Dlaczego mężczyźni uważają to zawsze za coś najgorszego? Może dla nich faktycznie stanowiło najgorsze. Ale było przecież takie banalne, niczym kastrowanie dzikiego zwierzęcia. Cierpienie zadane przez ową szczególną istotę miało zaś rozmiary zbyt wielkie jak na zwykłą ludzką zemstę, ból powodowany przez nią rozszedł się zbyt szeroko. Adelia pomyślała o Agnieszce, matce Harolda i trzymanej przez nią straży. Pomyślała o rodzicach, zgromadzonych wokół małych katafalków w kościele klasztoru Świętego Augustyna. O dwóch mężczyznach w piwnicy Chaima, modlących się przy czynieniu czegoś sprzecznego z ich naturą, kiedy pozbywali się straszliwego ciężaru. Pomyślała o Dinie i cieniach, które na nią opadły i które mogą się już nigdy nie unieść.
Pomyślała, że jeśli nie brać pod uwagę wiekuistego potępienia, nie ma stosownego zadośćuczynienia dla tych zmarłych ani dla żywych, których pozostawili. Nie w tym życiu.
– Zgadzasz się ze mną, medyczko?
– W czym?
– Z moją teorią co do tych okaleczeń.
– To nie moje poletko. Nie jestem tutaj, aby zrozumieć, dlaczego morderca robi to, co robi, lecz po to, aby dowiedzieć, że właśnie on to zrobił.
Wpatrywali się w nią.
– Proszę o wybaczenie – dodała znacznie ciszej – ale ja nie będę wchodzić w jego umysł.
– Pani – odezwał się Szymon – musimy zrobić dokładnie to, nim zakończymy sprawę. Myśleć tak, jak myśli on.
– No to myśl – odparła. – To ty tu jesteś najsubtelniejszy. Westchnął ze smutkiem. Tego wieczoru wszyscy byli ponurzy.
– Zbierzmy to, czego się o nim dowiedzieliśmy do tej pory. Mansur?
– Przed tym świętym chłopaczkiem nikogo tutaj nie zabijał. Może po raz pierwszy pojawił się tutaj rok temu.
– Aha, czyli myślisz, że robił to już wcześniej gdzie indziej?
– Szakal zawsze będzie szakalem.
– Prawda – oznajmił Szymon. – A może to nowy rekrut armii Belzebuba, właśnie zaczynający zaspokajać swoje żądze?
Adelia się skrzywiła. Teoria, że morderca jest kimś młodym, kłóciła się z podpowiedziami intuicji. Szymon uniósł głowę.
– Ty tak nie sądzisz, pani? Westchnęła. Musiała się odezwać, choć nie miała ochoty.
– Tak przypuszczacie?
– Poza przypuszczeniami niewiele więcej mamy. Niechętnie, bo jej podejrzenia wynikały z czegoś, co było mniej niż cieniem przezierającym poprzez mgłę, oznajmiła:
– Ataki są pełne szału, co sugeruje młodzika, ale są zaplanowane, co sugeruje dojrzałość. Zwabił dzieci do szczególnego, ustronnego miejsca, takiego jak to wzgórze. Myślę, że tak musiało być, bo nikt nie słyszał ich okrzyków cierpienia. Przypuszczalnie poświęcił na to sporo czasu. Nie w wypadku świętego Piotrusia, przy nim bardziej się spieszył, ale przy następnych dzieciach już tak.
Przerwała, albowiem jej teoria była wręcz potworna i oparta na wątłych dowodach.
– Może być tak, że trzymano je przy życiu przez jakiś czas po ich uprowadzeniu. To by sugerowało perwersyjną cierpliwość i zamiłowanie do przedłużonej agonii. Ja spodziewałabym się po ciele ostatniej ofiary, zważywszy na dzień, w jakim je odnaleziono, że nosić będzie oznaki bardziej zaawansowanego rozkładu.
Spojrzała prosto na nich.
– Ale to może być też zależne od tak wielu innych spraw, że nie powinno się do tego faktu przykładać w ogóle żadnej wagi.
– Ach! – Szymon odsunął od siebie kubek, jakby poczuł do niego obrzydzenie. – Czyli nie posunęliśmy się wcale dalej. Mimo wszystko musimy przyjrzeć się temu, co robiło czterdzieści siedem osób, niezależnie od tego, czy nosili czarną czesankową wełnę, czy nie. Napiszę do żony, że jeszcze długo mnie nie będzie w domu.
– Jest jeszcze jedna sprawa – powiedziała Adelia. – Przyszło mi to do głowy dzisiaj, kiedy rozmawiałam z Diną. Ta biedna niewiasta uważa, że zabójstwa są wynikiem spisku mającego oczernić jej pobratymców.
– To nie to – odparł Szymon. – Tak, on próbuje wmieszać w to Żydów tymi gwiazdami Dawida, ale nie dlatego zabija.
– Zgadzam się. Jakikolwiek jest podstawowy motyw tych morderstw, nie wiąże się z rasą. Jest w tym zbyt dużo cielesnej, dzikiej żądzy.
Urwała. Obiecała, że nie spróbuje wnikać w umysł zabójcy, a czuła, jak on już wyciąga swoje macki, aby wejść w jej głowę.
– Ale i tak on nie widzi powodu, czemu by na tym nie skorzystać. Dlaczegóż inaczej wyrzuciłby świętego Piotrusia na trawnik Chaima?
Szymon uniósł brwi. Tego pytania wszak nie trzeba było nawet zadawać.
– Chaim był Żydem. Odwiecznym kozłem ofiarnym.
– To zadziałało cholernie dobrze – oznajmił Mansur. – Na zabójcę nie padło żadne podejrzenie. I… – przesunął palcem po gardle. – Żegnajcie, Żydzi.
– Właśnie tak – powiedziała Adelia. – Żegnajcie, Żydzi. Raz jeszcze. Ja się zgadzam z tym, że ten człowiek, jak już popełnił swój czyn, chciał wmieszać w to Żydów. Ale dlaczego wybrał akurat tego szczególnego Żyda? Dlaczego nie porzucił ciała obok jakiegokolwiek innego domu? Tej nocy były opuszczone i ciemne, bo wszyscy Żydzi bawili się na weselu Diny. Jeśli był na łódce, a przypuszczalnie był, to raczej ten dom, dom Starego Beniamina, nieopodal rzeki, bardziej nadawał się, żeby podłożyć trupa. A on podjął niepotrzebne ryzyko i wybrał trawnik Chaima, dobrze oświetlony, i tam porzucił ciało.
Szymon nachylił się jeszcze bardziej do przodu, jego nos prawie dotknął jednego ze stojących tam lichtarzy.
– Mów dalej. Adelia wzruszyła ramionami.
– Ja tylko zwracam uwagę na to, co się w rezultacie stało. Żydów oskarża się o zbrodnię, tłum ogarnia szaleństwo, Chaim, najważniejszy bankier w Cambridge, zostaje powieszony. Wieża, w której znajdują się dokumenty o wszystkich tych, którzy winni są pieniądze lichwiarzom, staje w płomieniach, w tym i akta dłużników Chaima.
– Czyli był winien pieniądze Chaimowi? Nasz morderca zaspokoił swoje żądze i chciał umorzyć swe długi. – Szymon zastanowił się nad tym. – Ale czy mógł przewidzieć, że tłum spali wieżę? Albo że zwróci się przeciwko Chaimowi i powiesi go z tego powodu?
– On był w tłumie – oznajmił Mansur, a jego chłopięcy głos przemienił się w pisk. – „Zabić Żydów. Zabić Chaima. Precz z brudną lichwą. Ludzie, na zamek! Weźcie pochodnie!"
Ulf, zaalarmowany dźwiękiem, wychylił głowę za balustradę galeryjki. Ta głowa wyglądała wśród zapadającego zmierzchu jak biały i niesforny dmuchawiec. Adelia wskazała go palcem.
– Idź spać – poleciła.
– Dlaczego paplecie tak po obcemu?
– Żebyś nie mógł podsłuchiwać. Idź spać. Zza balustrady wyłoniło się więcej Ulfa.