Выбрать главу

Zastanowiła się nad tym, odtwarzając w głowie scenę, która rozegrała się nocą nad rzeką. Nawet dziś, w pełnym słońcu, chociaż nieco dalej, przy drzewie świętej Radegundy kręciło się sporo osób, ta część nadbrzeża pozostawała spokojna, w pobliżu rósł las. Jakże ciemno musiało tu wtedy być.

Sądząc z opowieści, mały Piotr chadzał z głową w chmurach. Ulf opisał tego dzieciaka jako roztargnionego i narwanego, przeciwieństwo spokojnego Willa.

Widziała go teraz oczyma duszy. Mała postać machająca do kolegi, niewyraźna wśród zmierzchu ogarniającego drzewa i znikająca wśród nich na zawsze.

– Czy Will komukolwiek o tym wspominał? Will nic nie powiedział, przynajmniej dorosłym. Za bardzo się bał, że te parszywe Żydy przyjdą po niego jako następnego. W każdym razie tak uważał Ulf. Will wyjawił swój sekret tylko rówieśnikom, owemu tajnemu światu dziecięcych kolegów, ludzikom sięgających do kolan, ukrytym i pogardzanym.

Tak czy siak, stało się wszak to, co powinno się ich zdaniem wydarzyć. Żydzi zostali oskarżeni, zbrodniarz i jego żona ukarani.

Dzięki czemu zabójca mógł spokojnie mordować dalej, pomyślała Adelia.

Ulf przypatrywał się jej.

– Chcesz więcej? Jest więcej. Ale przemokną ci buty. Pokazał jej swój ostateczny dowód na to, że Piotr wrócił do domu

Chaima później tej nocy, dowód winy Chaima. Adelia, by tam dotrzeć, musiała schodzić ostrożnie ku rzece i nisko się schylać. Rzeczywiście przemokły jej buty. I dół spódnicy. A na reszcie medyczki znalazło się sporo mułu z Cambridge. Stróż poszedł z nimi.

Kiedy wszyscy troje wdrapali się z powrotem na brzeg, padły na nich cienie ciemniejsze od tych rzucanych przez drzewa.

– Na oczy Boga, to ta cudzoziemska dziwka! – zawołał sir Gerwazy.

– Wyłania się z rzeki niczym Afrodyta – powiedział sir Joscelin. Mieli na sobie skórzane myśliwskie stroje i niby jacyś dwaj bogowie siedzieli na rumakach okrytych płatami piany. Przed sir Joscelinem wisiał trup wilka, zasłonięty płaszczem. Wystawał spod niego ociekający pysk zwierzęcia, wciąż zastygły w grymasie warkotu.

Z tyłu trzymał się łowczy, który towarzyszył im na pielgrzymce, prowadził na smyczy trzy wilczury, a każdy z nich był wystarczająco duży, aby złapać Adelię i gdzieś zaciągnąć. Psie oczy patrzyły na nią łagodnie z topornych, wąsatych pysków.

Adelia chciała odejść, lecz sir Gerwazy szturchnął kolanami konia i ruszył do przodu, tak że ona, Ulf i Stróż znaleźli się w trójkącie o bokach z wierzchowców i podstawie z rzeki.

– Gerwazy, czy powinniśmy zapytać, co nasz gość w Cambridge robi tutaj, taplając się w mule? – Joscelin był rozbawiony.

– Powinniśmy. Powinniśmy też, do licha, powiedzieć szeryfowi o jej magicznych siekierkach, które latają, kiedy jakiś mąż wreszcie zwróci na nią uwagę.

Gerwazy, teraz nieco bardziej jowialny, ale wciąż groźny, najwyraźniej chciał odzyskać przewagę utraconą w stosunku do Adelii przy pierwszym spotkaniu.

– Ee? No i co, wiedźmo? Gdzie teraz twój saraceński kochaś? – Każde następne pytanie było coraz głośniejsze. – Co powiesz na cofanie się do wody? Ee? Ee? To twój bachor? W sumie to nawet jest wystarczająco brudny.

Tym razem się nie bała. Ty tępy klocu, pomyślała. Jak ważysz się do mnie odzywać.

Jednocześnie ogarnęła ją swoista fascynacja. Nie potrafiła oderwać wzroku od jego oczu. Było w nich jeszcze więcej nienawiści, wystarczająco dużo, aby zaćmić Rogera z Acton. On by ją zgwałcił na tamtym wzgórzu tylko po to, żeby pokazać, iż mu wolno. Zrobiłby to również teraz, gdyby nie zjawił się z towarzyszem. Odważny wobec słabszych.

Czy to byłeś ty?

Chłopiec stał obok cicho jak śmierć. Pies skulił się za jej nogami, gdzie nie widziały go wilczury.

– Gerwazy! – rzucił ostro sir Joscelin. Potem odezwał się do Adelii: – Pani, nie zwracaj uwagi na mojego przyjaciela. Jest rozeźlony, bo jego włócznia chybiła starego lupusa… – poklepał wilczy łeb -…a moja nie.

Uśmiechnął się do towarzysza, a potem odwrócił znowu w stronę medyczki.

– Słyszałem, że zacny przeor znalazł ci lepszą kwaterę niźli wóz.

– Dziękuję – odparła. – Znalazł.

– A twój przyjaciel medyk? On się tutaj zatrzymał?

– Zatrzymał.

– Saraceńskie ścierwo i dziwka, oto co dobrze wygląda rozciągnięte na ziemi! – Sir Gerwazy robił się coraz bardziej niespokojny i poirytowany.

Tak to właśnie jest być jednym ze słabszych, pomyślała Adelia. Silni lżą cię bezkarnie. O, ty się jeszcze doigrasz.

Sir Joscelin nie zwracał uwagi na towarzysza.

– Przypuszczam, że twój medyk nie może nic zrobić dla biednego Gelherta? Wilk rozdarł mu łapę. – Wskazał głową jednego ze swoich psów. Zwierzę trzymało uniesioną nogę.

I to też jest obelga, pomyślała Adelia, choć może nie powiedziałeś jej specjalnie.

– Lepiej mu idzie z ludźmi – odparła. – Powinieneś poradzić swojemu przyjacielowi, aby go odwiedził tak szybko, jak to możliwe.

– Ee? Co powiedziała ta suczka?

– Sądzisz, iż on jest chory? – dopytywał się Joscelin.

– Ma tego oznaki.

– Jakie oznaki? – Gerwazy nagle się zaniepokoił. – Jakie oznaki, kobieto?

– Ja nie jestem tym, kto może o tym wyrokować – odezwała się do Joscelina. Co zresztą było prawdą, bo żadnych oznak nie miał. – Ale dobrze będzie, jeśli spotka się z medykiem. I to szybko.

Zdenerwowanie zmieniło się w przerażenie.

– O Boże, dzisiaj rano kichałem całe siedem razy.

– Kichanie – w zamyśleniu oznajmiła Adelia. – To może być to.

– O mój Boże! – Szarpnął za wodze i zawrócił konia, dźgnął boki ostrogami, pozostawiając medyczkę ochlapaną mułem, lecz zadowoloną.

Joscelin, śmiejąc się, uchylił czapki.

– Dobrego dnia, pani! Myśliwy ukłonił się, zebrał psy i poszedł za rycerzami.

To mógł być każdy z nich, pomyślała Adelia, patrząc, jak odchodzą. Dlatego że Gerwazy jest brutalny, a inni nic dla niego nie znaczą.

Sir Joscelin, choć o ujmujących manierach, to równie dobry kandydat jak jego nikczemny towarzysz, do którego najwyraźniej był przywiązany. No i znalazł się na wzgórzu tamtego ranka.

Ale któż się nie znalazł? Hugo, łowczy o twarzy mdłej jak mleko, równie dobrze mógł się dopuścić tych okrucieństw jak Roger z Acton, tyle że nie dając niczego po sobie poznać. Pyzaty kupiec z Cherry Hinton. Minstrel. Mnisi. Zakonnik, na którego wołali brat Gilbert, największy zgryźliwiec, jakiego kiedykolwiek spotkała. Wszyscy mieli tamtej nocy dostęp do Kręgu Wandlebury. A co do ciekawskiego poborcy podatków, to już wszystko w nim wydawało się podejrzane.