— Czekałem na ciebie w Kyrth. Zaciszniej tam niż w Harte. Danan nie miał pewności, czy jeszcze tam jestem, a więc ci nie powiedział. — Spokojny, beznamiętny głos przyjaciela działał na Morgona kojąco. — Wcześniej się ciebie spodziewałem.
— Wpadłem w burzę śnieżną. — Morgon wyprostował się i przesunął dłońmi po twarzy. — Potem spotkałem Hara… — Urwał w pół zdania i spojrzał na harfistę. — Czekałeś na mnie? Spodziewałeś się mnie… Dethu, od jak dawna tu przebywasz?
— Od dwóch miesięcy. — Harfista ściągnął płaszcz, płatki śniegu posypały się w ogień. — Opuściłem Herun dzień po tobie, i brzegiem Ose, nie zatrzymując się nigdzie po drodze, dotarłem do Kyrth. Poprosiłem Danana, żeby na ciebie uważał, powiedziałem mu, gdzie się zatrzymałem, no i… czekałem. — Zamilkł, a po chwili dorzucił. — Martwiłem się.
Morgon nie spuszczał wzroku z jego twarzy.
— Przecież wiedziałeś, że jestem zdecydowany wracać na Hed — wyszeptał. — I mimo to czekałeś na mnie tutaj, wyglądałeś mnie przez dwa miesiące, i to w środku zimy?
— Przeczuwałem, że przybędziesz.
— Na jakiej podstawie?
— Bo gdybyś odwrócił się plecami do swojego imienia, do zagadek, na które musisz znaleźć odpowiedzi — gdybyś wrócił na Hed sam, nie przygotowany, by spotkać tam śmierć, o której wiedziałeś, że nadejdzie — to nie miałoby znaczenia, dokąd ja się udam, czy do góry Erlenstar, czy na dno morza. Żyję już tysiąc lat i potrafię wyczuwać zgubę.
Morgon zamknął oczy. To ostatnie słowo, które zawisło między nimi w powietrzu niczym dźwięk wydobyty z harfy, jakby coś w nim przełamało; przygarbił się.
— Zguba. A więc ty też ją przeczuwasz, Dethu. Ja otarłem się o nią w Osterlandzie. Zabiłem Sutha.
— Co zrobiłeś? — Harfista po raz pierwszy stracił panowanie nad głosem.
Morgon otworzył oczy.
— Przepraszam. Chciałem powiedzieć, że przeze mnie umarł. Har ocalił mi życie podczas tej śnieżnej zamieci, obiecałem mu więc coś w zamian, niepomny, że niemądrze jest coś obiecywać wilkowi-królowi. — Odwrócił dłoń poduszką do góry; blizna zalśniła w blasku ognia niczym polerowana kość. — Nauczyłem się przyjmować postać vesty. Przez dwa miesiące biegałem z vestami. Towarzyszył mi Hugin, syn Sutha, który ma purpurowe oczy i białe włosy. Za Posępną Górą znalazłem Sutha pod postacią starej vesty, ślepej na jedno oko, które on stracił podczas rozwiązywania zagadek. Umarł tam.
— Jak?
Morgon zacisnął dłonie na poręczach fotela.
— Spytałem go, dlaczego uciekł z Lungold… zacytowałem mu trzeci komentarz Założyciela, domagając się pomocy, jeśli coś wie… wiedział… Dokonał wyboru; chciał mi odpowiedzieć, ale nie zdążył. Umarł. Pociągnął mnie za sobą, tam na kraju świata, gdzie nie ma nic, prócz śniegu, wiatru i vest. Jedyny czarodziej, jakiego od siedmiuset lat widziało ludzkie oko, umarł, został zabity; umarł mi na rękach, a ostatnie słowo, jakie wypowiedział, jest jak zagadka zbyt straszna, by szukać jej rozwiązania…
— Co to za słowo?
— Ohm. Ghistelswchlohm. Założyciel Lungold zabił Sutha.
Morgon usłyszał cichy świst, z jakim Deth wciągnął przez zaciśnięte zęby powietrze. Harfista oczy miał rozszerzone, twarz nienaturalnie nieruchomą.
— Znałem Sutha — powiedział.
— Znałeś Mistrza Ohma. Znałeś Ghistelswchlohma. — Morgon jeszcze mocniej wpił się palcami w drewno poręczy fotela. — Dethu, czy Mistrz Ohm jest Założycielem Lungold?
— Zabiorę cię do góry Erlenstar. Tam, za przyzwoleniem Najwyższego, jeśli on sam nie odpowie ci na to pytanie, ja to uczynię.
Morgon kiwnął głową.
— Ciekaw jestem — powiedział spokojniejszym już tonem — ilu czarodziejów może jeszcze żyć pod władzą Ghistelswchlohma. Zastanawia mnie też, dlaczego Najwyższy dotąd nie zareagował.
— Może dlatego, że on zajmuje się ziemią, a nie szkołą czarodziejów w Lungold. A może zaczął już działać, ale w sposób, którego ty nie dostrzegasz.
— Mam taką nadzieje. — Morgon wziął od Detha napełnioną winem czarkę i wychylił ją do dna. — Dethu — podjął po chwili — Har wyjawił mi pięć zagadek, które powierzył mu Suth. Powiedział, że ja najprędzej znajdę na nie rozwiązania, bo nic lepszego nie mam w życiu do roboty. Jedna z tych zagadek brzmi: kto nadejdzie z końcem czasu i co przyniesie? Podejrzewam, że tym kimś, kto ma nadejść, będzie Naznaczony Gwiazdkami. Nadszedłem. Nie wiem, co niby mam przynieść, ale mniejsza z tym kto i co, mnie najbardziej dręczy pytanie: kiedy? Czas się kończy. Idąc z Dananem do Harte, przypomniałem sobie o zrównanych z ziemią miastach na Wichrowej Równinie, na Równinie Królewskich Ust, oraz o tym, że nikt tak naprawdę nie wie, co przyniosło zagładę Panom Ziemi. Stało się to na długo przed Latami Osadnictwa; widząc zwalone kamienne mury zarośnięte chwastami, założyliśmy, że musiało dojść do wielkiej, straszliwej wojny, po której pozostały tylko zwały kamieni. Założyliśmy również, że czarodzieje nie żyją. Jedyne, co według mojej wiedzy mogłoby przynieść zagładę nam wszystkim, to śmierć Najwyższego. Obawiam się, że to, co jeszcze przed założeniem królestwa zniszczyło Panów Ziemi, czeka od tamtych czasów, by rzucić wyzwanie ostatnim Panom Ziemi.
— Myślę, że to całkiem możliwe — przyznał cicho Deth. Pochylił się do ognia i poprawił polano na palenisku. W powietrze strzelił snop iskier.
— Czy Najwyższy wyjaśnił kiedykolwiek, jak doszło do zniszczenia miast?
— O ile mi wiadomo, to nie. Kiedy bawiłem w Caithnard, jeden z Mistrzów twierdził, że wybrał się do Najwyższego, by go o to zapytać, była to bowiem jedna z nie rozwiązanych zagadek z ich listy; Najwyższy odpowiedział mu, że te miasta były już bardzo stare i opuszczone, zanim on ustanowił w królestwie prawo ziemi.
— To zaś znaczy, że albo nie wie, albo nie chce powiedzieć.
— Jest mało prawdopodobne, żeby nie wiedział.
— Dlaczego zatem… — Morgon urwał. — Tylko Najwyższy może wyjaśnić postępowanie Najwyższego. Jego wiec będę musiał o to zapytać.
Deth spojrzał na niego.
— Ja też mam pytanie — powiedział powoli. — Zadałem ci je w Herun; nie odpowiedziałeś mi wtedy. Ale teraz, kiedy nosisz na dłoniach znamię vesty, przyjąłeś do wiadomości swoje prawdziwe imię i podchodzisz do tej tajemnicy jak prawdziwy Mistrz, chciałbym ci je zadać ponownie.
Morgon wytężył pamięć.
— Ach, o to chodzi.
— Co kazało ci opuścić Herun i wracać do domu?
— Coś, w co zmienił się Corrig. I ten śmiech w jego oczach, kiedy go zabijałem. — Morgon wstał, podszedł do okna i wyjrzał w nieprzeniknione ciemności otaczające Isig.
— W co on się zmienił? — dobiegło go pytanie Detha.
— W miecz. Z trzema gwiazdkami na jelcu. — Morgon odwrócił się gwałtownie od okna. — Wiele o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że nikt, nawet sam Najwyższy, nie może mnie zmusić, bym się o niego upomniał.
— To prawda. — Głos Detha nie zmienił intonacji, ale między jego brwiami pojawiła się ledwie widoczna pionowa bruzda. — Czy zastanawiałeś się, gdzie Corrig mógł ten miecz widzieć?
— Nie. Zupełnie mnie to nie interesuje.
— Morgonie. Zmiennokształtni wiedzą, że ten oręż należy do ciebie, że odnajdziesz go wcześniej czy później, tak jak odnalazłeś już harfę, nawet jeśli nie chcesz rościć sobie do niego prawa. A kiedy do tego dojdzie, oni już tam będą na ciebie czekali.