— Radam, że wróciliście cali i zdrowi, moje dzieci. Nie rozpaczaj po Suthu.
Morgon odzyskał wreszcie głos.
— Skąd wiedziałaś?
— Znam Hara. Potajemnie zakopie swój smutek. Nie pozwól mu na to.
Morgon zajrzał do swojej czarki, odstawił ją na stół i przetarł oczy.
— Powinienem był to przewidzieć — wyszeptał. — Powinienem był się zastanowić. Jeden czarodziej, który przeżył siedem wieków, a ja wywabiłem go z kryjówki, żeby skonał w mych ramionach… — Usłyszał nadchodzących Hara i Hugina i oderwał pięści od oczu. Har zagłębił się w swoim fotelu, Hugin usiadł u stóp opiekuna i złożył białą głowę na jego kolanach. Oczy miał zamknięte. Dłoń Hara spoczęła przez chwilę na włosach chłopca. Spojrzał na Morgona.
— Opowiadaj.
— Sam to ze mnie odczytaj — odparł ze znużeniem Morgon. — Znałeś go. Ty mi o nim opowiedz. — Siedział nieruchomo, kiedy między ich umysłami przepływały wspomnienia dni i długich białych nocy, których kulminacją było zabicie wilka i ostatnich kilka chwil życia czarodzieja. Skończywszy, Har wycofał się z jego umysłu i siedział milczący.
— Kim jest ten Ohm? — odezwał się w końcu. Morgon drgnął.
— Myślę, że Ghisteslwchlohmem, Założycielem Szkoły Czarodziejów w Lungold.
— To Założyciel wciąż żyje?
— Nie wiem, kim mógłby być, jeśli nie nim. — Morgon urwał.
— Co cię gnębi? Czego mi nie powiedziałeś?
— Ohm… Harze, jeden z… jeden z Mistrzów Caithnard nazywał się Ohm. On… studiowałem pod jego kierunkiem. Bardzo go szanowałem. Morgola Herun wysunęła przypuszczenie, że on może być Założycielem. — Dłonie Hara zacisnęły się na poręczach fotela. — Nie było na to żadnego dowodu…
— Morgola Herun nie powiedziałaby czegoś takiego, gdyby nie miała dowodu.
— Miała, ale bardzo kruchy — zbieżność imienia i fakt, że nie była w stanie… przejrzeć go na wskroś…
— Założyciel Lungold przebywa w Caithnard? Nadal kontroluje tych czarodziejów, którzy mogą jeszcze żyć?
— To przypuszczenie. Tylko przypuszczenie. Gdyby to rzeczywiście był on, to czy zachowałby swoje imię, ryzykując, że cały świat się domyśli…
— A któż by je sobie po siedmiuset latach skojarzył? I kto byłby wystarczająco potężny, by stawić mu czoło?
— Najwyższy…
— Najwyższy. — Har zerwał się z fotela; Hugin drgnął, zaskoczony. Wilk-król podszedł do ognia. — Jego milczenie jest chyba jeszcze bardziej tajemnicze, niż milczenie Sutha. Nigdy nie mieszał się zbytnio w nasze sprawy, ale aż taka powściągliwość jest wręcz nieprawdopodobna.
— Pozwolił Suthowi umrzeć.
— Suth już nie żył — prychnął niecierpliwie Har.
— Żył! — żachnął się Morgon. — I żyłby dalej, gdybym go nie odnalazł!
— Przestań się obwiniać. On był martwy. Człowiek, z którym rozmawiałeś, nie był Suthem, lecz skorupą bez imienia.
— To nieprawda…
— A co nazywasz życiem? Nazwałbyś mnie żywym, gdybym zdjęty strachem odwrócił się od ciebie, odmówił dania ci czegoś, co mogłoby ocalić życie Morgonowi? Nazwałbyś mnie wtedy Harem?
— Tak — głos Morgona złagodniał. — Kukurydza ma swoje imię w zasadzonym w ziemi nasieniu, w zielonym kiełku, w łodydze żółtej i wyschniętej, której listki zadają szeptem zagadki wiatrowi. Tak samo Suth zachował swoje imię, zadając mi zagadkę w ostatniej chwili swego życia I winie siebie, bo nie ma już na świecie człowieka noszącego jego imię. Przyjął postać vesty, miał wśród nich syna, było coś, co sprawiało, że pod swoim strachem i bezradnością pamiętał jeszcze, co to znaczy kochać.
Hugin opuścił głowę i oparł czoło o kolana. Har przymknął oczy. Stał przy ogniu milczący, nieruchomy, zastygłą maskę jego twarzy żłobiły zmarszczki zmęczenia i bólu.
Morgon pochylił się nad stołem i złożył głowę na przedramionach.
— Jeśli Mistrz Ohm jest Ghisteslwchlohmem, to Najwyższy będzie to wiedział. Jego zapytam.
— A co potem?
— Co potem… sam nie wiem. Tyle elementów nie pasuje do siebie… Zupełnie jak skorupy, które kiedyś, w Ymris, próbowałem posklejać w jedną całość, nie mając wszystkich, nie wiedząc nawet, czy te, które mam, do jednej całości należą.
— Nie możesz podróżować do Najwyższego samotnie.
— Owszem, mogę. Nauczyłeś mnie jak. Harze, nic co żywe nie powstrzyma mnie teraz przed ukończeniem tej podróży. Jeśli będzie trzeba, powstanę z grobu, by powlec się dalej do Najwyższego. Muszę poznać odpowiedzi.
Poczuł na ramionach niespodziewanie łagodny dotyk dłoni Hara i uniósł głowę.
— Kończ swoją podróż — powiedział cicho Har. — Nie znając odpowiedzi, nic nie zdziałamy. Ale dalej nie idź już sam. Od Anuin po Isig są królowie, którzy chętnie przyjdą ci z pomocą, tak samo ten harfista z góry Erlenstar, który nie tylko w grze na harfie jest biegły. Ale czy przyrzekniesz mi jedno? Jeśli okaże się, że Mistrz Ohm rzeczywiście jest Ghisteslwchlohmem, nie popędzisz na oślep z powrotem do Caithnard, by oświadczyć mu, że o tym wiesz?
Morgon wzruszył ramionami.
— Nie wierzę, że nim jest. Nie mieści mi się to w głowie. Ale dobrze, przyrzekam.
— O jedno jeszcze proszę: wypełniwszy swoją misję, nie wracaj prosto na Hed, lecz zajdź tutaj, do Yrye. Nie będąc już takim ignorantem, staniesz się o wiele bardziej niebezpieczny i podejrzewam, że siły, które przeciwko tobie się zbierają, zadziałają wtedy błyskawicznie.
Morgon milczał, ból ścisnął mu serce i cofnął się po chwili.
— Nie wrócę do domu… — wyszeptał. — Ohm, zmiennokształtni, nawet sam Najwyższy zdają się utrzymywać między sobą chwiejny, nieszczery pokój i czekać na jakiś sygnał do działania… Nie chcę dawać im żadnego powodu do zbliżania się do Hed, kiedy w końcu ten sygnał nadejdzie. — Wzdrygnął się i spojrzał na Hara. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę, wyrażając nie wypowiedzianą wiedzę jednego o drugim. Potem Morgon spuścił głowę. — Jutro ruszam do Isig.
— Odprowadzę cię do Kyrth. Hugin pojedzie z nami, będzie niósł twoją harfę. Pod postaciami vest dotrzemy tam w dwa dni.
Morgon kiwnął głową.
— Dobrze. Dziękuję. — Zawiesił głos i spojrzał znowu na Hara. Poruszył bezradnie rękami, jakby szukał odpowiedniego słowa.
— Dziękuję.
Wyruszyli z Yrye o pierwszym brzasku. Morgon i wilk-król pod postaciami vest; Hugin na grzbiecie Hara z harfą i tobołkiem, który Aia spakowała dla Morgona. Dzień był bezwietrzny. Gnali na zachód przez pola uprawne pokryte pierzyną świeżego, kopnego śniegu, omijając miasteczka i wioski, gdzie z kominów wznosiły się w popielate niebo smużki dymów. Pędzili tak do późnej nocy przez zalane księżycową poświatą lasy, przez kamieniste podgórze, aż dotarli do rzeki Ose spływającej na północ z Isig. Tam posilili się, zażyli trochę snu i przed świtem ruszyli w górę Ose, przez wzgórza skąpane w cieniu góry Isig. Wznosił się nad nimi jej szczyt, nakryty oślepiająco białą czapą śniegu. Jej tajemne wnętrze kryło niewyczerpane złoża minerałów, metali i drogich kamieni. U stóp góry rozciągało się miasto handlowe Kyrth; Ose przepływała przez nie w swej długiej podróży ku morzu. Na zachód od Kyrth sterczały skaliste szczyty wzgórz, przywodzące na myśl skamieniały las. Biegła przez nie kręta przełęcz prowadząca do góry Erlenstar.