I właśnie za sprawą tego nieboraka, który bardzo dokładnie przeanalizował charakter przeora i jego świeżo zaciągnięty dług, ówże wrażliwy przeor zaczął mówić nieborakowi wszystko, czego ten chciał się dowiedzieć…
Zaczęło się ponad rok temu, w ostatni piątek przed Niedzielą Palmową. Pięcioletni Piotr, dziecko z Trumpington, wioski na południowy zachód od Cambridge, wyszedł z domu, by nazbierać bazi, jak kazała mu matka.
– Bazie w Anglii zastępują palmę na Niedzielę Palmową.
Piotr nie zrywał ich z wierzb w pobliżu domu, lecz podreptał na północ wzdłuż Cam do drzewa na brzegu rzeki, nieopodal klasztoru Świętej Radegundy, które jak powiadano, było szczególnie święte, albowiem zasadzone własnoręcznie przez Radegundę.
– Tak jakby – powiedział przeor gorzko, przerywając opowieść – jakaś niemiecka święta z ciemnych wieków wybrała się na spacerek do Cambridgeshire akurat po to, aby zasadzić drzewo. Ale ta harpia… – to już odnosiło się do przeoryszy od Świętej Radegundy – akurat coś powie.
Tak się złożyło, że tego samego dnia, w ostatni piątek przed Niedzielą Palmową, paru najbogatszych i najważniejszych Żydów Anglii zgromadziło się w Cambridge w domu Chaima Leonisa z okazji zaślubin jego córki. Piotr mógł oglądać uroczystości z drugiego brzegu rzeki, kiedy wędrował, aby ściąć bazie.
Nie wrócił jednak do domu tą samą drogą, którą przybył, lecz wybrał krótszą trasę, przez Dzielnicę Żydowską, przeszedł most i ruszył przez miasto, tak żeby móc obejrzeć wozy i osiodłane konie gości Chaima, czekające w stajni.
– Bo wiedz, że jego wuj, wuj Piotra, był stajennym Chaima.
– To chrześcijanom wolno tutaj pracować u Żydów? – zapytał Szymon, tak jakby właśnie nie poznał odpowiedzi. – Wielkie nieba.
– Och tak. Żydzi to dobrzy pracodawcy. I Piotr regularnie odwiedzał stajnie, nawet kuchnie, gdzie kucharz Chaima, też Żyd, czasem dawał mu cukierki, co później wywleczono jako fakt obciążający to domostwo, uznając to za przynętę.
– Mówże dalej, panie.
– Dobrze. Wuj Piotra, Godwin, był zapracowany z racji owej nadzwyczajnej mnogości koni i nie mógł zajmować się chłopcem, kazał mu więc wracać do domu, sądził, że dziecko posłucha i wróci. Aż do późnego wieczoru, kiedy matka Piotra przybyła, szukając go, do miasta, nikt nie wiedział, że dziecko zniknęło. Zaalarmowano straże, a także rzecznych bajlifów. Podejrzewano, że chłopiec wpadł do Cam. O świcie przeszukano brzegi, niczego jednak nie znaleziono.
Niczego przez ponad tydzień. Gdy mieszczanie i wieśniacy na kolanach szli pod wielkopiątkowy krzyż w parafialnych kościołach, wznoszono modlitwy do Boga Wszechmogącego, aby Piotr z Trumpington powrócił.
W Poniedziałek Wielkanocny modlitwy zostały wysłuchane, jednak w straszliwy sposób. Okaleczone ciało Piotra znaleziono w rzece nieopodal domu Chaima, pod pomostem.
Przeor wzruszył ramionami.
– Nawet wtedy nie obwiniano Żydów. Dzieci spadają, wpadają do rzek, studni, rowów. Nie, my myśleliśmy, że to wypadek. Póki nie pojawiła się praczka Marta. Marta mieszka przy ulicy Mostowej i wśród jej klientów był Chaim Leonis. W ten wieczór, w który zniknął Piotruś, jak opowiadała, przyniosła do Chaima kosz świeżego prania pod tylne drzwi. Ujrzawszy je otwarte, weszła przez nie…
– Przyniosła pranie o tak późnej porze? – zdziwił się Szymon. Przeor Gotfryd pochylił głowę.
– Myślę, że musimy przyjąć, iż Marta była ciekawska. Nigdy jeszcze nie widziała żydowskiego wesela. Jak my wszyscy, rzecz jasna. Tak czy owak, weszła do środka. Z tyłu domu było pusto, uroczystości przeniosły się do ogrodu z przodu. Drzwi do głównej sali były lekko uchylone…
– Kolejne otwarte drzwi – stwierdził Szymon, najwyraźniej znowu zaskoczony.
Przeor spojrzał na niego.
– Czy opowiadam coś, o czym już wiesz?
– Proszę o wybaczenie, panie. Proszę najuniżeniej, mów dalej.
– No dobrze. Marta zajrzała do tej sali i zobaczyła, tak mówiła, zobaczyła dziecko zwisające za ręce z krzyża. Nie miała możności zrobić niczego innego niż się przerazić, a właśnie wtedy żona Chaima przyszła na dół, sklęła ją, ona zaś uciekła.
– I nie zaalarmowała straży? – zapytał Szymon. Przeor przytaknął.
– Zaiste, to jest właśnie słabość jej opowieści. Jeśli Marta widziała ciało wtedy, gdy mówiła, to nie zaalarmowała straży. Nie zaalarmowała nikogo do czasu, gdy znaleziono trupa Piotrusia. Wtedy i tylko wtedy szepnęła o tym, co widziała, sąsiadowi, który to szepnął drugiemu sąsiadowi, ten zaś poszedł do zamku i opowiedział o wszystkim szeryfowi. A potem szybko znalazły się już mocne dowody. Na uliczce przed domem Chaima znaleziono pęczek bazi. Człowiek, który dostarczał na zamek torf, zeznał, że w piątek przed Niedzielą Palmową widział z drugiego brzegu rzeki dwóch mężczyzn – jeden miał żydowski kapelusz – jak cisnęli jakiś tłumok z Wielkiego Mostu do rzeki Cam. Inni powiedzieli wtedy, że słyszeli krzyki dobiegające z domu Chaima. Ja sam obejrzałem ciało po tym, jak wyciągnięto je z rzeki, i widziałem na nim ślady ukrzyżowania. – Zachmurzył się. – Biedne małe ciałko było strasznie opuchnięte, ale pozostały ślady na nadgarstkach, a brzuch rozpłatano, tak jakby włócznią i… były też inne rany.
W mieście natychmiast zawrzało. Aby uchronić od wybicia co do nogi wszystkich mężczyzn, kobiety i dzieci z Dzielnicy Żydowskiej, szeryf i jego ludzie zamknęli ich na zamku w Cambridge. Działali w imieniu króla, pod którego opieką znajdują się Żydzi.
– Mimo to Chaim został schwytany przez łaknących pomsty i powieszony na wierzbie świętej Radegundy Pochwycili też jego żonę, kiedy błagała o zmiłowanie nad nim, i rozerwali na strzępy. – Przeor Gotfryd się przeżegnał. – Szeryf i ja zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale pokonała nas furia mieszczan. – Skrzywił się, wspomnienie zabolało.
– Widziałem zacnych mężów zmienionych w piekielne ogary, matrony, które stały się menadami. – Podniósł czapkę i przesunął dłonią po łysiejącej głowie. – Mimo to, mistrzu Szymonie, można rzec, że udało nam się opanować zamieszki. Szeryf zdołał przywrócić porządek i była nadzieja, że skoro Chaim nie żyje, pozostali Żydzi będą mogli powrócić do swoich domów. Ale nie. Teraz na scenie zjawił się Roger z Acton, kleryk nowy w naszym mieście, jeden z pielgrzymów do Canterbury. Bez wątpienia go spostrzegłeś, taki impertynencki człeczyna na pajęczych, chudych nóżkach, o nikczemnym wyglądzie i wątpliwej czystości oraz bladej gębie. Tak się składa, że mistrz Roger jest… – przeor spojrzał na Szymona, jakby ogarnęło go poczucie winy – jest kuzynem przeoryszy od Świętej Radegundy. Mea culpa, obawiam się, że posprzeczaliśmy się nad trupem. Jednak ta kobieta, mistrzu Szymonie, ona nie widziała tam ciała małego chłopca, które należy pogrzebać po chrześcijańsku, lecz nabytek dla tego siedliska demonów, które nazywa konwentem, źródło dochodów od pielgrzymów, ludzi chorych i kalekich, szukających uzdrowienia. Atrakcję, mistrzu Szymonie.
– Usiadł ponownie. – I tymże się stało. Roger z Acton rozniósł wieści. Naszą przeoryszę widziano, kiedy radziła się tych dorobkiewiczów z Canterbury, jak sprzedawać relikwie i wizerunki świętego Piotrusia przy bramie klasztoru. Quid non mortalia pectora cogis, auri sacra fames/Nic tak nie porusza ludzkich serc, jak przeklęta żądza złota!