Выбрать главу

– Czyli myślicie, że to w ogóle nie Żydki zrobiły to wszystko Piotrowi i reszcie?

– Nie – powiedziała medyczka i dodała coś jeszcze, bo to przecież był Ulf, ten który odkrył i pokazał jej ściek. – Piotr już nie żył, kiedy znaleźli go na trawniku. Byli przestraszeni i wrzucili go do ścieku, żeby ich o nic nie podejrzewano.

– Ale wymyślili, co? – mruknął chłopiec z niesmakiem. – No, ale kto im to zrobił?

– Nie wiemy. Ktoś, kto chciał, żeby oskarżono Chaima, ktoś, kto był mu winien pieniądze. Idź spać.

Szymon uniósł rękę, aby jeszcze zatrzymać chłopca.

– Nie wiemy kto, synu, ale próbujemy się dowiedzieć. Potem zwrócił się jeszcze do Adelii w języku Salerno.

– Dzieciak jest bystry. Już raz się przydał. Może zdoła dla nas po-szpiegować.

– Nie – aż zaskoczyła ją pasja, z jaką to powiedziała.

– Mogę pomóc. – Chłopiec zszedł z balustrady i spiesznie podreptał schodami na dół. – Znam się na tropieniu. Zajrzę wszędzie w mieście.

W świetle świec pojawiła się Gyltha.

– Ulf, idź spać, bo inaczej nakarmię tobą koty.

– No, babciu, powiedz im – prosił Ulf rozpaczliwie. – Powiedz im, jaki ze mnie dobry tropiciel. I ja wiem, gdzie można usłyszeć różne ciekawe rzeczy, prawda, babciu? Ja słyszę rzeczy, o których nikt nie wie, że ja je w ogóle słyszę, bo nikt nie zwraca na mnie uwagi, a ja wiem, jak się dostać do różnych miejsc… Babciu, ja mam prawo. Harold i Piotr byli moimi kolegami.

Wzrok Gylthy napotkał spojrzenie Adelii i, w jednej strasznej chwili, powiedziały medyczce, że starsza kobieta wie to, co ona. Wie, że morderca może uderzyć ponownie.

Szakal zawsze będzie szakalem.

– Ulf mógłby pójść jutro z nami i pokazać, gdzie znaleziono tych troje dzieci – zaproponował Szymon.

– To u podnóży kręgu – zaprotestowała Gyltha. – Nie chcę, żeby chłopak się tam szwendał.

– Jest z nami Mansur. Gyltho, mordercy nie ma na wzgórzu, on jest w mieście. Dzieci uprowadzono z miasta.

Gyltha popatrzyła na Adelię, która skinęła głową. Ulf będzie bezpieczniejszy w ich towarzystwie, niż samemu wędrując i tropiąc po Cambridge.

Kobieta zastanawiała się jeszcze.

– A co z chorymi?

– Przez ten czas nie będziemy ich przyjmować – stanowczo oznajmił Szymon.

– Zanim medyk ruszy na wzgórze – równie stanowczo powiedziała Adelia – zajmie się najpoważniejszymi przypadkami z wczoraj. Chcę się upewnić co do tego dzieciaka z kaszlem. I trzeba zmienić opatrunek po amputacji.

Szymon westchnął.

– Powinniśmy przebrać się za astrologów. Albo prawników. Ogólnie rzecz biorąc, kogoś bezużytecznego. Obawiam się, że postępując w duchu Hipokratesa, weźmiemy sobie niezłe jarzmo na barki.

– I tak się stanie. – W bardzo niewielkim panteonie Adelii Hipokrates sprawował władzę najwyższą.

Ulf dał się namówić, aby położyć się tam, gdzie spał wraz ze sługami. Gyltha wróciła do kuchni, a pozostała trójka na nowo podjęła rozmowę. Szymon Zabębnił palcami po stole. Zastanawiał się. Nagle przemówił.

– Mansurze, mój dobry, mądry przyjacielu, sądzę, że masz rację, nasz zabójca był w tym tłumie rok temu, nawoływał do uśmiercenia Chaima. Zgadzasz się ze mną, pani?

– Tak mogło być – ostrożnie stwierdziła Adelia. – Z pewnością pani Dina wierzy, że tłum podjudzono właśnie z takim zamiarem.

Zabić Żydów, pomyślała, największe pragnienie Rogera z Acton. Jakże by pasowało, gdyby okazał się równie straszliwy w działaniu jak pod względem charakteru.

Powiedziała to na głos, a potem zwątpiła, czy ma rację. Morderca tych dzieci z pewnością posiadał dar przekonywania. Nie potrafiła sobie wyobrazić, aby bojaźliwa Maria dała się skusić Actonowi, nieważne, ile cukierków by jej proponował. Jemu brakowało subtelności, był wrzaskliwym bufonem, szkaradą. Ani, sadząc po tym, jak pomstował na Żydów, nie zdołałby od nich czegokolwiek pożyczyć.

– Niekoniecznie tak – oznajmił Szymon. – Widziałem ludzi wychodzących z kantoru mojego ojca, przeklinających go za lichwę i jednocześnie mających mieszki pełne jego złota. Tak czy owak, ów chłopina nosi czesankową wełnę i musimy sprawdzić, czy był w Cambridge w interesującym nas okresie.

Nastrój mu się poprawił. Może jednak nie czekała go aż tak długa rozłąka z rodziną, jak się spodziewał.

– Au loup!- zakrzyknął. Widząc ich zdumienie, uśmiechnął się i dodał jeszcze:

– Przyjaciele, złapaliśmy trop. Jesteśmy Nemrodami. O Panie, gdybym znał dreszcz podniecenia towarzyszący pogoni, to porzuciłbym nauki na rzecz polowania. Tyer-hillaut! Czyż to nie ten zew?

– Ja myślę, że Anglicy wołają halloo i Tally-ho.

– Czyżby? Jakże szybko psuje się język. Ach! Tak czy owak, nasza zwierzyna jest już w zasięgu wzroku. Jutro wrócę do zamku i użyję tego nadzwyczajnego organu… – poklepał się po nosie, który zmarszczył się niczym chrapy -…aby wywęszyć, który człowiek w tym mieście winien był Chaimowi pieniądze i nie chciał ich oddać.

– Jutro nie – odparła Adelia. – Jutro idziemy na wzgórze Wandlebury. – Prowadzenie tam poszukiwań mogło wymagać zaangażowania całej trójki. No i Ulfa.

– W takim razie pojutrze. – Szymon nie dawał się łatwo zbić z tropu. Uniósł swój dzban przed Adelią, a potem Mansurem. – Jesteśmy na tropie, moi drodzy. To mężczyzna dojrzały, który był trzy dni temu na wzgórzu Wandlebury i w Cambridge w taki, a taki dzień, mężczyzna bardzo zadłużony u Chaima i przewodzący tłumowi łaknącemu krwi bankiera. I mający dostęp do czarnej czesankowej wełny. – Wychylił duszkiem wino, otarł usta. – Znamy już niemal rozmiar jego butów.

– A on może i tak się okazać całkiem inną osobą – powiedziała medyczka.

Do tej listy dodałaby jeszcze genialną zdolność maskowania się, bo na pewno dzieci, tak jak Piotr, z własnej woli szły na spotkanie z mordercą, zwabione jego urokiem, nawet poczuciem humoru.

Pomyślała o otyłym poborcy podatków.

Gyltha nie zgadzała się, aby jej pracodawcy przesiadywali do późna, zaczęła więc sprzątać ze stołu, kiedy jeszcze przy nim byli.

– Hej – powiedziała – popatrzymy sobie na ten wasz cukiereczek. Wpuściłam wuja Matyldy B. do kuchni, on handluje słodyczami, może widział już coś takiego.

Adelia, wlokąc się po schodach, pomyślała, że w Salerno podobne zachowanie byłoby w ogóle nie do pomyślenia. W willi rodziców ciotka zawsze dbała, by słudzy znali swoje miejsce i się go trzymali, odzywając się, oczywiście z szacunkiem, tylko gdy musieli.

Ale z drugiej strony, przyszło jej do głowy, co jest lepsze? Służalczość? Czy współpraca?