Выбрать главу

– Uważam, że wszystkim odcięto powieki – kontynuowała Adelia – ale nie mogę powiedzieć, czy przed śmiercią, czy po niej.

– Chadzają wśród nas demony – cicho powiedział Szymon. – Dlaczegóż, Panie, pozwalasz, aby oprawcy z Gehenny zamieszkiwali ludzkie ciała?

Adelia sprzeczałaby się co do tego, czy mordercy można przypisywać związek z szatanem, choćby dlatego, że to trochę by go oczyszczało, czyniąc ofiarą jakiejś zewnętrznej siły. Dla niej ów człowiek był wściekłą bestią, niczym rozszalały pies. Wtedy jednak pomyślała: a może uznawanie, że zapadł na jakąś chorobę jest również usprawiedliwieniem tego, czego nie można usprawiedliwić?

– Maria… – umilkła. Nazywanie trupa imieniem stanowiło błąd, którego zwykle nie popełniała, odsuwało obiektywizm, wprowadzało emocje, podczas gdy ważne było pozostawanie beznamiętnym. Nie miała pojęcia, dlaczego to zrobiła. Zaczęła od nowa.

– Ciało dziewczynki miało coś przyklejonego do włosów. Na początku myślałam, że to męskie nasienie… – Szymon gwałtownie chwycił się dłonią stołu, a ona przypomniała sobie, że nie mówi do swoich studentów. – Tak czy owak, obiekt ten zachował swój pierwotny, podłużny kształt, zapewne cukierka.

Teraz do rzeczy.

– Szczególnie uważnie musimy zastanowić się nad czasem i miejscem odnalezienia ciał – oznajmiła spokojnie. – Znaleziono je na mulastym podłożu. Na każdym był kurz, choć pasterz, który na nie wpadł, zapewniał przeora Gotfryda, że dzień wcześniej ich tam jeszcze nie było. W takim razie zabrano je z miejsca, gdzie je trzymano, na kredzie, do miejsca, gdzie tego ranka znalazł je pasterz, na muł.

Zdawało się, jakby od tamtej pory minął już rok. Szymon wpatrywał się w jej oczy, czytał z nich.

– Tego ranka przybyliśmy do Cambridge – powiedział. – Noc wcześniej byliśmy… Jak się nazywało to miejsce?

– To część wzgórz Gog i Magog – podsunęła Adelia. – Kreda. Mansur podążył za tokiem jej rozumowania.

– Czyli nocą ten pies je przeniósł. Z naszego powodu?

Wzruszyła ramionami. Powiedziała tylko to, co było do udowodnienia, wyciąganie wniosków pozostawiła innym. Czekała, co z tym wszystkim zrobi Szymon z Neapolu.

Wspólna podróż wzbudziła w niej szacunek dla śledczego. Podekscytowanie, niemal naiwność, jakie okazywał innym, nie stanowiły wyszukanego kamuflażu, lecz reakcję na przebywanie wśród ludzi i w żaden sposób nie zdradzały umysłu, który kalkulował błyskotliwie i szybko. Za zaszczyt dla siebie i Mansura uważała, że gdy byli sami, pozwalał im patrzeć, jak nim pracuje.

– Zaiste… – Pięści Szymona delikatnie uderzyły w stół. – To nastąpiło zbyt szybko, aby stanowić zbieg okoliczności. Od jak dawna te biedne duszyczki były zaginione? W jednym przypadku od roku? Ale kiedy nasza kawalkada pielgrzymów zatrzymała się przy drodze zeszłej nocy i nasz wóz pojechał w górę zbocza… to odnaleziono wszystkie naraz.

– On nas widział – powiedział Mansur.

– I przeniósł ciała…

– Przeniósł ciała. – Szymon rozpostarł szeroko dłonie. – Ale dlaczego? Bał się, że znajdziemy je tam, gdzie je trzymał, na wzgórzu.

Adelia, wcielając się w rolę adwokata diabła, zapytała:

– Dlaczego miał się bać, że akurat my je znajdziemy? Przez te wszystkie miesiące inni też musieli chodzić po tych wzgórzach, a ich nie znaleźli.

– Może aż tak wielu tam nie chadzało. Zaraz, jak się nazywało, jak się nazywało to wzgórze, na którym byliśmy… Przeor mi mówił… – Po-stukał się w czoło, potem uniósł wzrok ku dziewce, która przyszła przyciąć knoty.

– Matyldo?

– Tak, panie? Szymon pochylił się ku niej.

– Krąg Wandlebury.

Dziewczyna szeroko otworzyła oczy, przeżegnała się i wycofała. Szymon rozejrzał się wokół.

– Krąg Wandlebury – oznajmił. – Co mówiłem? Nasz przeor miał rację. To jest miejsce związane z różnymi przesądami. Nikt tam nie chodzi, pozostawia je się tylko owcom. Ale my tam zeszłej nocy poszliśmy. Widział nas. Dlaczego tam poszliśmy? Nie wiedział. Żeby rozbić namioty? Zatrzymać się tam? Przejść się po tamtym miejscu? Nie miał więc pewności, co będziemy robić, i niepokoił się, bo tam były ciała, a my mogliśmy je znaleźć. Przeniósł je. – Odchylił się na krześle. – On ma kryjówkę na Kręgu Wandlebury.

Widział nas. Adelia doznała nagłej, nieprzyjemnej wizji skrzydeł nietoperza złożonych nad stosem kości, pyska węszącego za obcymi, nagłego uchwytu pazurów.

– Czyli wykopał te ciała? Przeniósł je na jakąś odległość? Zostawił, żeby je znaleziono? – mówił Mansur, głos robił mu się coraz cieńszy, w miarę jak rosło w nim niedowierzanie. – Czy on mógłby być taki głupi?

– Próbował nas zwieść, żebyśmy nie wiedzieli, że ciała leżały najpierw na kredzie – oznajmił Szymon. – Nie przeczuwał, że z nami jest medica Trotula.

– A może on chciał, żeby je znaleziono – zasugerowała Adelia. – Czy on z nas szydzi?

Weszła Gyltha.

– Kto wystraszył moje Matyldy? – Zachowywała się agresywnie, a obcinacz do knotów trzymała tak, że Szymon w przestrachu aż splótł dłonie na kolanach.

– Gyltha, Krąg Wandlebury – powiedział Neapolitańczyk.

– I co? Nie wierzcie w te bzdury, co gadają o wzgórzu. Dziki gon? Ja sobie tym nie zawracam głowy. – Postawiła latarenkę i zaczęła ciąć knot. – To tylko zwykłe wzgórze, to całe Wandlebury. Ja mam gdzieś takie wzgórza.

– Dziki gon? – dopytywał się Szymon. – Co to jest dziki gon?

– Zgraja wściekłych kundli o czerwonych ślepiach, prowadzona przez księcia ciemności, a ja nie wierzę nawet w słowo z tego, ja myślę, że tu chodzi o zwykłych zabójców owiec. A ty, Ulf, wyłaź stamtąd, ty szkodniku, bo poszczuję na ciebie całą taką sforę.

Po drugiej stronie sali była galeryjka, schody na nią zakrywały drzwi w obłożonej drewnem ścianie, gdzie właśnie przycupnęła mała, niepozorna postać wnuka Gylthy. Mruczał coś i gapił się na nich.

– Co mówi ten chłopiec?

– Nic! – Pchnęła dzieciaka w stronę kuchni. – Zapytajcie o dziki gon tego obiboka Wulfa, on zna mnóstwo tych bredni. Wydaje mu się, że kiedyś to widział, i sprzeda wam tę gadkę za kufelek piwa.

Kiedy wyszła, odezwał się Szymon.

– Dziki gon, Benandanti, Chausse Sauvage. Das Woden here. To wierzenie rozpowszechnione w całej Europie i wszędzie jest mniej więcej takie samo. Zawsze mowa o psach z płonącymi ślepiami, zawsze o czarnym i straszliwym jeźdźcu, zawsze tych, co to widzą, spotyka śmierć.

W pokoju zapadła cisza. Adelia jakoś bardziej niż do tej pory zaczęła dostrzegać ciemność, czającą się za otwartymi skrzydłami okien z połączonych kawałków szkła. Zaczęła widzieć mrok, gdzie coś szeleściło wśród wysokiej trawy. Z trzcin nad rzeką dobiegło buczenie wiosennych bąków, akompaniując przy posiłku. Teraz ów brzęk nabrał głębi uderzeń w żałobny bęben.