Выбрать главу

Ale jeśli ona naprawdę potrafiłaby wywróżyć…

Oczy zwróciły się w jego stronę.

– No i? Szybko chwycił i zabrał z jej ręki tabliczkę oraz kredę.

– Do usług, pani.

– Jest więcej gazy – powiedziała. – Zakryj sobie twarz, a potem wejdź i do czegoś się przydaj.

A, i jeszcze dobre maniery, pomyślał, on przecież lubi niewiasty o dobrych manierach. Jednak kiedy znów nasunęła maskę na głowę, wyprostowała szczupłe ramiona i pomaszerowała do kostnicy, dostrzegł w niej dzielność zmęczonego żołnierza, powracającego do boju.

W drugim zawiniątku był Harold, rudowłosy syn sprzedawcy węgorzy, uczeń klasztornej szkoły.

– Ciało lepiej zachowane niż u Marii, wygląda to na mumifikację. Powieki odcięte, tak samo genitalia.

Rowley odłożył wachlarz zielska i się przeżegnał.

Tabliczka pokrywała się strasznymi wyrazami, słowami nie do wypowiedzenia, tyle że ona wszystkie je wymówiła. Więzy. Jakiś ostry instrument. Wtargnięcie w odbyt.

I, raz jeszcze, ślady kredy.

To ją zainteresowało. Rozpoznał to po jej pomrukach.

– Miejsce, gdzie wydobywa się kredę?

– Niedaleko jest Trakt Icknield – powiedział, starając się być pomocny. – Wzgórza Gog i Magog, tam gdzie się zatrzymaliśmy z powodu przeora, są kredowe.

– Oboje mają kredę we włosach. W wypadku Harolda nieco też przyczepiło się do pięt.

– Co to znaczy?

– Że ciągnięto go po kredzie.

W trzecim zawiniątku spoczywały szczątki Ulryka, ośmiolatka, który zaginął tego roku na świętego Edwarda i fakt, że zniknął w porównaniu z innymi całkiem niedawno, sprawiał, iż badająca częściej mruczała swoje „hm".

To zaś uczyniło sir Rowleya czujniejszym, bo zaczął już rozpoznawać, kiedy ta kobieta znajdowała lepszy i obszerniejszy materiał do badań.

– Brak powiek, brak genitaliów. Ten w ogóle nie został pochowany. Jaka była w tych stronach pogoda w marcu?

– Pani, sądzę, że w całej wschodniej Anglii było sucho. Narzekano powszechnie, że marnieją nowo zasadzone rośliny. Zimno, ale sucho.

Zimno, ale sucho. W pamięci, z której słynęła w Salerno, zaczęła przeglądać zagrodę śmierci i zatrzymała się przy świni z numerem siedemdziesiąt osiem. Mniej więcej taka sama masa ciała. Zwierzę też leżało martwe ponad miesiąc przy pogodzie chłodnej i suchej, a nastąpił znacznie większy rozkład. Adelia spodziewałaby się więc po tych zwłokach podobnego stanu.

– Czy trzymano cię przy życiu po tym, jak zaginąłeś? – zapytała ciała, zapominając, że słyszy ją ten obcy, a nie Mansur.

– Jezus Maria, czemu to mówisz? Zacytowała Eklezjastesa, co zwykła robić przy swoich studentach.

Wszystko ma swoją porę… Czas narodzin i czas śmierci; czas siewu i czas zbierania tego, co się zasiało. A także czas gnicia.

– Więc ten diabeł trzymał go żywcem? Jak długo?

– Nie wiem. Istniały tysiące powodów różnicy między tym trupem a świnią numer siedemdziesiąt osiem. Czuła się zirytowana, bo była zmęczona i bardzo smutna. Mansur o nic by nie pytał, dobrze wiedząc, że jej spostrzeżeń nie należy traktować jako rozmowy.

– Z tego się nie dowiem. Ulryk też miał kredę na piętach. Do czasu, gdy każde ciało znów owinięto w płótno, aby można było złożyć je do trumny, słońce zaczynało już zachodzić. Kobieta wyszła na zewnątrz, zdjęła fartuch i kask, zaś sir Roland chwycił lampy, wyniósł je, zostawiając celę oraz to, co w niej spoczywało, pogrążone w błogosławionej ciemności.

Przy drzwiach klęknął, tak jak kiedyś przed Grobem Pańskim w Jerozolimie. Tamta maleńka komnatka była tylko nieco większa od izby, którą miał teraz przed sobą. Stół, gdzie leżały dzieci z Cambridge, miał mniej więcej takie same rozmiary jak Grób Chrystusa. I tam też było ciemno. Nad świętym miejscem i obok niego wznosił się kompleks ołtarzy i kaplic, tworzących wielką bazylikę, zbudowaną przez pierwszych krzyżowców. Rozbrzmiewał echem szeptów pielgrzymów oraz głosami greckich prawosławnych mnichów, śpiewających na Golgocie niekończące się hymny.

Tutaj było słychać tylko brzęk much.

Winien się pomodlić za zmarłych oraz o pomoc i przebaczenie dla siebie.

Teraz się za nich pomodlił.

Kiedy wyszedł, kobieta myła się, opłukiwała twarz i ręce wodą z miski. Gdy skończyła, zrobił to samo – medyczka wcześniej zaprawiła wodę mydlnicą. Gniotąc łodygi, oczyścił dłonie. Czuł się zmęczony, o Jezu, jak bardzo czuł się zmęczony.

– Gdzie się zatrzymałaś? – zapytał. Popatrzyła na niego, jakby widziała go po raz pierwszy.

– Mówiłeś, że jak masz na imię? Starał się nie denerwować. Jej wygląd wskazywał, że była zmęczona jeszcze bardziej niż on.

– Sir Roland Picot, pani. Rowley dla przyjaciół. Którym, z tego co dostrzegał, nie miała zbytniej ochoty się stać. Skinęła głową.

– Dziękuję za pomoc. Spakowała torbę, podniosła ją i wyszła. Pospieszył za nią.

– Czy mogę spytać, jakie wnioski wyciągnęłaś ze swoich badań?

Nie odpowiedziała.

Do licha z tą kobietą. Uznał, że skoro robił dla niej notatki, to pewnie wycofała się teraz, aby wnioski wyciągnął już sam. Jednak Rowley, który wcale nie był pokornym człowiekiem, miał świadomość, że spotkał kogoś o wiedzy, o której on nawet nie mógłby marzyć. Spróbował więc raz jeszcze.

– Komu złożysz raport o tym, czego się dowiedziałaś? Bez odpowiedzi. Szli poprzez długie cienie dębów, padające na mury przyklasztornego parku. Z kaplicy dobiegał dźwięk dzwonów obwieszczających nieszpory, a przed nimi, tam gdzie na tle nieba z zachodzącym słońcem stały piekarnia i browar, z budynków wysypywały się postaci w fioletowych komżach, niczym kwietne płatki rzucane w jednym kierunku.

– Pójdziemy na nieszpory?

Jeśli sir Roland kiedykolwiek potrzebował balsamu wieczornej litanii, to właśnie teraz.

Pokręciła głową.

– Nie pomodlisz się za te dzieci? – zapytał wściekle. Odwróciła się, ujrzał twarz aż upiorną ze zmęczenia i wściekłości.

– Nie jestem tutaj, aby się za nie modlić – odparła. – Przybyłam po to, by przemówić w ich imieniu.

Rozdział 5

Przeor Gotfryd, wróciwszy tego popołudnia z zamku do mało skromnego domu, w którym zamieszkiwali kolejni przeorzy od Świętego Augustyna, musiał odbyć jeszcze jedno spotkanie.

– Ona czeka na ciebie, przeorze, w bibliotece – krótko oznajmił brat Gilbert. Nie pochwalał spotkania swojego przełożonego z kobietą bez świadków.