Выбрать главу

Kościół nie zdołał do końca wyplenić wiary w dawnych bogów. I dlatego starcowi zagłębienie na szczycie wzgórza mogło wydać się odciskiem kopyta jakiegoś potwora starszego od chrześcijańskiego szatana o tysiące lat.

Oczyma duszy ujrzała wielką rogatą bestię depczącą dzieci. Zdenerwowała się na siebie. Co się z nią dzieje?

Odczuwała też coraz dotkliwiej mokro i zimno.

– Zapytaj go, czy naprawdę widział tam kiedyś starego Nicka, niech go szlag.

Ulf zadał pytanie cichym, śpiewnym akcentem, nie całkiem rozumiała słowa. Starzec odpowiedział w ten sam sposób.

– On mówi, że nie podchodzi blisko i ja mu się nie dziwię. Ale widział tam nocami ogień…

– Jaki ogień?

– Światło. Ogień starego Nicka. Walt myśli, że stary Nick przy nim tańcuje.

– Jaki ogień? Gdzie? Kiedy? Jednak nawał pytań zakłócał pasterzowi pokój, jaki chciał na nowo zawrzeć z tym miejscem, Ulf gestem nakazał ciszę, Adelia zaś wróciła do rozmyślań o duchach, tych dobrych i tych złych.

Kiedy była dziś na tym wzgórzu, cieszyła się, że pod tuniką ma drewniany krucyfiks, dar od Małgorzaty, nawet jeśli nosiła go tylko przez wzgląd na nią.

Wcale nie sprzeciwiała się naukom Nowego Testamentu. Sama w sobie była to religia głosząca życzliwość i współczucie. Kiedy klęczała przy swojej umierającej niani, właśnie Jezusa Małgorzata błagała, by ją ocalił. Nie uratował Angielki, lecz Adelia Mu to wybaczyła. Pełne miłości serce niani stało się już zbyt znużone, aby bić dłużej. Przynajmniej koniec miała spokojny.

Tym, czemu przeciwstawiała się lekarka, była kościelna interpretacja Boga jako małostkowego, głupiego, chciwego pieniędzy, wstecznego i przedpotopowego tyrana, który stworzywszy zdumiewająco różnorodny świat, zakazał wszelkich prób zgłębienia jego złożoności, zostawiając swój lud w ciemnocie.

Przeciwstawiała się też kłamstwu. Mając siedem lat, kiedy uczyła się pisać w konwencie St Giorgio, gotowa była wierzyć we wszystko, czego nauczały ją zakonnice i Biblia. Dopóki matka Ambrozja nie wspomniała o żebrach Adama…

Pasterz zakończył swoje modlitwy i odezwał się do Ulfa:

– O czym on mówi?

– Gada o trupach, o tym, co ten diabeł im zrobił. Uderzało, iż stary Walt zwraca się do Ulfa jak do równego sobie.

Może, pomyślała Adelia, fakt, iż chłopiec umie czytać, wyniósł go w oczach pasterza tak wysoko, że zniknęła różnica wieku.

– Co on teraz mówi?

– On teraz mówi, że jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego, nie od kiedy stary Nick był tu ostatnim razem i zrobił coś podobnego owcom.

– Och, to pewnie był wilk albo coś w tym rodzaju.

– Miał nadzieję, że ostatni raz widział takie łotrostwo, ale on wrócił. Co stary Nick zrobił owcom? Adelia zapytała nagle, ostro:

– Co on im zrobił? – Potem dodała: – Jakim owcom? Kiedy? Ulf zadał pytanie i usłyszał odpowiedź.

– To było w roku wielkiej burzy.

– Na litość boską. Och, nieważne. Gdzie on położył resztki zwierząt?

Najpierw Adelia i Ulf zamiast łopat używali gałęzi, ale kreda okazała się za krucha, by dało się ją wydobywać większymi kawałami i szybko musieli zabrać się do kopania własnymi rękoma.

– Czego my szukamy? – zapytał Ulf, nie do końca wszystko rozumiejąc.

– Kości, chłopcze, kości. Czyichś, nie lisa, nie wilka, nie psa… Ktoś zaatakował te owce, tak on powiedział, prawda?

– Powiedział, że to stary Nick.

– To nie był żaden stary Nick. Rany były podobne, tak powiedział, prawda?

Twarz Ulfa spochmurniała, co znaczyło – już zaczynała to poznawać – że nie spodobał mu się przedstawiony przez pasterza opis ran.

A może on nie powinien w ogóle tego słuchać, pomyślała, ale teraz było już za późno.

– Kop dalej. W którym roku była ta wielka burza?

– W tym roku, kiedy zawaliła się dzwonnica u Świętego Ethela. Adelia westchnęła. W świecie Ulfa pory roku mijały niepostrzeżenie, dni urodzin niezauważone, upływ czasu znaczyły tylko jakieś niezwykłe wydarzenia.

– A jak dawno to było? – dopytywała się, a potem dodała jeszcze, chcąc naprowadzić chłopca na właściwy trop: – Jakoś tak w Gody?

– To nie były Gody, to było, jak zakwitły pierwiosnki. – Jednak spojrzenie na umazaną kredą twarz Adelii skłoniło Ulfa do wysilenia pamięci. – Minęło od tego czasu już sześć, z siedem Godów.

– Kop dalej. Sześć, siedem lat temu. Czyli to się stało, kiedy na Kręgu Wandlebury stała zagroda dla owiec. Stary Walt opowiadał, iż zamykał tam zwierzęta na noc. Przestał tak robić, kiedy pewnego ranka ujrzał wejście do niej wyłamane, a na trawie wokół zmasakrowane trupy zwierząt.

Przeor Gotfryd, kiedy o tym usłyszał, nie uwierzył w opowieść pasterza o diable. Powiedział, że to robota jakiegoś wilka, wysłał myśliwych.

Lecz Walt dobrze wiedział, że to wcale nie było zwierzę. Wilki nie robią czegoś takiego, nie robią tego w taki sposób. Wykopał jamę u dołu wzgórza, z dala od pastwisk, i zaniósł tam trupy, jeden po drugim, następnie pochował, aby „spoczywały w spokoju", jak oznajmił Ulfowi.

Jakiż człowiek miał tak wypaczoną duszę, aby poszlachtować biedne owce?

Tylko jeden. Dzięki Bogu, tylko jeden.

– No i mam. – Ulf odkrył podłużną czaszkę.

– Dobra robota. – Po swojej stronie dołu Adelia też wymacała palcami kości. – To są te zwierzęta, o które nam chodziło.

Stary Walt ułatwił im pracę. Starając się zapewnić spoczynek duchom owiec, ułożył zwłoki starannie w rzędy jak ciała poległych na polu bitwy.

Adelia wyciągnęła jedno z trucheł i usiadłszy, położyła sobie na kolanach, zadem w swoją stronę. Oczyściła z kredy. Musiała przeczekać kolejny deszczyk, zanim słońce poświeciło na tyle szczodrze, aby mogła obejrzeć szkielet.

– Ulf- powiedziała cicho – przyprowadź tu mistrza Szymona i Mansura.

Kości były czyste, nie oblepiała ich wełna, czyli leżały tutaj od dłuższego czasu. Ujrzała straszliwe obrażenia tam, gdzie u świni znajdowały się miednica i kość łonowa – ze wszystkich zwierząt tylko jej szkielet Adelia dobrze znała. Stary Walt miał rację. Żadnych śladów po zębach. To rany kłute.

Kiedy chłopiec odszedł, sięgnęła po swój mieszek, rozluźniła rzemień, wyjęła małą, podróżną tabliczkę, bez której nigdzie się nie ruszała, i zaczęła na niej notować.

Rysy na kościach, takie same jak u dzieci. Może zadane innym ostrzem, ale bardzo podobnym, topornie ociosanym niczym końcówka płaskiego kawałka drewna, zastrugana w szpic.