Выбрать главу

Zatrzymali się przed samym miastem. Morgon powrócił do własnej postaci, narzucił na ramiona grubą, podbitą futrem opończę, którą podał mu Hugin, przewiesił sobie przez ramie harfę, zarzucił na plecy rzemienie tobołka. Stanął i czekał, aż towarzysząca mu wielka vesta przyjmie znowu postać Hara, ale ona patrzyła tylko na niego w świetle zapadającego wieczoru oczyma, w których dostrzegał przebłyski znajomego, enigmatycznego uśmiechu. Objął ją więc za szyję i ukrył na chwilę twarz w białym, zimnym futrze. Potem odwrócił się do Hugina i otoczył go ramieniem.

— Dowiedz się, co zabiło Sutha — powiedział cicho chłopiec. — A potem wracaj. Wracaj.

— Wrócę.

Ruszył w stronę miasta, nie oglądając się za siebie. Wkroczył do Kyrth, posuwając się brzegiem Ose. Chociaż był środek zimy, na głównej ulicy roiło się od kupców, myśliwych, rzemieślników i górników. Ulica pięła się zakosami pod zbocze wypiętrzonej nad miastem góry. Śnieg pokrywający nawierzchnię zdążyły już rozdeptać tysiące stóp i rozjeździć koła wozów. Zapadał zmierzch; drzewa zaczynały stapiać się w jedno sine pasmo. Wysoko w górze, przesłaniane czasami przez jakiś załom skalny, majaczyły ciemne mury siedziby Danana Isiga. Ich poszarpane, nieregularne zarysy nasuwały podejrzenie, że są tworem sił natury. W pewnej chwili Morgon dostrzegł kątem oka mężczyznę, który kroczył obok niego cicho jak cień.

Zatrzymał się raptownie. Mężczyzna uczynił to samo. Był wielki jak dąb, włosy i brodę miał szarozłote na tle bieli futrzanego kaptura, oczy zaś koloru sosnowych igieł.

— Nie mam złych zamiarów — powiedział szybko. — To tylko ciekawość. Jesteś harfistą?

Morgon zawahał się. Zielone oczy popatrywały na niego przyjaźnie, łagodnie.

— Nie — odparł po chwili głosem nieco chrapliwym po miesiącach spędzonych z dala od ludzi. — Jestem wędrowcem. Chcę poprosić Danana Isiga o nocleg, ale nie wiem… czy on przyjmuje pod swój dach obcych?

— W środku zimy każdy wędrowiec jest tam mile widziany. Idziesz z Osterlandu?

— Tak. Z Yrye.

— Z legowiska wilka-króla… Ja udaję się do Harte. Mogę się do ciebie przyłączyć?

Morgon kiwnął głową. Szli kawałek w milczeniu, twardy zmarznięty śnieg poskrzypywał pod podeszwami butów. Nieznajomy wciągnął nosem pachnące sosną powietrze, z ust wypuścił obłoczek pary.

— Spotkałem raz Hara — odezwał się. — Przybył do Isig przebrany za kupca sprzedającego futra i bursztyn. Powiedział mi prywatnie, że szuka myśliwego, który handluje skórami vest, i rzeczywiście tak było, ale podejrzewam, że przywiodła go tu też ciekawość. Chciał zobaczyć górę Isig.

— I znalazł tego myśliwego?

— Chyba tak. Zanim odszedł, przemierzył też korzenie i żyły Isig. Dobrze mu się wiedzie?

— Tak.

— Rad to słyszę. Bardzo stary z niego wilk, tak jak ze mnie wiekowe drzewo. — Nieznajomy urwał. — Posłuchaj. Słyszysz wodę przepływającą przez Isig głęboko pod nami?

Morgon nastawił ucha. Wyłowił pomruk i syk spadającej wody, wplecione w poszum wiatru. Nad nimi wznosiły się, tonąc w szarobiałej mgle, nagie urwiska. Rozpościerające się w dole i wciśnięte w załom góry Kyrth wydawało się malutkie.

— Chciałbym zobaczyć wnętrze Isig — wyrzucił z siebie.

— Chciałbyś? Pokażę ci je. Znam tę górę lepiej niż własny umysł.

Morgon spojrzał na niego z nowym zainteresowaniem. Stara, brodata twarz pokryła się pod jego wzrokiem drobnymi zmarszczkami.

— Kim ty jesteś? — spytał Morgon. — Dananem Isigiem? To dlatego nie słyszałem, jak za mną podążasz, bo zmieniłeś właśnie kształt?

— Chcesz wiedzieć, czy byłem drzewem? Czasami tkwię w śniegu, przyglądając się drzewom pogrążonym w swoich prywatnych myślach tak długo, że zapominam się i staję jednym z nich. Są stare jak ja, stare jak Isig… — Mężczyzna urwał, ogarnął wzrokiem zmierzwione włosy Morgona, jego harfę, i dodał: — Słyszałem od kupców o księciu Hed, który wędruje do góry Erlenstar, ale może to tylko plotka; wiesz, jak oni lubią popuszczać wodze fantazji…

Morgon uśmiechnął się. W oczach koloru sosny również pojawił się uśmiech. Ruszyli dalej razem; płatki śniegu, który znowu zaczynał sypać, czepiały się futrzanych kapturów, więzły we włosach. Droga, omijając występ skalny, zakręcała szerokim łukiem, za którym znowu ukazały się ich oczom chropawe czarne ściany i przypominające kształtem sosny wieże Harte. Witrażowe okna podświetlał już blask pochodni. Droga kończyła się na bramie.

— Wejście do Isig — powiedział Danan Isig. — Nikt bez mojej wiedzy nie wejdzie do wnętrza góry ani stamtąd nie wyjdzie. Szkolą się u mnie najwytrawniejsi rzemieślnicy królestwa. To ich dziełem są metalowe ozdoby i klejnoty, z których tak słynie Isig. Uczy ich mój syn Ash. Kiedyś zajmował się tym Sol, zanim go zabito. To Sol oszlifował gwiazdki, które Yrth osadził w twojej harfie.

Morgon dotknął pasa harfy. Słowa Danana budziły w nim poczucie starości, korzeni, początków.

— Dlaczego Yrth ozdobił tę harfę gwiazdkami?

— Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym, ale… Yrth pracował nad tą harfą wiele miesięcy, rzeźbił ją, ozdabiał wzorami, inkrustował; moi rzemieślnicy wycinali mu kościane elementy i wysadzali ją srebrem i kamieniami. A potem udał się do najwyższej izby w najstarszej wieży Harte, żeby harfę nastroić. Przebywał tam siedem dni i nocy, a ja na ten czas zamknąłem kuźnie na dziedzińcu, żeby nie przeszkadzały mu dochodzące z nich hałasy. W końcu zszedł na dół i zagrał nam. Nie było na świecie piękniejszej harfy. Powiedział, że wplótł w jej brzmienie szum wody i wiatry Isig. I to brzmienie oraz kunszt harfisty zaparły nam dech w piersiach… Kiedy skończył grać, siedział przez chwilę nieruchomo i patrzył na nią. Potem przesunął otwartą dłonią po strunach i harfa oniemiała. Nasze protesty skwitował śmiechem i powiedział, że harfa sama wybierze sobie harfistę. Następnego dnia odszedł, zabierając ją ze sobą. Kiedy rok później wrócił, by dalej mi służyć, nie wspomniał już o harfie ani słowem. A my mieliśmy wrażenie, że śniło nam się tylko, jak nad nią pracował.

Morgon zatrzymał się. Ściskając w dłoni pas harfy, wpatrywał się w odległe, ciemniejące drzewa, zupełnie jakby widział tam pośród zapadającego zmierzchu postać czarodzieja.

— Zastanawia mnie…

— Co takiego? — podchwycił Danan.

— Nie, nic. Chciałbym z nim porozmawiać.

— Ja też. Służył mi prawie od początku Lat Osadnictwa. Przybył z jakiegoś dziwnego miejsca na zachodzie królestwa, o którym nigdy nie słyszałem; opuszczał Isig na całe lata, by przemierzać inne krainy, spotykać się z innymi czarodziejami, z innymi królami… ilekroć wracał, był trochę potężniejszy, trochę łagodniejszy. Miał w sobie ciekawość kupca, a kiedy się śmiał, słychać go było w najniżej położonych chodnikach kopalni. To on odkrył Grotę Zagubionych. Tylko ten jeden raz widziałem go śmiertelnie poważnego. Powiedział mi, że wzniosłem moją siedzibę nad cieniem i że lepiej będzie dla mnie, jeśli tego cienia nie zbudzę. Tak więc moi górnicy pilnie uważają, żeby nie zakłócić mu snu, zwłaszcza od czasu, kiedy na jego progu znaleziono martwego Sola… — Danan zamilkł na chwilę, a potem podjął, zupełnie jakby usłyszał nie wypowiedziane pytanie Morgona: — Yrth zabrał mnie tam kiedyś, żebym obejrzał wszystko na własne oczy. Nie wiem, kto wykonał wrota do tej groty; są wykute z zielono-czarnego marmuru, były tam, zanim się tu osiedliłem. Grota za nimi jest niewyobrażalnie bogata i piękna, ale… nic takiego w niej nie zobaczyłem.