Выбрать главу

– Skrofuły! – stwierdził wreszcie triumfalnie. – Miałeś, panie, skrofuły! Jak tam one?

Mordechaja fil Berachiaha trudno było zbić z pantałyku. Inaczej nie zostałby sekretarzem króla Sycylii i strażnikiem monarszych sekretów. Chociaż właśnie go obrażono – o skrofułach nie należy przecież wspominać publicznie – jego wielka twarz pozostawała całkowicie spokojna, głos chłodny.

– Przybyłem zobaczyć, czy Szymon z Neapolu już się szykuje.

– A do czego się szykuje? – zapytał Gordinus ciekawie. Z geniuszem, pomyślał Mordechaj, zawsze ciężko się rozmawia, a kiedy, tak jak teraz, zaczyna już murszeć, staje się to wręcz niemożliwe. Postanowił zatem wspomóc się wagą królewskiego „my".

– Szykuje się do wyruszenia do Anglii, Gordinusie. Szymon Menahem z Neapolu. Wysyłamy zaś Szymona z Neapolu do Anglii, aby rozwiązał problem, który mają tamtejsi Żydzi.

Z odsieczą przybył sekretarz Gordinusa. Zbliżył się do ściany pełnej schowków, z których niby końce rur wystawały zwoje pergaminu. Przemówił zachęcającym tonem jak do dziecka:

– Pamiętasz, panie? Dostaliśmy list od króla… O bogowie, on to gdzieś przełożył.

Zanosiło się, że wszystko trochę potrwa. Wielmożny Mordechaj powlókł się po mozaikowej posadzce, przedstawiającej kupidyny łowiące ryby. Rzymska robota, sprzed co najmniej tysiąca lat. To była wszak jedna z willi Hadriana.

Nieźle im się powodzi, tym medykom. Mordechaj jakoś zignorował fakt, że jego własne palazzo w Palermo miało posadzkę z marmuru i złota.

Usiadł na kamiennej ławie, która biegła wzdłuż balustrady. Był stamtąd widok na rozciągające się w dole miasto, a dalej na środkowe Morze Tyrreńskie.

Gordinus, zawsze czujny jako medyk, choć pod innymi względami niekoniecznie, polecił:

– Jego wielmożność będzie potrzebować poduszki. Gajuszu! Przyniesiono poduszkę. A także daktyle. I wino. Gajusz zapytał nerwowo:

– Czy tak będzie dobrze, wasza miłość?

Królewski dwór, podobnie jak całe królestwo Sycylii, zamieszkiwali przedstawiciele wielu ras oraz religii: Arabowie, Longobardowie, Grecy, Normandczycy i jak w przypadku Szymona, Żydzi – a zatem każda oferta poczęstunku mogła urazić czyjeś uczucia religijne.

Jego miłość przytaknął. Poczuł się lepiej. Poduszka wygodnie tkwiła pod jego pośladkami, chłodziła go morska bryza, wino smakowało. Nie powinien czuć się urażony bezpośredniością tego starca; prawdopodobnie, załatwiwszy wszystkie sprawy, sam wspomniałby o swoich skrofułach. Gordinus ostatnim razem go uleczył. Wszak to miasto medyków, a jeśli kogokolwiek można było nazwać dziekanem tutejszej wielkiej Szkoły Medyków, to Gordinusa Afrykańczyka.

Mordechaj przyglądał się starcowi, u którego gościł i który wrócił teraz do lektury manuskryptu. Patrzył na obwisłą skórę ramienia, napinającą się, kiedy maczał pióro w inkauście, aby coś poprawić. Kimże on był? Tunezyjczykiem? Maurem?

Zaraz po przybyciu do willi Mordechaj zapytał majordomusa, czy ma zostawić buty na progu.

– Nie pamiętam, jakiej wiary jest twój pan – usprawiedliwiał się.

– To tak jak ja, mój panie. Pomyślał teraz, że tylko w Salerno ludzie oddani służbie cierpiącym potrafią zapomnieć o swoich zwyczajach i bogach.

Nie do końca miał pewność, czy to godne pochwały; efekty były jednak cudowne. Ale łamano odwieczne prawa, przeprowadzano sekcje zmarłych, kobietom spędzano płody zagrażające ich zdrowiu, medycyną mogły parać się niewiasty, dzięki chirurgii wnikano w ciało.

Potrzebujący przybywali setkami; ludzie, którzy usłyszeli nazwę Salerno, wędrowali do miasta, bywało, że na własny koszt. Czasem wieźli chorych. Przedzierali się przez pustynię, stepy, bagna i góry, aby zdobyć lekarstwo.

Mordechaj, sącząc wino, spoglądając w dół na labirynt dachów, iglic i kopuł, dziwował się, nie po raz pierwszy, że ze wszystkich miast właśnie tutaj, a nie w Rzymie, nie w Paryżu, nie w Konstantynopolu, nie w Jerozolimie, powstała Szkoła Medyków, która wydawała medyków słynnych na cały świat.

I wtedy rozległ się dźwięk klasztornych dzwonów, bijących na nonę, zderzając się z głosem muezina wzywającego z meczetu do modlitwy i walcząc ze śpiewem kantorów z synagogi, a wszystko to unosiło się ku wzgórzu, aby zaatakować uszy słuchacza na balkonie, brzmiąc kakofonią niskich i wysokich dźwięków.

Właśnie o to chodziło. O tę mieszaninę. Twardzi, chciwi awanturnicy z Normandii, którzy wykroili sobie królestwo Sycylii i południowej Italii, byli pragmatykami, w dodatku pragmatykami myślącymi perspektywicznie. Jeśli kogoś potrzebowali, nie dbali, jakiego boga czci. Jeśli mieli ustanowić pokój – a dzięki temu dobrobyt – to musieli zjednoczyć różne narody, które podbili. Nie było więc żadnych Sycylijczyków drugiej kategorii. Arabski, grecki, łacina i francuski stanowiły tu języki urzędowe. Kariera czekała człowieka każdej wiary, pod warunkiem że wykazywał się zdolnościami.

Ja też nie mam na co narzekać, pomyślał Mordechaj. Jakkolwiek by na to spojrzeć, on, Żyd, razem z prawosławnymi i katolikami pracował w służbie normandzkiego króla. Galera, która go przywiozła, stanowiła część sycylijskiej floty wojennej, dowodzonej przez arabskiego admirała.

Wśród uliczek na dole galabija ocierała się o rycerską kolczugę, kaftan o mnisi habit, a ich właściciele nie tylko na siebie nie pluli, ale wymieniali się pozdrowieniami i wieściami – a przede wszystkim ideami.

– Oto on, mój panie – oznajmił Gajusz. Gordinus wziął list.

– Ach tak, oczywiście. Teraz sobie przypominam… „Wysłać Szymona Menahema z Neapolu w specjalnej misji…" hm, hm „…Żydzi w Anglii znaleźli się w dosyć niebezpiecznej sytuacji… Miejscowe dzieci są męczone i zabijane…" Och… „oskarża się o to Żydów"… Och, och… „Polecamy ci odnaleźć i wysłać ze wspomnianym Szymonem osobę zaznajomioną z istotą śmierci, osobę, która zna zarówno angielski, jak i jidysz, lecz w żadnym z nich nie plotkuje". – Uśmiechnął się do sekretarza: – I to uczyniłem, nieprawdaż?

Gajusz jakby się zawahał.

– Było kilka problemów, mój panie…

– Oczywiście, że to uczyniłem, pamiętam doskonale. I znalazłem nie tylko eksperta od tych nieprzyjemnych spraw, ale także osobę znającą, prócz wymienionych języków, także łacinę, francuski, grecki. Znakomitego badacza. Mówiłem o tym Szymonowi, bo zdawał się nieco zaniepokojony. Mówiłem mu, że nie znajdzie nikogo lepszego.

– Znakomicie. – Mordechaj wstał. – Znakomicie.

– Tak. – Gordinus nadal triumfował. – Sądzę, że dokładnie spełniliśmy wymagania króla, nieprawdaż, Gajuszu?

– Co do joty, mój panie.

W zachowaniu sługi było coś dziwnego – Mordechaj umiał rozpoznawać takie rzeczy. I dlaczego, zaczął się teraz zastanawiać, Szymon z Neapolu zmartwił się tym, kogo wybrali mu na towarzysza?

– Przy okazji, jak się miewa król? – zapytał Gordinus. – Rozwiązał się już jego mały problem?