— Wiem, co to korona — warknął Eliard, wlepiając wzrok w Morgona. — Coś ty, u licha, za nią dał? Połowę Hed?
— Nie wiedziałem, że pragniesz korony — odezwał się z podziwem Cannon Master. — Twój ojciec jej nie miał. Twój dziadek nie miał. Twój…
— Cannonie — przerwał mu Morgon. Uniósł ręce i poduszkami dłoni zakrył sobie oczy. Krew napłynęła mu do twarzy. — Kem miał koronę.
— Kto?
— Kern z Hed. To nasz pra-pra-pra-pra-pra-pra-pra-pradziad. Nie. Jeszcze jedno pra. Była ze srebra i tkwił w niej zielony klejnot w kształcie kapusty. Wymienił ją swego czasu na dwadzieścia baryłek heruńskiego wina, namówiony do tego przez…
— Nie odbiegaj od tematu — warknął ostro Eliard. — Skąd ją masz? Coś za nią dał? A może… — Zawiesił głos. Morgon oderwał dłonie od oczu.
— A może co?
— Nic. Nie patrz tak na mnie. Znowu próbujesz zmienić temat. Przehandlowałeś coś za nią albo ją ukradłeś, albo kogoś dla niej zamordowałeś…
— No nie, przestańcie… — powiedział pojednawczo Grim Oakland, tęgi nadzorca włości Morgona.
— A może po prostu znalazłeś ją w żłobie jak zdechłego szczura. No, jak z tym było?
— Nikogo nie zamordowałem! — krzyknął Morgon. Ścichł raptownie szczęk garnków dolatujący z kuchni. — O co ty mnie posądzasz? — podjął cierpko Morgon, zniżając głos.
— Ja ciebie nie…
— Nikogo dla zdobycia tej korony nie skrzywdziłem; nie dałem za nią nic, co nie należałoby do mnie; nie ukradłem jej…
— Ja nie…
— Ona należy mi się z mocy prawa. O odpowiedź na pytanie: jakiego prawa, nawet się jeszcze nie otarłeś. Sformułowałeś zagadkę i próbowałeś znaleźć jej rozwiązanie; pomyliłeś się cztery razy. Gdybym to ja tak radził sobie z zagadkami, nie rozmawiałbyś teraz ze mną. Idę teraz do Tol powitać kupców. Znajdziesz mnie tam, kiedy uznasz, że wypadałoby się czymś dzisiaj zająć.
Morgon odwrócił się na pięcie. Kiedy był już na frontowych schodach, czerwony jak burak Eliard oderwał się od oniemiałej z wrażenia gromadki, ze zdumiewającą u kogoś jego postury szybkością przemknął przez sale, chwycił Morgona, ściągnął go ze schodów i przydusił twarzą do ziemi.
Kury i gęsi rozpierzchły się na wszystkie strony z pełnym oburzenia wrzaskiem. Kmiecie, chłopiec z Tol, kucharka i pomywaczka rzucili się hurmem do drzwi i utknęli w nich zbitą masą, przekrzykując się nawzajem.
Morgon, oszołomiony upadkiem, leżał nieruchomo, z trudem łapiąc oddech.
— Dlaczego nie chcesz mi odpowiedzieć na proste pytanie? — cedził przez zęby Eliard. — Dlaczegoś nabrał wody w usta? Co zrobiłeś, by zdobyć tę koronę, Morgonie? Skąd ją masz? Co zrobiłeś? Przysięgam, że…
Morgon uniósł głowę. Kiwała mu się, oczy popatrywały mętnie.
— Mam ją z wieży — wymamrotał i nagłym skrętem ciała zrzucił z siebie Eliarda w różane krzewy Tristan.
Walka była krótka i zacięta. Kmiecie Morgona, których panem jeszcze do poprzedniej wiosny był spokojny, rozsądny Athol, patrzyli z mieszaniną przestrachu i rozbawienia, jak książę Hed tarza się w błotnistej kałuży, a potem dźwiga się chwiejnie na nogi i z opuszczoną jak u byka głową szarżuje na brata. Eliard uskoczył i skontrował atak ciosem potężnej pięści. Dosięgła celu, a odgłos uderzenia, który rozszedł się w nieruchomym powietrzu, przypominał głuchy łomot, z jakim topór drwala wcina się w pień drzewa. Morgon zwalił się na ziemię niczym wór ziarna.
Eliard opadł na kolana przy nieruchomym ciele brata i przerażony wymamrotał:
— Przepraszam. Przepraszam cię, Morgonie. Zrobiłem ci coś?
Rozwścieczona Tristan porwała bez słowa za wiadro i chlusnęła na nich mlekiem.
Z ganku doleciała dziwaczna eksplozja szlochu. Cannon Master przysiadł na schodkach, podciągnął kolana pod brodę i ukrył między nimi twarz. Eliard popatrzył na swoją ubabraną w błocie, przemoczoną tunikę. Jął ją bez większego powodzenia otrzepywać.
— No i widzisz, coś narobił, Morgonie? — wymruczał pojednawczo.
— Złamaliście mi krzew róży! — wybuchnęła Tristan. — Spójrz tylko, co zrobiłeś Morgonowi na oczach wszystkich! — Usiadła przy rozciągniętym na wilgotnej ziemi Morgonie. Z jej twarzy znikł goszczący tam ostatnio grymas. Otarła Morgonowi twarz fartuchem. Morgon zamrugał półprzytomnie, na rzęsach chybotały mu się kropelki mleka. Eliard przykucnął.
— Przepraszam, Morgonie. Ale nie myśl sobie, że to ci pomoże wykręcić się sianem.
Morgon uniósł powoli rękę i ostrożnie dotknął palcami warg.
— Z czego… ? Jakim sianem? — wykrztusił.
— Nieważne — powiedziała Tristan. — Nie ma się nad czym rozwodzić.
— Czym ja jestem oblany?
— Mlekiem.
— Przepraszam — zaczął znowu Eliard. Wsunął ramię pod plecy Morgona, żeby unieść go do pozycji siedzącej, ale Morgon pokręcił głową.
— Daj mi jeszcze chwilę poleżeć. Dlaczego mnie uderzyłeś? Najpierw oskarżasz mnie o morderstwo, potem bijesz, a na koniec oblewasz mlekiem. Kwaśne. To skwaśniałe mleko. Oblałeś mnie skwaśniałym…
— Ja cię oblałam — wpadła mu w słowo Tristan. — Mlekiem dla świń. Bo pchnąłeś Eliarda w moje krzewy róż.
— Dotknęła przez fartuch warg Morgona. — Tak mnie upokorzyć na oczach wszystkich.
— Co ja takiego zrobiłem? — spytał Morgon. Eliard westchnął, obmacując sobie obolałe żebra.
— Wyprowadziłeś mnie swoimi słowami z równowagi. Wijesz się w tłumaczeniach jak piskorz, ale jedno z tego zrozumiałem. Zeszłej wiosny zdobyłeś w jakiś sposób koronę, która ci się nie należy. Powiedziałeś, że gdybyś rozwiązywał zagadki tak marnie jak ja, nie byłoby cię tu teraz. Chcę wiedzieć, dlaczego. No, dlaczego?
Morgon milczał. Po chwili usiadł, podciągnął kolana i wsparł o nie czoło.
— Tristan, dlaczego akurat dzisiaj musiałaś z tym wyskoczyć?
— No dalej, zwal wszystko na mnie — fuknęła cierpko Tristan. — Ja tu chodzę z łatami na łokciach, a ty trzymasz sobie pod łóżkiem perły i drogie kamienie.
— Nie miałabyś tych łat, gdybyś poprosiła Narly Stone, żeby ci przenicowała i dopasowała trochę starych ubrań. Rośniesz i tyle…
— Przestaniesz ty zmieniać temat?! Morgon uniósł głowę.
— Nie krzycz na mnie. — Zerknął ponad ramieniem Eliarda na zastygły w bezruchu tłumek zafascynowanych postaci i westchnął. Przesunął dłonią po twarzy, a potem włosach. — Wygrałem tę koronę w pojedynku na zagadki, który stoczyłem w An z duchem.
— O! — wykrzyknął Eliard. — Co takiego?
— Z widmem Pevena, Lorda Aum. Korona spod mojego łóżka należała ongiś do królów Aum. Przed sześciuset laty Aum podbite zostało przez Oena z An. Peven ma teraz pięćset lat. Żyje w wieży, uwięziony tam przez Oena i Królów An.
— A jak wygląda? — spytała przytłumionym głosem Tristan.
Morgon wzruszył lekko ramionami; odwracał wzrok.
— Jest stary. To stary lord z rozwiązaniami tysiąca zagadek w oczach. Idzie o zakład, że w grze w zagadki nikt go nie pokona. Pożeglowałem więc tam z kupcami i rzuciłem mu wyzwanie. Powiedział, że wyzywali go już wielcy lordowie Aum, An i Hel — trzech części dawnego An — a nawet Mistrzowie Zagadek z Caithnard, ale nigdy jeszcze nie poważył się na to jakiś kmieć z Hed. Odparłem, że dużo czytam. No więc zagraliśmy. I ja zwyciężyłem. Wygraną koronę przywiozłem do domu i schowałem pod łóżkiem do czasu, kiedy zadecyduję, co z nią począć. No i było się o co awanturować?