Czekając, rozejrzała się wokół. Piękna, kamienna tablica na ścianie głosiła: „Mężne Serce. AD 1151-AD 1169. Sprawiłeś się dzielnie, dobry i wierny sługo". Z drewnianych palców figury świętej Marii wisiały wodze i kiełzno.
Para stojąca przed Adelią dotarła do relikwiarza. Padli na kolana, pozwalając medyczce pierwszy raz obejrzeć miejsce spoczynku Piotrusia.
Wstrzymała oddech. W białym blasku świec ujrzała wspaniałość, która wynagrodziła wszelkie dotychczasowe niedociągnięcia. Zobaczyła nie tylko jaśniejący relikwiarz, ale też młodą zakonnicę u jego wezgłowia. Klęczała, niewzruszona niczym kamień. Na jej twarzy malował się wielki smutek, dłonie złączyła w modlitwie, wyglądała, jakby żywcem przeniesiono ją z kart Nowego Testamentu. Niczym matka i jej martwe dziecko, razem tworzyli obraz pełen smutnego uroku.
Adelia poczuła ciarki przebiegające po karku. Nagle ogarnęło ją przemożne pragnienie, aby uwierzyć. Tutaj z pewnością czuć było promieniującą Prawdę, tę, która sprawiała, że wszystkie wątpliwości co do istnienia niebios i Boga zdawały się śmiechu warte.
Para się modliła. Ich syn przebywał teraz w Syrii, Adelia słyszała, jak o nim rozmawiali. Razem, tak jakby mieli już w tym praktykę, szeptali:
– O święte dziecię, jeśli wspomnisz o naszym chłopcu Panu i wrócisz go do domu bezpiecznie, będziemy ci wdzięczni po wsze czasy.
Boże, pomyślała Adelia, pozwól mi uwierzyć. Prośba tak czysta i prosta musiała zostać wysłuchana. Pozwól mi uwierzyć, tak pragnę uwierzyć.
Mężczyzna i kobieta odeszli, trzymając się za ręce. Adelia klęknęła. Mniszka uśmiechnęła się do niej. To była ta nieśmiała zakonnica, która towarzyszyła przeoryszy do Canterbury i z powrotem, teraz jednak bojaź-liwość zmieniła się we współczucie. W oczach miała miłość.
– Święty Piotruś cię wysłucha, siostro.
Relikwiarz w kształcie trumienki ustawiono na rzeźbionym, kamiennym katafalku, tak aby znajdował się na poziomie oczu klęczącego. Już wiedziała, na co wydano pieniądze zgromadzenia. Na podłużne, wysadzane klejnotami pudełko, przez mistrza złotnika ozdobione scenami z życia chłopca, spędzanego w domu i na polach, a także męczeńskiej śmierci z rąk demonów oraz wstąpienia do raju, dokąd prowadziła go Maria.
W jeden z boków relikwiarza wstawiono cienką macicę perłową, tworząc w ten sposób okienko. Zaglądając w nie, Adelia widziała tylko kości dłoni, ułożone jak do modlitwy, na niewielkiej, aksamitnej poduszce.
– Jeśli chcesz, możesz ucałować jego kostkę. – Zakonnica wskazała monstrancję leżącą na wyściółce u szczytu relikwiarza. Przypominała saksońską broszę, a w niej wśród cennych kamieni znajdowała się oprawiona w złoto sękata kostka.
Kość trapezowa prawej dłoni. Blask chwały zbladł. Adelia znów stała się sobą.
– Dam jeszcze pensa i chcę obejrzeć cały szkielet. Mniszka zmarszczyła jasną brew. Była piękna. Potem nachyliła się do przodu, zdjęła monstrancję i uniosła pokrywę relikwiarza. Gdy to robiła, zsunął jej się rękaw, odsłaniając ramię poczerniałe od siniaków.
Adelia spojrzała na nią zszokowana. Tę delikatną, miłą dziewczynę bito. Mniszka uśmiechnęła się i opuściła rękaw.
– Bóg jest dobry – powiedziała. Lekarka miała taką nadzieję. Nie pytając o pozwolenie, wzięła jedną ze świec i zbliżyła płomień do kostek.
O Boże, były takie drobne. Przeorysza Joanna w swoich wyobrażeniach znacznie dodała swojemu świętemu wielkości. Relikwiarz sporządzono za duży, szkielet niemal w nim tonął. Adelia pomyślała, że wygląda jak mały chłopczyk w zbyt obszernym ubraniu.
Medyczce łzy napłynęły do oczu, chociaż widziała, iż zniekształcenie dłoni i stóp wynikło z usunięcia kości trapezowej. W kończyny nie wbito zatem żadnych gwoździ, nie przebito również klatki piersiowej ani kręgosłupa. Rana od włóczni, którą przeor Gotfryd opisywał Szymonowi, najprawdopodobniej stanowiła efekt procesów gnilnych. Ciało pewnie napuchło za bardzo, skóra nie wytrzymała i brzuch pękł.
Ale w okolicach miednicy ujrzała takie same ostre, nieregularne zarysowania jak u innych dzieci. Musiała się powstrzymać od wetknięcia dłoni do relikwiarza, podniesienia kości i przyjrzenia im się z bliska. Ale i tak miała niemal całkowitą pewność. Chłopca kilkakrotnie dźgnięto ową szczególną klingą, nieznanego jej rodzaju.
– Hej, niewiasto! – Stojący za nią stawali się niecierpliwi. Adelia przeżegnała się i odeszła, wrzucając klerkowi przy drzwiach pensa na stół.
– Czy zostałaś uleczona, pani? – zapytał skryba. – Muszę zapisywać każdy cud.
– Możesz napisać, że poczułam się lepiej – odparła.
Lepszymi słowami byłoby „utwierdzona w słuszności tego, co robię", pomyślała gorzko. Ja, medica Trotula, mam dowód, że ów chłopiec nie umarł na krzyżu, tylko z rąk jakiegoś rzeźnika, który wciąż jest wśród nas. A teraz idź, powiedz to sędziom, którzy nie wiedzą nic o anatomii, a jeszcze mniej o nią dbają, zwłaszcza gdy jej tajniki wyjawia cudzoziemka.
Dopiero kiedy znalazła się na zewnątrz, uświadomiła sobie, że Ulf nie wszedł z nią do środka. Ujrzała go, jak siedzi na ziemi pod furtą i obejmuje kolana ramionami.
Adelia palnęła bez namysłu:
– Znałeś się ze świętym Piotrusiem? Odpowiedzią był wymuszony sarkazm, jak zwykle adresowany do
Stróża:
– W ogóle, bo przecież zimą ja nigdy nie chodziłem z nim do tej parszywej budy, prawda? W ogóle go nie znałem, co?
– Oczywiście, że go znałeś. Przepraszam. – Wiedziała, że zachowała się głupio. Ten szkielet był kiedyś kolegą i przyjacielem chłopca, któremu pewnie jest go żal. Dodała łagodnym tonem: – W sumie niewielu z nas może powiedzieć, że chadzało na lekcje ze świętym.
Ulf wzruszył ramionami.
Adelia nie miała doświadczenia w postępowaniu z dziećmi. Jeśli już się z nimi spotykała, to zwykle z umarłymi. Nie widziała żadnego powodu, by zwracać się do nich inaczej niż do ciekawych wszystkiego istot ludzkich i kiedy nie chciały z nią rozmawiać, tak jak ten tutaj, była w kropce.
– Przejdziemy się jeszcze raz do drzewa świętej Radegundy – oznajmiła. Chciała zamienić kilka słów z tamtejszymi mniszkami.
Wrócili tą samą trasą. Lekarce przyszła do głowy pewna myśl.
– Czy ty aby nie widziałeś tego swojego kolegi w dzień, w którym zaginął?
Chłopiec, nachylony do psa, wywrócił oczyma zirytowany.
– To była Wielkanoc. Na Wielkanoc ja i babka jesteśmy jeszcze na mokradłach.
– Och, powiedz – parła dalej. Chyba warto było próbować. Za jej plecami chłopiec zwrócił się do psa.
– Ale Will widział. Will z nim był, prawda? Adelia się odwróciła. -Will? Ulf zamruczał pod nosem, pies patrzył tępo.
– On i Will zrywali razem bazie. W relacji o ostatnim dniu świętego Piotrusia, jaką przeor Gotfryd przekazał Szymonowi i jej, nie było mowy o żadnym Willu.