Выбрать главу

Adelia pospieszyła do siostry Walburgi, która zatoczyła się i upadła, rękoma chwytając się powietrza. Uklękła, dłonią ujęła podbródek zakonnicy.

– Spokojnie, oddychaj spokojnie. Spokojne, płytkie oddechy. Usłyszała głos Henryka.

– I jak, moi panowie? Wygląda na to, że ona w pełni współdziała z diabłem.

Wyjąwszy przerażony oddech Walburgi, na sali panowała cisza. Po chwili ktoś się odezwał, jeden z biskupów.

– Oczywiście, ona będzie sądzona przez sąd kościelny.

– Masz na myśli to – odparł król – że skorzysta z ochrony dawanej przez stan duchowny?

– Panie, ona wciąż jest jedną z nas.

– I co z nią zrobicie? Kościół nie może wieszać. Nie może rozlewać krwi. Wszystko, co może zrobić ten wasz sąd, to ekskomunikować ją i wyrzucić z Kościoła. Co się stanie, kiedy znowu przyzwie ją jakiś zabójca?

– Plantagenecie, strzeż się – teraz odezwał się archidiakon. – Pragniesz się spierać ze świętym Tomaszem? Czyż on ma ponownie zginąć z rąk twoich rycerzy? Będziesz podawał w wątpliwość jego własne słowa? „Stan duchowny ma za króla tylko Chrystusa i tylko królowi niebieskiemu podlega; winni rządzić się własnym prawem". Dzwon, księga i świeca są naszym najwyższym prawem. Owa plugawa niewiasta straci swoją duszę.

Oto był głos, który odbijał się echem w katedrze, tej o stopniach splamionych krwią arcybiskupa. Zabrzmiał również echem w owym prowincjonalnym refektarzu, gdzie w deski podłogi wsiąkała krew prosięcia.

– Ona już straciła swoją duszę. Czy Anglia ma stracić więcej dzieci? Zabrzmiał inny głos, używający przeciwko Becketowi rozumnych, świeckich argumentów. Wciąż pozostawał rozumny.

I nagle przestał takim być. Henryk chwycił jednego ze swoich zbrojnych za ramiona, potrząsnął nim. Ruszył dalej, potrząsnął rabinem, następnie Hugonem.

– Widzicie? Widzicie? O to właśnie kłóciłem się z Becketem. Miejcie swoje sądy, mówiłem, ale przekażcie winnych do moich sądów, abym ich karał. – Ludzie rozpierzchali się po sali jak szczury. – I przegrałem, wiecie? Mordercy i gwałciciele chodzą wolno po moim kraju, bo ja przegrałem.

Hubert Walter złapał go za ramiona, prosił, ale monarcha ciągnął go za sobą.

– Panie mój, panie… pamiętaj, błagam cię, pamiętaj. Henryk strząsnął go, spojrzał w dół na niego.

– Nie zapomnę, Hubercie. – Przesunął dłonią po ustach, ścierając rozbryzganą ślinę. – Słyszycie mnie, moi panowie? Nie zapomnę.

Teraz się uspokoił, patrzył na drżących sędziów.

– Osądźcie ją, potępcie, zabierzcie jej duszę, ale ja nie zniosę, żeby oddech tej kreatury kaził moje królestwo. Odeślijcie ją z powrotem do Turyngii, wyślijcie do dalekich Indii, gdziekolwiek, ale nie będę już tracił więcej dzieci i na zbawienie mojej duszy, jeśli to coś za dwa dni wciąż jeszcze będzie oddychać powietrzem Plantagenetów, ogłoszę światu, że Kościół wypuścił to wolno. A jeśli chodzi o ciebie, pani…

Zwrócił się teraz do przeoryszy Joanny. Uniósł jej głowę ze stołu, chwytając za welon, zerwał go, ukazał szorstkie siwe włosy.

– A jeśli chodzi o ciebie… to gdybyś poświęciła pilnowaniu swoich sióstr choć połowę uwagi, z jaką pilnujesz swoich ogarów… Ona ma odejść, rozumiesz? Ona ma odejść albo rozwalę ten twój klasztor kamień po kamieniu, a ciebie razem z nim. Teraz wyjdź stąd i zabierz ze sobą tę śmierdzącą larwę.

To było ponure odejście. Przeor Gotfryd stał u drzwi, wyglądał staro i niezdrowo. Deszcz ustał, ale zimne, wilgotne powietrze świtu podniosło z ziemi mgły. Owych zakapturzonych, odzianych w płaszcze postaci dosiadających koni i wchodzących do lektyk prawie nie dało się rozróżnić. Jednak trwała cisza, wyjąwszy stukot kopyt o bruk, parskanie koni i śpiew drozda, a z wybiegu dla kur dobiegło pianie koguta. Nikt się nie odzywał. Wszyscy wyglądali jak lunatycy, jak czyśćcowe dusze.

Tylko król odjeżdżał hałaśliwie, gromada ogarów i konnych pogalopowała ku bramom i otwartej przestrzeni.

Adelii zdało się, że widziała też dwie postaci w welonach, odprowadzane przez zbrojnych. Może tamta sylwetka w kapeluszu, zgarbiona, samotna, była rabinem. Tylko Mansur stał przy boku medyczki, niech go Bóg za to błogosławi.

Podeszła do zapomnianej Walburgi i objęła ją. Czekała na Rowleya Picota. Czekała i czekała.

On ani do niej nie przybył, ani stąd nie odszedł.

Ach, tak…

– Wygląda na to, że musimy ruszać na piechotę – oznajmiła. – Dasz radę? Martwiła się o Walburgę. Po tym, co dziewczyna widziała w kuchni, a czego nie powinna nigdy oglądać, jej puls był wręcz zatrważająco szybki.

Mniszka przytaknęła.

Razem wolno szły poprzez mgłę. Mansur kroczył obok nich. Adelia dwukrotnie obejrzała się za Stróżem i dwukrotnie sobie przypomniała. Kiedy zaś odwróciła się po raz trzeci…

– Dobry Boże, nie.

– Co się stało? – zapytał Arab.

Za nimi szedł Rakszasa, jego stopy nurzały się we mgle. Eunuch wyciągnął sztylet, potem wsunął go do połowy do pochwy.

– To ten drugi. Zostań tutaj. Wciąż oddychając ciężko z przerażenia, Adelia patrzyła, jak Arab idzie przed siebie i zagaduje Gerwazego z Coton, tego o sylwetce tak bardzo przypominającej zabitego rycerza, właśnie tego sir Gerwazego, teraz jakby mniejszego i dziwnie onieśmielonego. On i Saracen poszli dalej wzdłuż ścieżki, zniknęli medyczce z oczu. Coś mamrotali. Przez ostatnich kilka tygodni angielski Mansura znacznie się poprawił. Saracen wrócił samotnie. Teraz cała trójka znowu szła razem.

– Poślijmy mu garnek rdestu – odezwał się.

– Dlaczego? – A potem, jako że wszystko, co normalne, zostało ciśnięte gdzieś na bok, Adelia uśmiechnęła się szeroko. – On… Mansurze, on złapał chorobę weneryczną?

– Inni lekarze nie zdołali mu pomóc. Biedak już dawno próbował się mnie poradzić. Mówi, że przypatrywał się domowi Żyda, czekając na mój powrót.

– Widziałam go. Wystraszył mnie na śmierć. Dam mu tego cholernego rdestu, ale zaprawię go pieprzem. To go oduczy czajenia się na brzegu rzeki. Jego i jego chorobę.

– Bądźże medykiem – zganił ją Mansur. – To stroskany człowiek, przerażony tym, co powie jego żona, niech Allach się nad nim zmiłuje.

– No to powinien być jej wierny – odparła Adelia. – Tfu, to będzie akurat w samą porę, jeśli to rzeżączka – wciąż się szeroko uśmiechała. – Ale nie mów mu o tym.

Ulżyło im, kiedy dotarli do bram miasta i ujrzeli Wielki Most. Przechodziło po nim stado owiec, tak wielkie, że wprawiało go w drżenie. Jacyś żacy, zataczając się, wracali do domu po ciężkiej nocy.

Walburga gwałtownie wypuściła powietrze i powiedziała pełna zdumienia: