Выбрать главу

Wstała. Eunuch przygotował już wóz do zjechania w stronę traktu. Szymon szedł w ich stronę.

– Pani Adelio – powiedział przeor – jestem twoim dłużnikiem i na swojej szalce wagi położę stosowne odważniki. Należy ci się nagroda i z bożą łaską otrzymasz ją ode mnie – mówił tak, bowiem nawet zaprzańcom należy płacić. A tego tu zaprzańca żałował całym sercem.

Kobieta odwróciła się, przyjrzała mu uważnie. Zobaczyła miłe oczy, jasny umysł, dobroć. Lubiła go. Ale jej profesja sprawiała, że przede wszystkim najważniejsze dla niej byłyby jego zwłoki – choć jeszcze nie teraz, lecz przecież w końcu, pewnego dnia… Ten gruczoł, który zatykał pęcherz. Zważyć go, porównać…

Szymon ruszył biegiem. Już widywał u niej takie spojrzenie. Nią nie kierowało nic poza medycyną; jeszcze chwila i poprosi przeora o pozwolenie na zbadanie jego ciała po śmierci.

– Panie, panie – wydyszał. – Panie, jeśli pragniesz wyświadczyć nam uprzejmość, wpłyń na przeoryszę, żeby pozwoliła medyczce Trotuli obejrzeć szczątki świętego Piotrusia. To może rzucić nowe światło na sposób jego odejścia z tego świata.

– Naprawdę? – Przeor Gotfryd spojrzał na Wezuwię Adelię Rachelę Ortese. – A jak tego, pani, dokonasz?

– Jestem medykiem od umarłych – odpowiedziała.

Rozdział 4

Kiedy zbliżali się do wielkiej bramy opactwa Barnwell, w oddali widzieli zamek Cambridge, stojący na jedynym wzniesieniu w promieniu wielu mil. Jego kontury były poszarpane i nierówne za sprawą zrujnowanej wieży, która spłonęła rok temu. Teraz otaczały ją rusztowania. Warownia wydawała się maleńka w porównaniu ze znanymi Adelii wielkimi cytadelami wiszącymi na zboczach Apeninów, miała w sobie jednak majestatyczny urok.

– Zbudowana na rzymskich fundamentach – oznajmił przeor Gotfryd – aby strzec przeprawy przez rzekę, lecz tak jak wiele innych nie zdołała powstrzymać ani wikingów, ani Dunów, ani też księcia Normandii, Wilhelma. Zawsze po tym, jak zostawała zburzona, znowu ją odbudowywano.

Kawalkada była teraz mniejsza. Przeorysza pospieszyła naprzód, zabierając ze sobą swoją mniszkę, rycerza oraz krewniaka, Rogera z Acton. Mieszczanie skręcili ku Cherry Hinton.

Przeor Gotfryd, znowu na koniu i znowu zajmujący godne miejsce na czele procesji, musiał się schylać, aby rozmawiać ze swoimi wybawicielami, siedzącymi na koźle wozu zaprzężonego w muły. Jego rycerz, sir Gerwazy, trzymał się z tyłu, spoglądając na to niechętnie.

– Cambridge was zaskoczy – opowiadał duchowny. – Mamy znakomitą Szkołę Pitagorejską, do której studenci przybywają ze wszystkich stron świata. Choć miasto znajduje się w głębi lądu, jest portem i to ruchliwym, niemal jak Dover, choć na szczęście mniej tu francuszczyzny. Wody Cam nie są zbyt wartkie, ale za to żeglowne aż do ujścia do rzeki Ouse, która wiedzie do Morza Północnego. Mogę chyba rzec, iż niewiele jest krain na Wschodzie, z których do naszych przystani nie przybywałyby dobra. Z nich zaś na grzbietach mułów rozwożone są do wszystkich zakątków Anglii po rzymskiej drodze, która wiedzie przez miasto.

– A co wy zawozicie do nich, panie? – zapytał Szymon.

– Wełnę. Znakomitą wełnę ze wschodniej Anglii. – Przeor Gotfryd uśmiechnął się z satysfakcją, wskazującą na to, że jest dostojnikiem, którego pastwiska dostarczają sporo owej wełny. – Poza tym wędzone ryby, węgorze, małże. Och tak, mistrzu Szymonie, dostrzeżesz, że Cambridge prosperuje dzięki handlowi, i ośmielę się rzec, wyrosło na miasto prawdziwie światowe.

Zaraz, czy na pewno ośmielił się tak rzec? Ścisnęło mu się serce, kiedy przyjrzał się tej trójce na wozie. Czy nawet w mieście przyzwyczajonym do wąsatych Skandynawów, przybyszów z Niderlandów w drewniakach, kosookich Rusinów, templariuszy i szpitalników z Ziemi Świętej, Madziarów w zawiniętych czapkach, zaklinaczy węży, czyż tam owa trójka dziwaków nie zwróci na siebie uwagi? Przyjrzał się im, potem pochylił jeszcze niżej i szepnął:

– Jak zamierzacie się przedstawiać?

– Skoro naszemu poczciwemu Mansurowi przypisano już twoje wyleczenie, panie – niewinnie odparł Szymon – to myślę, że będziemy dalej korzystać z tego przebrania, przedstawiając go jako medyka, zaś panią Trotulę i mnie jako jego pomocników. Może zatrzymamy się na placu targowym? To ośrodek, z którego prowadzić możemy dalsze śledztwo…

– W tym przeklętym wozie? – Skromność mistrza Szymona była wręcz porażająca. – Chcesz, panie, aby panią Adelię opluwały przekupki? Znieważali włóczędzy? – Przeor się uspokoił. – Rozumiem potrzebę ukrycia jej profesji, niewiasty zajmujące się leczeniem są nieznane w Anglii. W rzeczy samej, mogłaby zostać uznana za dziwadło. – I to nawet większe niż naprawdę jest, pomyślał. – Nie poniżajmy jej, traktując jak jakąś posługaczkę. To porządne miasto, mistrzu Szymonie, możemy dać jej coś więcej.

– Panie… – Szymon dotknął dłonią czoła w geście wdzięczności. W duchu zaś dodał: No tak, tak właśnie sądziłem, że możecie.

– Nie byłoby też dla żadnego z was rozsądnie wyjawiać swoją wiarę albo jej brak – ciągnął przeor. – Cambridge jest jak napięta kusza, każde odstępstwo od zwyczajności może sprawić, że znowu wystrzeli.

Zwłaszcza, pomyślał, trzy takie odstępstwa od zwyczajności, mające rozdrapywać rany tego miasta.

Urwał. Podjechał do nich poborca podatków i wstrzymał konia, aby szedł w równej linii z mułami. Z szacunkiem ukłonił się przeorowi, skłonił się też lekko Szymonowi i Mansurowi, potem zwrócił do Adelii:

– Pani, razem wędrujemy, a jeszcze nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Jestem sir Roland Picot, do twych usług. Pozwolę sobie pogratulować uleczenia przeora.

Szymon prędko pochylił się w stronę jeźdźca.

– Gratulacje należą się temu szlachetnemu mężowi, sir. – Wskazał na powożącego Mansura. – To nasz medyk.

Poborca podatków okazał zaciekawienie.

– Naprawdę? Powiedziano mi, że stamtąd, gdzie odbywał się zabieg, dobiegał niewieści głos.

Naprawdę? A kto to powiedział, zastanowił się Szymon. Szturchnął Mansura.

– Odezwij się – polecił mu po arabsku. Mansur go zignorował. Ukradkiem Szymon kopnął go w kostkę.

– Odezwij się do niego, klocu.

– A co to tłuste łajno chce, żebym powiedział?

– Medyk jest rad, że mógł służyć wielmożnemu przeorowi – oznajmił Szymon poborcy podatków. – Mówi, że ma nadzieję równie dobrze przysłużyć się wszystkim w Cambridge, którzy zechcą zasięgnąć u niego porady.

– Czyżby? – spytał sir Rowley Picot, nie przyznawszy się, iż zna arabski. – Mówi zdumiewająco wysokim głosem.

– W rzeczy samej, sir Rolandzie – odparł Szymon. – Jego głos można pomylić z niewieścim – przybrał konfidencjonalny ton. – Powinienem wyjaśnić, że wielmożny Mansur, będąc jeszcze dzieckiem, został przygarnięty przez mnichów, a jego śpiew okazał się tak piękny, że oni… ee, zadbali o to, aby taki pozostał.