– Na Boga, to castrato – stwierdził sir Roland, patrząc uważnie.
– I oczywiście, teraz poświęcił się medycynie – dodał Szymon. – Ale kiedy śpiewem chwali Pana, aniołowie płaczą z zachwytu.
Mansur dosłyszał słowo castrato i zaczął kląć tak, iż aniołowie rzeczywiście zapłakali, głównie z powodu obelg rzucanych na chrześcijan, a także oskarżeń o chore związki między wielbłądami i matkami bizantyjskich mnichów, zwłaszcza tych, którzy go okaleczyli. Głos mówiący po arabsku brzmiał sopranem, który mógł iść w zawody ze śpiewem ptaków, roztapiał się w powietrzu niczym słodkie sople.
– Słyszysz, sir Rowleyu? – zapytał Szymon. – To bez wątpienia ten głos, który tam słyszano.
– Z pewnością – stwierdził sir Roland. – Z pewnością – powtórzył, uśmiechając się przepraszająco.
Próbował wciągnąć do rozmowy Adelię, ale odpowiadała mu krótko i sucho. Miała już dość klejących się do niej Anglików. Skupiała się na podziwianiu krajobrazu. Wychowana wśród wzgórz, oczekiwała raczej, że nie spodobają jej się równiny, i nie spodziewała się tak rozległego nieba ani znaczenia, jakiego przydawało ono samotnemu drzewu, pojawiającym się z rzadka kominom czy pojedynczej kościelnej wieży, sterczącym na jego tle. Mnogość zieleni sugerowała, że mogą się tam kryć nieznane zioła, zaorane pasiaste pola tworzyły zaś szachownicę szmaragdu i czerni.
I te wierzby. Było ich pełno, rosły wzdłuż strumieni, rowów oraz wałów. Wierzba krucha, aby wzmocnić brzegi, wierzba biała, wierzba szara. Wierzba iwa, wierzba na kije, wierzba na łozę, wierzba laurowa, wierzba trójpręcikowa, drzewa piękne, kiedy promienie słońca przenikają przez gałązki, a jeszcze piękniejsze, bo wywar z wierzbowej kory uśmierza ból…
Mansur wstrzymał muły, szarpnęło nią do przodu. Cała procesja przystanęła nagle na znak dany przez przeora uniesieniem ręki i zaczęła się modlić. Mężczyźni zdjęli czapki, trzymali je przy piersi.
Przez bramy miasta wjeżdżał niski wóz ochlapany błotem. Leżała na nim brudna płócienna płachta, przykrywająca trzy niewielkie zawiniątka. Woźnica prowadził konie ze spuszczoną głową. Podążała za nim kobieta, płakała głośno i rwała szaty.
Zaginione dzieci zostały odnalezione.
Kościół pod wezwaniem Świętego Andrzeja Mniejszego na gruntach klasztoru Świętego Augustyna w Barnwell miał ponad sześćdziesiąt yardów długości, ku bożej chwale ozdobiono go rzeźbami i malowidłami. Dziś jednak blask wiosennego słońca przefiltrowany przez wysokie okna jakby omijał masywny strop, kamienne twarze leżących wzdłuż ścian podobizn przeorów, figurę świętego Augustyna, zdobną ambonę, połyskujące ołtarz i tryptyk.
Jego strumienie padały natomiast na trzy małe katafalki w nawie głównej, z których każdy przykryty był fioletowym suknem, a także na głowy klęczących wokół kobiet i mężczyzn w skromnych ubraniach.
Szczątki dzieci, wszystkich trojga, odnaleziono rankiem na ścieżce dla owiec, nieopodal Fleam Dyke. Pasterz, który potknął się o nie o świcie, wciąż jeszcze się trząsł.
– Ich tam w nocy nie było, przysięgam, przeorze. Nie mogło być, prawda? Lisy się do nich przecież nie dobrały. Leżały schludnie w równym rządku, jedno obok drugiego, tak było, niech Bóg świeci nad ich duszami. Jeżeli można tak o nich powiedzieć, leżały schludnie – przerwał i zaczął wymiotować.
Na każdym z ciał leżał przedmiot podobny do tego, który pozostawiono w miejscu, gdzie dzieci zniknęły. Spleciony z sitowia, przypominał gwiazdę Dawida.
Przeor Gotfryd nakazał, aby te trzy zawiniątka zaniesiono do kościoła, nie uległ również prośbom jednej z matek, w rozpaczy błagającej, aby je rozwinąć. Posłał człowieka do zamku z ostrzeżeniem dla szeryfa, że mogą nastąpić kolejne rozruchy, i żądaniem, aby przysłał swojego urzędnika, który jako koroner dokonałby oględzin ciał oraz nakazał wszczęcie publicznego śledztwa. Na zewnątrz duchowny okazywał spokój – w jego wnętrzu buchał żar.
Teraz pewnym głosem uspokajał jedną z matek, jej głośny płacz z wolna przechodził w ciche łkanie. Czytał zapewnienie o zwycięstwie nad śmiercią: „Oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni. W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby…" Zapach konwalii dochodzący z zewnątrz przez otwarte drzwi i mocna woń kadzideł wewnątrz prawie całkiem stłumiły odór śmierci.
Czysty śpiew kanoników niemal zagłuszył brzęczenie much dobiegające spod fioletowych okryć.
Słowa świętego Pawła trochę złagodziły smutek przeora, wyobraził sobie dusze niewiniątek, baraszkujące teraz na pastwiskach niebieskich. Nie stłumiły jednak jego gniewu, iż posłano je tam przedwcześnie. Dwojga z tych dzieci nie znał, jednak trzecim był Harold, syn sprzedawcy węgorzy, uczący się w szkółce klasztornej u Świętego Augustyna. Bystry sześciolatek raz w tygodniu zjawiał się, by poznawać abecadło. Rozpoznano go po rudych włosach. Był to również prawdziwy mały Sakson, w każdym calu – ostatniej jesieni podwędził jabłka z przyklasztornego sadu.
A ja złoiłem mu wtedy tyłek, pomyślał Gotfryd.
Adelia, skryta w cieniu kolumny z tyłu, patrzyła, jak na twarze wokół katafalków spływa swoista ulga. Bliskość między przeorem a mieszczanami stanowiła dla niej coś niezwykłego. W Salerno mnisi, nawet ci, którzy ruszali w świat czynić swoją posługę, utrzymywali dystans między sobą a świeckimi.
– Ale my nie jesteśmy zwykłymi zakonnikami – tłumaczył jej przeor Gotfryd – jesteśmy kanonikami. Mniej czasu poświęcamy modlitwie i chóralnym śpiewom, a więcej nauczaniu, pomocy ubogim i chorym, wysłuchiwaniu spowiedzi i pracy w parafii. – Próbował się uśmiechnąć. – Spodoba ci się, moja droga medyczko. Umiar we wszystkim.
Teraz patrzyła na niego, jak opuszcza chór po błogosławieństwie kończącym mszę i wraz z rodzicami wychodzi na światło dnia, jak obiecuje, że osobiście odprawi nabożeństwo pogrzebowe.
– I odkryję tego diabła, który to zrobił.
– Przeorze, my wiemy, kto to zrobił – odezwał się jeden z ojców. Pozostali mu przytaknęli, zabrzmiało to jak powarkiwanie psów.
– To nie mogą być Żydzi, mój synu. Nadal są zamknięci w zamku.
– Jakoś stamtąd wychodzą.
Ciała, wciąż przykryte fioletowym suknem, z czcią wyniesiono na suchą trawę obok bocznego wejścia, towarzyszył im przedstawiciel szeryfa w czapce koronera.
Kościół opustoszał. Szymon i Mansur rozsądnie uznali, że lepiej będzie, jeśli tu nie przyjdą. Żyd i Saracen w świętych murach? I to w takiej chwili?
Adelia, z przybornikiem z koźlej skóry leżącym u stóp, czekała w cieniu zakątka nieopodal grobowca Paulusa, przeora kanonii Świętego Augustyna w Barnwell, który odszedł do Boga w roku Pańskim 1151. Była podenerwowana tym, co miało się stać.
Nigdy jeszcze nie opuściła żadnych oględzin zwłok. Nie zamierzała też opuścić i tych. Właśnie po to się tutaj znalazła.