również są wplątani w zagadkę twego życia; potrzebują twojej jasności spojrzenia, twojej odwagi…
— Nie mam ich! Nie w tym przypadku! Śmierć przynajmniej mogę zobaczyć; mogę spojrzeć jej w oczy i nadać jej imię, ale ta… ta droga, która jest przede mną budowana… jej nawet nie widzę! Nie wiem, kim jestem, po co się urodziłem. Na Hed mam przynajmniej imię!
— Imię masz też poza Hed. — Do głosu Detha powrócił spokój. Zbliżył się do Morgona i ścisnął delikatnie jego przedramię. — Morgonie, czemu służyłyby wszystkie zagadki i komentarze Caithnard, jeśli nie temu? Jesteś jak ten Sol z Isig wzięty w dwa ognie przez strach przed śmiercią i zamknięte od tysięcy lat drzwi. Jeśli brak ci wiary w siebie, to uwierz przynajmniej w to, co nazywasz prawdą. Dobrze wiesz, co trzeba zrobić. Brak ci może do tego odwagi, pewności siebie, zrozumienia albo woli, ale co trzeba zrobić, wiesz. Nie możesz zawrócić. Za tobą nie ma odpowiedzi. Boisz się tego, czego nie potrafisz nazwać. Spójrz więc na nienazwane i nadaj temu nazwę. Stań twarzą ku przyszłości i ucz się. Zrób, co trzeba zrobić.
Wiatr nadleciał znad równiny, targnął ich płaszczami, posrebrzył trawę. W oddali, niczym kępa barwnych kwiatów, czekał oddział strażniczek morgoli.
Morgon patrzył na nie przez chwilę spode łba, ściskając cugle w dłoniach. Potem uniósł powoli głowę.
— Jesteś harfista Najwyższego i nie do ciebie należy udzielanie mi takich rad. A może zwracasz się do mnie jako ten, który nosi Czerń Mistrzostwa? Naznaczony Gwiazdkami… żaden z Mistrzów Zagadek z Caithnard nigdy mnie tak nie nazwał; nie wiedzieli tam nawet, że takie imię istnieje. Ale ty podchwyciłeś je tak, jakby było ci znajome. Jaką nadzieję, której nikt prócz ciebie nie dostrzega, jaką zagadkę we mnie widzisz? — Harfista spuścił oczy i milczał. Morgon podniósł głos: — Pytam ciebie: kim był Ingris z Osterlandu i dlaczego umarł?
Dłoń Detha, ściskająca rękę Morgona, drgnęła. Jego twarz przybrała dziwny wyraz.
— Ingris z Osterlandu — odezwał się po chwili — rozgniewał Hara, króla Osterlandu, który pewnej nocy zapukał do jego drzwi pod postacią starca i nie został przez Ingrisa wpuszczony. Oburzony wilk-król rzucił na Ingrisa klątwę: jeśli następny obcy, który poprosi Ingrisa o gościnę, nie poda swojego imienia, Ingris umrze. I pierwszym obcym, który zjawił się po odejściu Hara był… pewien harfista. Harfista ten robił wszystko, o co Ingris go poprosił: śpiewał mu, opowiadał, pozwolił zagrać na swojej harfie, opowiedział historię swoich wędrówek — ale swego imienia wzbraniał się podać, chociaż Ingris rozpaczliwie próbował je z niego wyciągnąć. Ilekroć Ingris pytał go o imię, harfista miał dla niego tylko jedno słowo, i to słowo w uszach Ingrisa brzmiało Death — śmierć. I tak, ze strachu przed Harem, przytłoczony brzemieniem klątwy, poczuł Ingris, że serce mu staje, i umarł. — Deth umilkł.
— Nigdy bym nie pomyślał… — mruknął Morgon, któremu twarz, w miarę słuchania, łagodniała. — Mogłeś zdradzić Ingrisowi swoje imię. Swoje prawdziwe imię. Komentarz brzmi: dawaj z siebie innym to wszystko, czego potrzeba im do życia.
— Morgonie, nie wszystko mogłem wtedy dać Ingrisowi i nie wszystko mogę dać teraz tobie. Ale przysięgam: jeśli nie przerwiesz tej trudnej podróży do góry Erlenstar i dotrzesz tam, dam ci wszystko, o co mnie poprosisz. Ofiaruję ci moje życie.
— Dlaczego? — szepnął Morgon.
— Bo nosisz znamię trzech gwiazdek.
Morgon milczał przez chwilę. Potem pokręcił powoli głową.
— Nigdy tego od ciebie nie zażądam.
— Wybór będzie należał do mnie. Nie pomyślałeś, że ten komentarz odnosi się również do ciebie? Musisz dawać z siebie innym wszystko, czego potrzebują.
— A jeśli nie mogę?
— Wtedy umrzesz jak Ingris.
Morgon spuścił wzrok. Siedział w siodle nieruchomo i tylko wiatr, którego poświst przypominał brzmienie harfy, rozwiewał mu włosy i szarpał opończę. W końcu zawrócił konia i podjechał powoli do czekających cierpliwie strażniczek. Powitały jego powrót milczeniem i ruszyli w kierunku Miasta Kręgów.
6
Morgola Herun powitała ich na dziedzińcu. Była wysoką kobietą o prostych granatowych włosach zaczesanych do tyłu i spływających na luźną szatę z zielonej tkaniny o barwie liści. Jej dom był ogromną owalną budowlą z kamienia. Woda doprowadzona do niego z rzeki tryskała z kamiennych fontann na podwórku, płynęła małymi strumyczkami i zasilała ocienione drzewami sadzawki, w których pluskały czerwone, zielone i złote rybki. Morgola podeszła z uśmiechem do zsiadającego z konia Detha. Byli równego wzrostu.
— Wybacz, że Lyra przerwała ci podróż — powiedziała, spoglądając na niego błyszczącymi złotymi oczyma. — Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
Deth uśmiechnął się. W jego głosie pojawiła się nutka, której Morgon dotąd tam nie słyszał:
— Przecież wiesz, El, że poszedłbym wszędzie za księciem Hed.
— A skąd miałabym to wiedzieć? Zawsze chadzałeś własnymi ścieżkami. Ale rada jestem, że zgodziłeś się mnie odwiedzić. Tak mi brakuje twojej muzyki.
Podeszli razem do Morgona. Spojrzała na niego i wyciągnęła rękę.
— Jestem Elrhiarhodan, morgola Herun. Możesz mi mówić El. Bardzo się cieszę, że przyjąłeś moje zaproszenie.
Morgon skłonił się, zawstydzony opłakanym stanem swojego odzienia i włosów.
— Nie miałem wyboru.
— Owszem — przyznała uprzejmie. — Nie miałeś. Wyglądasz na zdrożonego. Nie wiem czemu, ale spodziewałam się zobaczyć kogoś starszego. Gdybym wiedziała, żeś taki młody, zaczekałabym i sama powtórzyła ci tę zagadkę, zamiast zlecać to Lyrze. — Spojrzała na Lyrę. — Dziękuję ci za przyprowadzenie księcia Hed. Ale czy musiałaś rzucić w niego kamieniem?
Ku zdziwieniu Morgona, w oczach dziewczyny zaigrała iskierka wesołości.
— Matko, książę Hed pierwszy rzucił we mnie kamieniem i straciłam nad sobą panowanie — powiedziała ponuro. — Wyrażałam się też nie całkiem… dyplomatycznie. Ale on chyba się już na mnie nie boczy. Wygląda na to, że nie zalicza się do wojowników.
— Nie, ale ma dobre oko, i gdyby był uzbrojony, już byś nie żyła, co bynajmniej nie wprawiłoby mnie w dobry nastrój. Ludzie z Hed z zasady nie wyciągają broni przeciwko innym. Śmieszne to, ale prawdziwe. Chyba nie należało wkraczać do ich obozowiska po ciemku; musisz się nauczyć unikania nieporozumień. Ale przyprowadziłaś ich tu bezpiecznie i za to ci dziękuję. Posil się teraz, moje dziecko, i prześpij. — Lyra oddaliła się, a morgola wzięła Detha pod rękę. — Wyrosła, od kiedy ostatnio ją widziałeś. No ale nie było cię w Herun czas jakiś. Chodźmy.
Wprowadziła ich do domu przez okute srebrem drzwi z jasnego drewna. Sklepione łukowo korytarze łączyły tu, na pozór bez ładu i składu, kolejne komnaty; każda z tych komnat, wybita tapetami z delikatnych tkanin, pełna osobliwych roślin, umeblowana sprzętami ze szlachetnego drewna z misternymi okuciami, była jak kufer ze skarbami. Morgola zatrzymała się wreszcie w komnacie z zasłonami w ciepłym pomarańczowo-złotym kolorze, wskazała im miękkie posiania przykryte białymi owczymi skórami i wyszła. Morgon wyciągnął się z rozkoszą na wygodnym łożu, zamknął oczy i wyszeptał: