Выбрать главу

— Nie wiem — odparł Grim, unosząc rudo-siwe brwi. — To nie mój interes, chłopcze, ale nie powinieneś folgować osobistym upodobaniom, które kolidują z obowiązkiem spoczywającym na tobie z racji urodzenia.

Morgon pociągnął łyczek wina.

— One nie kolidują.

— Byłaby to brzemienna w skutki kolizja, gdybyś zginął.

Morgon wzruszył ramionami.

— Jest jeszcze Eliard. Grim westchnął ciężko.

— A ostrzegałem twego ojca, żeby nie wysyłał cię do tej szkoły. Zamieszali ci tam w głowie. Ale nie. On mnie nie słuchał. Mówiłem mu, że to niedobrze, byś na tak długo opuszczał Hed; tego się nigdy nie praktykowało, nic dobrego z tego nie wyniknie. I miałem rację — nic dobrego nie wynikło. Rozbijasz się po obcych krainach, grając w zagadki z… z człowiekiem, który powinien mieć na tyle przyzwoitości, by nie narzucać się światu, skoro już umarł i został pogrzebany w ziemi. Nie podoba mi się to. Nie tak… nie tak powinien się zachowywać ziemrządca Hed. Nie wypada.

Morgon przytknął zimny metalowy kubek do poharatanych warg.

— To nie wina Pevena, że po śmierci musi snuć się po świecie. Najpierw, popełniając błąd w magii, zabił siedmiu swoich synów, a potem, z rozpaczy i wstydu, sam sobie śmierć zadał. Nie dane mu zażywać w ziemi wiecznego odpoczywania. Kiedy mi to mówił, od tamtej chwili upłynęło już tyle lat, że trudno mu było przypomnieć sobie nawet imiona tych synów. Był tym zmartwiony. Znałem te imiona ze studiów w Caithnard, więc mu je przypomniałem. Niezmiernie się ucieszył.

Twarz Grima zrobiła się czerwona jak indycze podgardle.

— To nie przystoi — wykrztusił. Cofnął się, uniósł wieko skrzyni zawierającej żelazne pręty i z powrotem je zatrzasnął.

— Jesteś zadowolony z wina, lordzie? — spytał jeden z kupców, stając obok Morgona.

Morgon spojrzał na niego i kiwnął głową. Kupiec był ubrany w cienki, zielony jak liść płaszcz z Herun, czapkę z futra białej norki, a przez ramię miał przewieszoną harfę z czarnego drewna na białym skórzanym pasie.

— Czyj to koń? — spytał Morgon. — Skąd masz tę harfę?

Kupiec uśmiechnął się i ściągnął instrument z ramienia.

— Pamiętając, jak jego lordowska mość lubuje się w harfach, wyszukałem mu taką w An. Należała niegdyś do harfisty lorda Cola z Hel. Jest stara, ale spójrz tylko, jak pięknie zachowana.

Morgon przesunął dłońmi po gładkich, rzeźbionych powierzchniach. Musnął palcami struny, a jedną trącił lekko.

— Po co aż tyle strun? — mruknął. — Więcej ich chyba niż trzydzieści.

— Podoba ci się? Zatrzymaj ją na czas jakiś; pograj na niej.

— Nie mogę…

Kupiec uciszył go machnięciem ręki.

— Czyż można wycenić rzetelnie taką harfę? Weź ją, zaznajom się z tym instrumentem; nie musisz się decydować od razu. — Przełożył pas przez głowę Morgona. — Jeśli ci się spodoba, na pewno się jakoś dogadamy…

— Na pewno. — Morgon przechwycił spojrzenie Grima Oaklanda, po czym się zarumienił.

Zabrał ze sobą harfę do hali targowej w Tol, gdzie kupcy kosztowali jego piwa, oglądali ziarno i wełnę, próbowali sera i owoców i targowali się z nim przez dobrą godzinę, a Grim Oakland przez cały ten czas trwał czujnie u jego boku. Potem puste wozy pociągnęły do portu po metal, flasze wina i grudy soli ze złóż nad Caithnard. Do portowej zagrody popędzono konie pociągowe, które miały popłynąć do Herun i An; kupcy jęli liczyć wory z ziarnem i baryłki piwa. Przed południem nadbrzeżnym gościńcem nadjechały niespodziewanie wozy Wyndona Amory'ego.

Siedzący na pierwszym Cannon Master zeskoczył na ziemię i powiedział do Morgona:

— Wyndon wysłał je już wczoraj, ale u jednego urwało się koło, więc woźnice zatrzymali się w zagrodzie Sila Wolda, żeby go naprawić, i zostali już tam na noc. Spotkałem ich po drodze. Co, namówili cię na harfę?

— Prawie. Posłuchaj, jak brzmi.

— Przecież wiesz, Morgonie, że słuch mam jak cynkowe wiadro. Ej, twoje wargi przypominają rozkwaszoną śliwkę.

— Nie rozśmieszaj mnie — odparł Morgon. — Pojedziesz z Eliardem i kupcami do Akren? Tutaj już prawie skończyli.

— A ty co zamierzasz?

— Kupić konia i parę trzewików. Cannon uniósł brwi.

— I harfę?

— Może. Tak. Cannon zachichotał.

— Dobrze. Uwolnię cię od Eliarda.

Morgon zszedł pod pokład statku, gdzie w boksie stało pół tuzina koni z An. Zaczął je oglądać, a tymczasem w mrocznej ładowni za jego plecami tragarze zwalali wory z ziarnem. Zagadnął go jeden z kupców; rozmawiając z nim, Morgon wodził palcami po smukłej szyi ogiera barwy polerowanego drewna. W końcu wyszedł na pokład i odetchnął pełną piersią czystym powietrzem. Większość wozów już odjechała; grupki marynarzy kierowały się ku hali targowej na posiłek. Morze omywało kadłuby statków, tworzyło białe wiry przy potężnych sosnowych palach podpierających pomosty nabrzeży. W oddali unosiły się na wodzie i opadały niczym kaczki łodzie rybackie z Tol. Daleko za nimi, na widnokręgu, rysowała się ciemna linia ogromnego kontynentu, królestwa Najwyższego.

Morgon wsparł harfę o kolano i zagrał żniwną pieśń, której dziarski, równy rytm przywodził na myśl posuwiste ruchy kosy. Potem przypomniał mu się fragment ballady z Ymris; kiedy próbował wydobyć ją ze strun, na jego dłonie padł cień. Uniósł wzrok.

Obok stał nieznajomy mężczyzna. Nie był ani kupcem, ani marynarzem. Odzienie miał skromne, ale szlachetny materiał i barwa jego granatowej tuniki oraz gruby łańcuch z połączonych ze sobą srebrnych, wytłaczanych kwadratów na szyi, zapierały dech w piersiach. Twarz miał szczupłą, delikatną, ni młodą, ni starą; jego włosy przypominały nasadzony luźno na głowę, srebrzysty czepiec.

— Morgon z Hed?

— Tak.

— Jestem Deth, harfista Najwyższego.

Morgon z trudem przełknął ślinę. Chciał się podnieść, ale harfista położył mu dłoń na ramieniu i sam przykucnął, by przyjrzeć się harfie.

— Uon — powiedział, pokazując Morgonowi wyryte na pudle imię na wpół ukryte w galimatiasie ozdobnych zawijasów. — To lutnik, który żył przed trzema wiekami w Hel. Ostało się tylko pięć harf jego roboty.

— Kupiec powiedział mi, że ta należała do harfisty lorda Cola. Czy przypłynąłeś… ? No oczywiście, że musiałeś przypłynąć z nimi. To twój koń? Dlaczego dopiero teraz do mnie podchodzisz?

— Byłeś zajęty; wolałem zaczekać. Zeszłej wiosny Najwyższy kazał mi jechać do Hed z kondolencjami z racji śmierci Athola i Spring. Ale surowa zima uwięziła mnie w Isig, w Ymris zatrzymało oblężenie Caerweddin, a potem, w Caithnard, kiedy wsiadałem już na statek, przybył posłaniec z listem od Mathoma z An, w którym ten prosił, bym pilnie odwiedził go w Anuin. Przepraszam, że zjawiam się tak późno.

— Pamiętam twoje imię — powiedział powoli Morgon. — Ojciec często wspominał harfistę Detha, który grał na jego weselu. Nie mógł się ciebie nachwalić. Chciałbym posłuchać twojej gry.

Harfista usiadł na murku i wziął od Morgona harfę Uona.

— Co chciałbyś usłyszeć?

Morgon poczuł, jak wargi same rozciągają mu się w uśmiechu.

— Zagraj… niech pomyślę. Mógłbyś zagrać to, co sam przed chwilą próbowałem?

— Tren ku pamięci Belu i Bilo? — Deth dostroił strunę i zaintonował starożytną balladę.

Belu jasnowłosy urodził się wraz z ciemnowłosym Bilo; i również śmierć ich połączyła. Płaczcie po Belu, szlachetne damy, Płaczcie po Bilo.