Adelia, spoglądając na Gotfryda, widziała zaś człowieka, który jadał za dużo, tak jak wielu zwierzchników klasztorów – tyle że akurat w tym wypadku brak umiarkowania w jedzeniu i piciu nie stanowił kompensowania braku miłości cielesnej. Czuła się w towarzystwie owego zakonnika bezpiecznie. Kobiety były dla niego zwykłymi, normalnymi istotami, dostrzegła to od razu, albowiem u mężczyzn rzadko się zdarzało. Nie uważał ich ani za harpie, ani za kusicielki. Miał w sobie pożądanie, jednak ani nie folgował mu, ani też nie trzymał w ryzach biczowaniem. Miłe oczy mówiły, że to ktoś żyjący w zgodzie z samym z sobą, a pucołowatość, zbyt wielka pucołowatość, wskazywała na wrodzoną dobroć. Przeor był człowiekiem, który tolerował drobne grzeszki, włącznie ze swoimi. Oczywiście, uznawał Adelię za kogoś interesującego, jak każdy, kto ją spotkał.
Ale choć wydał jej się miły, zezłościła się na niego. Większą część nocy spędziła, opiekując się nim, więc mógłby teraz przynajmniej z uwagą wysłuchać jej rad.
– Słuchasz mnie w ogóle, panie?
– Och, wybacz mi, pani. – Wyprostował się.
– Powiedziałam, że mogę pokazać, jak używać cewnika. Cała czynność nie jest trudna, jeśli się wie, jak ją wykonać.
– Sądzę, pani – odparł – że winniśmy jednak poczekać, aż stanie się to konieczne.
– W porządku. – Będzie, jak chciał. – Tak swoją drogą, ważysz panie zbyt wiele. Powinieneś więcej się ruszać i mniej jeść.
– Poluję co tydzień – odparł urażony.
– Na końskim grzbiecie. Lepiej pobiegnij, panie, za psami na własnych nogach.
Ona lubi dominować, pomyślał przeor Gotfryd. I ona pochodzi z Sycylii? Jego doświadczenie z Sycylijkami – krótkie, lecz niezapomniane
– przypomniało mu powaby Arabii. Ciemne oczy uśmiechające się do niego zza welonu, dotyk pomalowanych henną palców. Słowa tak miękkie jak skóra, woń…
Na kości Boga, pomyślała nagle Adelia, dlaczego oni tak wielką wagę przykładają do głupich ozdóbek?
– Po prostu mi się nie chce – rzuciła.
– Ee? Westchnęła niecierpliwie.
– Widzę, iż żałujesz, że jako niewiasta nie jestem przyozdobiona, a jako medyk jestem szorstka w słowach. Zawsze tak się dzieje. – Spojrzała prosto na niego. – Powiem ci prawdę i o jednym, i o drugim, przeorze. Jeśli szukasz przystrojonej niewiasty, idź sobie gdzie indziej. Podnieś też jakikolwiek kamień – wskazała leżący nieopodal kawał krzemienia – a znajdziesz tam szarlatana, który omami cię dogodną koniunkcją Merkurego i Wenus, przepowie jasną przyszłość, za sztukę złota sprzeda zabarwioną wodę. Mnie się tego nie chce. Ode mnie dostaniesz tylko czystą prawdę.
Aż się odsunął. To była poufałość, wręcz arogancja uzdolnionego rzemieślnika. Zachowała się, jakby była tu kimś wezwanym do naprawy zepsutej rury.
Tyle że, przypomniał sobie, ona właśnie naprawiła jego własną rurę. Ale przecież nawet spraw czysto praktycznych nie trzeba załatwiać aż tak, bez ogródek.
– Zawsze jesteś taka szczera w stosunku do swoich pacjentów? – spytał.
– Zazwyczaj nie mam pacjentów – odparła.
– Nie jestem zaskoczony. Roześmiała się.
Urocza, pomyślał oczarowany przeor. Przypomniał sobie słowa Horacego, Dulce ridentem Lalagen amabo. Pokocham Lalage, która tak słodko się śmieje. Śmiech tej młodej kobiety przydawał jej delikatności i niewinności, tak różnych od surowej pozy specjalisty, którą wcześniej przybrała. Nagły przypływ uczuć, jaki go ogarnął, nie był cielesnym pragnieniem, aby posiąść Lalage, lecz ojcowskim, czystym afektem do córki. Muszę ją chronić, pomyślał.
Coś mu podała.
– Skąd masz papier? – zapytał.
– Robią go Arabowie.
Zerknął na spisaną na arkuszu listę, kobieta bazgrała straszliwie, jednak zdołał ją rozczytać.
– Woda? Gotowana woda? Osiem kubków dziennie? Moja panno, chcesz mnie zabić? Poeta Horacy uczy nas, że niczego dobrego nie można spodziewać się po tych, którzy piją wodę.
– Zajrzyj więc do Marcjalisa – odparła. – On żył dłużej. Non est vi-vere, sed valere vita est. Życie to nie samo bycie żywym, ale też dobre samopoczucie.
Pokręcił głową, zdziwiony.
– Błagam, zdradź mi swoje imię – spytał uniżenie.
– Wezuwia Adelia Rachela Ortese Aguilar – powiedziała – albo medica Trotula, jeśli wolisz, który to tytuł przypisany jest niewiastom, profesorom szkoły.
Wcale nie wolał.
– Wezuwia? Ładne imię, brzmi niezwykle.
– Adelia – poprawiła. – Chodzi o to, że znaleziono mnie na stokach Wezuwiusza.
Wyciągnęła dłoń, jakby chciała uchwycić jego rękę. Wstrzymał oddech.
Zamiast dłoni, złapała jednak przegub, kciuk położyła na górze, resztę palców na miękkiej dolnej części. Paznokcie miała krótkie i czyste, podobnie jak resztę ciała.
– Gdy byłam niemowlęciem, zostawiono mnie na zboczu, w koszyku.
Mówiła z nieobecnym wzrokiem, dostrzegł, że tak naprawdę go nie informuje, tylko sprawia, aby siedział cicho, gdy sprawdza mu tętno.
– Medycy, którzy odnaleźli mnie i wychowali, sądzili, że mogę być Greczynką, porzucenie to grecki sposób na niechcianą córkę.
Puściła jego nadgarstek, pokręciła głową.
– Za szybki – stwierdziła. – Naprawdę powinniście schudnąć, panie.
Koniecznie trzeba go zachować w zdrowiu, pomyślała. Jego brak byłby niepowetowaną stratą.
W głowie przeora aż wirowało od tych następujących po sobie niezwykłości. I choć może Pan sprawia, że ostatni stają się pierwszymi, nie było potrzeby, aby ona objawiała wszem wobec swoje niezbyt chwalebne pochodzenie. Dobry Boże, z dala od swego ludu stawała się wrażliwa niczym ślimak pozbawiony skorupy.
– Wychowywało cię dwóch mężczyzn? – zapytał. Poczuła się urażona, tak jakby sugerował, że w jej wychowaniu było coś nienormalnego
– To było małżeństwo – odparła, marszcząc brwi. – Moja przybrana matka jest również Trotulą. Chrześcijanką z Salerno.
– A twój przybrany ojciec?
– Żydem. I znowu. Czy ci ludzie zawsze podchodzili do tego tak beztrosko?
– A zatem wychowano cię, pani, w jego wierze?
Miało to dla niego znaczenie. Ona była płomieniem, jego płomieniem, jego najjaśniejszym płomieniem, który należało chronić przed zgaśnięciem.
– Nie wierzę w nic poza tym, co można udowodnić – odparła. Poczuł się zaszokowany.
– Nie wierzysz, pani, w stworzenie? W Boży plan? Mój Boże, mój Boże, nie ciskaj w nią gromu. Potrzebuję jej. Ona nie wie, co mówi.