— Właśnie o to chcę zapytać Najwyższego. Podejrzewani, że Yrth ukrył ten miecz w Grocie Zgubionych, bo wiedział, że to jedyne miejsce, do którego nikt nie wejdzie. I podejrzewam, że Sol nie został zabity przez kupców, tylko albo przez zmiennokształtnych, albo… przez tego, który zabił Sutha, bo za dużo o tych gwiazdkach wiedział. Nie znam twojej góry, Dananie, ale wiem, że nie biegnie do niej człowiek uciekający przed śmiercią.
Zaległa cisza. Słychać było tylko trzask płomieni i miarowy oddech jednego z malców, który zasnął na posadzce. Niespodziewanie dla wszystkich pierwsza odezwała się Vert.
— Zawsze mnie to zastanawiało — powiedziała powoli. — Dlaczego Sol zbiegł tam na dół, skoro znał górę tak dobrze, że mógł zniknąć jak sen w jakimś chodniku, o którym nikt prócz niego nie wiedział? Pamiętasz, Ashu, jak w dzieciństwie…
— Jest tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć — wpadł jej w słowo Ash, zrywając się z miejsca.
— Nie! — krzyknął w tym samym momencie Danan, uprzedzając Morgona. — Zakazuję ci — ciągnął stanowczo. — Nie stracę następnego ziemdziedzica. — Ash patrzył na niego przez chwilę bez drgnienia powieki, zaciskając usta; potem upór zniknął z jego twarzy. Usiadł z powrotem. — Poza tym — dorzucił z przygnębieniem Danan — co by nam z tego przyszło?
— Miecz, jeśli rzeczywiście tam jest, należy do Morgona. Będzie mu potrzebny…
— Nie potrzebuję go — powiedział szybko Morgon.
— Ale skoro należy do ciebie… — zaczął Ash — … skoro Yrth dla ciebie go wykuł…
— Nie przypominam sobie, żeby ktoś mnie pytał, czy chcę mieć miecz. Albo jakąś misję do spełnienia. Jedyne, czego pragnę, to dotrzeć żywy do góry Erlenstar… a to jeszcze jeden powód, dla którego nie jestem zainteresowany schodzeniem do tej groty. A ponieważ tak się składa, że jestem księciem Hed, nie chcę stawać przed Najwyższym uzbrojony.
Ash otworzył usta, ale nic nie powiedział.
— Suth… — wyszeptał Danan.
Któreś z dzieci zaczęło płakać żałośnie; Vert drgnęła i rozejrzała się.
— Pod twoim fotelem — podpowiedział jej Ash. — Kes. — Powiódł wzrokiem po znudzonych, sennych buziach. — Połóżmy je lepiej do łóżek. — Z grubego futra leżącego u jego stóp wysupłał mrugającego oczkami, oszołomionego brzdąca i zarzucił go sobie jak worek na ramię.
— Ashu — odezwał się Danan, wstając. Spojrzenia ojca i syna znowu się skrzyżowały.
— Masz moje słowo — odparł łagodnie Ash. — Ale sądzę, że pora już otworzyć tę grotę. Nie wiedziałem, że w sercu Isig istnieje śmiertelna pułapka. — A potem, zwracając się do Morgona, dodał: — Dzięki za grę. — I z dzieckiem na ramieniu ruszył w stronę wyjścia.
Morgon odprowadzał ich wzrokiem. Kiedy zniknęli w mroku, spojrzał znowu na harfę; gorycz ścisnęła go za gardło. Mechanicznie wsunął instrument z powrotem do pokrowca.
Kiedy zawiązał tasiemki i podniósł wzrok, Danan i Deth przerwali prowadzoną przyciszonymi głosami rozmowę.
— Morgonie — powiedział górski król — Sol, obojętne, kto go zabił, nie żyje już od trzystu lat. Czy mogę ci jakoś pomóc? Jeśli chcesz odzyskać ten miecz, to przydzielę ci oddział górników.
— Nie. — Morgon twarz miał napiętą, pobladłą. — Pozwól, że jeszcze jakiś czas podroczę się ze swoim losem. Z tym, że czynię to od wyruszenia z Caithnard i jak dotąd niewiele to dało.
— Poświęciłbym całe złoto z żył Isig, żeby ci pomóc.
— Wiem.
— Kiedy spotkałem cię dzisiaj po południu, nie wiedziałem jeszcze, że nosisz znamię vesty. To rzadka rzecz u człowieka, a co dopiero u człowieka z Hed. Bieganie z vestami musi być czymś cudownym.
— O, tak. — Głos Morgona złagodniał nieco na wspomnienie spokoju bezkresnych śniegów, ciszy krytej zawsze pod wiatrem. I nagle stanęła mu przed oczami twarz Sutha, poczuł, jak przyciągają go jego ręce, i odwrócił gwałtownie głowę; wspomnienie rozwiało się.
— W ten właśnie sposób zamierzasz przeprawić się przez Przełęcz? — zapytał łagodnie Danan.
— Tak planowałem, myśląc, że będę sam. Teraz… — Zerknął pytająco na Detha.
— Będzie to dla mnie trudne, ale nie niemożliwe — powiedział harfista.
— Możemy ruszać jutro?
— Jeśli takie jest twoje życzenie. Ale sądzę, Morgonie, że powinieneś tu odpocząć ze dwa dni. Przeprawa przez Przełęcz Isig w zimie będzie męcząca nawet dla vesty, a podejrzewam, że straciłeś w Osterlandzie wiele sil.
— Nie. Nie mogę czekać. Nie mogę.
— Pójdziemy zatem. Ale prześpij się przed drogą. Morgon kiwnął głową, a potem skłonił się Dananowi.
— Przepraszam — powiedział.
— Za co, Morgonie? Za to, że dotknąłeś nie zagojonej odwiecznej rany?
— Za to też. Ale przede wszystkim przepraszam cię za to, że nie zagrałem na tej harfie tak, jak ona się tego domaga.
— Jeszcze tak zagrasz.
Morgon piał się powoli po spiralnych schodach. Przewieszona przez plecy harfa ciążyła mu jak nigdy dotąd. Kiedy pokonywał ostatnie zakole, przyszło mu do głowy pytanie, czy Yrth co wieczór wdrapywał się po tych stopniach na szczyt wieży, czy też uciekał się do godnej pozazdroszczenia sztuki przemieszczania, przenoszenia się w mgnieniu oka z miejsca na miejsce. Wstąpił wreszcie na podest, odgarnął futrzaną kotarę i zatrzymał się jak wryty. Ktoś stał przed kominkiem w jego izbie.
Był to syn Vert, Bere.
— Zaprowadzę się do Groty Zgubionych — powiedział chłopiec bez wstępów, nie czekając, aż Morgon ochłonie.
Morgon w milczeniu mierzył go wzrokiem. Chłopiec nie miał więcej jak jedenaście lat, ale był szeroki w barach, a na jego twarzy malowała się nie licująca z jego wiekiem powaga. Nie zmieszał się pod spojrzeniem Morgona; Morgon wszedł w końcu do izby, puszczając kotarę. Zsunął harfę z ramienia i odstawił ją pod ścianę.
— Tylko mi nie mów, że już tam byłeś — mruknął.
— Wiem, gdzie ona jest. Zabłądziłem raz, wędrując po kopalni. Schodziłem coraz niżej i niżej ku korzeniom góry, po części dlatego, że skręcałem nie w te, co trzeba chodniki, po części wychodząc z założenia, że skoro już zabłądziłem, to zobaczę, co jest tam na dole.
— I nie bałeś się?
— Nie. Tylko głód mi doskwierał. Wiedziałem, że znajdzie mnie Danan albo Ash. Widzę w ciemnościach; mam to po matce. Możemy więc zejść na dół bardzo cicho, nie korzystając ze światła — potrzebne będzie tylko w samej grocie.
— Dlaczego tak cię korci, żeby tam pójść?
Chłopiec, ściągając lekko brwi, postąpił krok w jego stronę.
— Chcę zobaczyć ten miecz. Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego jak ta harfa. Przed dwoma laty przybył tu Elieu z Hel, brat Raitha, lorda Hel; robi pierwsze kroki w tego rodzaju rzemiośle — w inkrustowaniu, projektowaniu — ale czegoś tak pięknie jak ta harfa zdobionego jeszcze nie widziałem. Chcę zobaczyć, jak wyszedł Yrthowi ten miecz. Danan sporządza miecze dla lordów i królów z An i Ymris; są bardzo piękne. Pobieram z Elieu nauki u Asha i Ash mówi, że będę kiedyś niezrównanym rzemieślnikiem. Muszę więc czerpać doświadczenie skąd tylko się da.
Morgon usiadł. Uśmiechnął się do barczystego, obiecującego artysty.
— Brzmi to bardzo przekonująco — powiedział. — A czy słyszałeś, co powiedziałem Dananowi o Solu?
— Słyszałem. Ale ja znam tu wszystkich; nikt nie podniesie na ciebie ręki. I jeśli zachowamy ostrożność, nikt się nawet nie dowie. Nie będziesz musiał zabierać tego miecza — możesz zaczekać na mnie przy wrotach. To znaczy od wewnątrz, bo… — Bere skrzywił się. — Bo trochę się boję wchodzić tam sam. A poza tobą nie znam nikogo, kto zgodziłby się tam ze mną pójść.