Twarz poborcy zmieniła się tak, że Adelia ucichła i odwróciła wzrok.
– Wracaj do domu, pani – powiedział. – Wracaj do Salerno. Teraz zobaczyła Ulfa prowadzącego ku nim Szymona i Mansura od strony mogiły owiec.
Poborca podatków znowu przybrał pozę pełną powagi. Witam, witam zacnych panów. To ty, panie, pomagałeś naszej łaskawej pani medyk, kiedy oglądała zwłoki tamtych biednych dzieci… Tak jak on podejrzewał, że właśnie to wzgórze jest miejscem… Przeszukiwał je, ale nic nie znalazł… Czy oni, cała czwórka, nie podzieliliby się zdobytą wiedzą, aby doprowadzić tego demona przed oblicze sprawiedliwości…
Adelia odsunęła się, chcąc dołączyć do Ulfa, który uderzał się czapką po nodze, starając strzepać krople deszczu. Pomachał nią w stronę Picota.
– Nie lubię go.
Sir Rowley, w roztargnieniu, pomyślała, że później tego żałował, głaskał psi łeb, wciskający mu się na kolana.
Ulf zaburczał z niesmakiem.
– Myślisz, że to ten sam załatwił owce? – spytał później. – Tak jak Harolda i resztę?
– Tak – odparła – To była podobna broń. Chłopak się zastanowił.
– Jak myślisz, gdzie on zabijał, jak go tu nie było…? Mądre pytanie. Adelia zadała je sobie od razu na samym początku.
To było także pytanie, które powinien zadać poborca podatków. A tego nie zrobił.
Bo on wie, pomyślała.
Szymon z Neapolu, jadąc z powrotem do miasta, wozem, niczym porządny aptekarz po dniu spędzonym na zbieraniu ziół, wyraził swoje zadowolenie z połączenia sił z sir Rowleyem Picotem.
– Bystry umysł jak na kogoś jego postury, nie znam bystrzejszego. W najwyższym stopniu zainteresował się znaczeniem, które przypisaliśmy zjawieniu się ciała świętego Piotrusia akurat na trawniku Chaima, a jako że ma dostęp do rachunków hrabstwa, obiecał pomóc mi w odkryciu, kto był winien Chaimowi pieniądze. A zatem on i Mansur zamierzają zbadać arabskie statki kupieckie i zobaczyć, który z nich przewozi jujubę.
– Na Boga! – zakrzyknęła Adelia. – O wszystkim mu powiedziałeś?
– Prawie o wszystkim – uśmiechnął się, widząc jej irytację. – Moja droga pani medyk, jeśli on jest zabójcą, to i tak już wszystko wie.
– Jeśli on jest zabójcą, to wie, że jesteśmy coraz bliżej. Wie wystarczająco dużo, aby nas zwieść. Kazał mi wracać do Salerno.
– Tak, zaiste. Martwi się o ciebie. „To nie jest sprawa dla kobiety", powiedział mi. „Czy ty chcesz, żeby ją zamordowano we własnym łóżku?" – Szymon puścił do niej oko. Miał dobry humor. – Ciekawe, dlaczego zawsze mają nas mordować w naszych łóżkach? Nigdy nie morduje się nas przy śniadaniu. Albo w kąpieli.
– Och, przestań. Nie ufam temu człowiekowi.
– Ja ufam, a mam spore doświadczenie z ludźmi.
– On mnie wyprowadza z równowagi. Szymon mrugnął do Mansura.
– W tym też duże doświadczenie z kobietami. Myślę, że on jej się podoba.
– A czy on powiedział ci, że był krzyżowcem? – z furią rzuciła Adelia.
– Nie – odwrócił się do niej, teraz śmiertelnie poważny. – Nie, tego mi nie mówił.
– Był nim.
Rozdział 9
W Cambridge istniał zwyczaj, że pątnicy po powrocie z pielgrzymki urządzali ucztę. W trakcie podróży zawierano wszak sojusze, ubijano interesy, aranżowano małżeństwa, doświadczano świętości i nowych doznań, ogólnie rzecz biorąc, poszerzały się horyzonty, a ci, który dzielili owe rzeczy, chętnie spotykali się później raz jeszcze, by rozmawiać o nich i uczcić szczęśliwy powrót.
Tym razem wyprawienie biesiady przypadło przeoryszy od Świętej Radegundy. Jednakowoż, ponieważ przybytek Świętej Radegundy był jeszcze biednym, niewielkim konwentem – co wkrótce miało się zmienić za sprawą świętego Piotrusia i starań przełożonej zgromadzenia – zaszczyt przygotowania uczty spłynął na rycerza i lennika klasztoru, sir Joscelina z Grantchester. Miał posiadłość i ziemie znacznie większe od zakonnych, co zresztą często zdarzało się u takich lenników jak on.
Sir Joscelin słynął ze swoich uczt. Mówiono, że kiedy w zeszłym roku podejmował opata z Ramsay, zginęło przez to trzydzieści wołów, sześćdziesiąt świń, sto pięćdziesiąt kapłonów, trzysta skowronków (przez swoje smakowite języki), a także dwóch rycerzy, poległych w turnieju urządzanym dla rozrywki duchownego, turnieju, który wymknął się całkiem spod kontroli.
Zatem bardzo ceniono sobie zaproszenia od krzyżowca. Ci, którzy nie uczestniczyli w pielgrzymce, ale pozostawali w bliskich związkach z pielgrzymami, żony, córki, synowie, zacni i możni mieszkańcy hrabstwa, kanonicy, mniszki, wszyscy uznaliby się za pokrzywdzonych, gdyby ich pominięto. Większość z nich dostarczyła mnóstwa pracy dostawcom strojów i ozdób, ledwo dając im, resztką oddechu, pobłogosławić imię przeoryszy od Świętej Radegundy i jej wiernego rycerza, sir Joscelina.
Dopiero rankiem w dniu uczty sługa Grantchestera przybył z zaproszeniem dla trójki cudzoziemców z uliczki Jezusowej. Przyodziany specjalnie na tę okazję, z rogiem, w który miał zadąć, zdumiał się, kiedy Gyltha zaciągnęła go ku tylnym drzwiom.
– Matt, nie wchodźże od frontu, medyk leczy.
– Gyltha, pozwól mi chociaż zagrać sygnał na rogu. Mój pan zawsze oznajmia swoje zaproszenie dźwiękiem rogu.
Zabrano go do kuchni na kubek podpiwku. Gyltha lubiła się o wszystko porządnie wypytać.
Adelia była w sieni i sprzeczała się z ostatnim dziś pacjentem Mansura. Zawsze zostawiała sobie Wulfa na koniec.
– Wulf, nic ci nie jest. Nie masz ani duszności, ani zimnicy, ani kaszlu, ani nosówki, ani gryzawicy, cokolwiek to jest, a już z pewnością nie masz laktacji.
– Czy medyk tak właśnie powiedział? Adelia, zmęczona, odwróciła się do Mansura.
– No, powiedz coś.
– Daj temu upierdliwemu psu kopniaka w rzyć.
– Medyk zalecił spokojną pracę na świeżym powietrzu – oznajmiła medyczka.
– Przy moich plecach?
– Nic ci się nie dzieje złego z plecami. Wulfa uznawała za swoisty fenomen. W społeczeństwie feudalnym, gdzie każdy, wyjąwszy raczkującą klasę kupiecką, musiał dla kogoś pracować na swoje utrzymanie, on uniknął poddaństwa, zapewne wiejąc swojemu lordowi, i ożenił się z praczką z Cambridge, gotową pracować za dwoje. On dosłownie bał się pracy. Czuł się przez nią chory. Ale żeby uniknąć wyśmiania, musiał wynaleźć sobie jakąś chorobę właśnie po to, by nie czuć się chorym.
Adelia obchodziła się z nim równie uprzejmie jak z resztą pacjentów. Zastanawiała się, czy po śmierci jego mózg, po zakonserwowaniu, mógłby trafić do niej do badań i poszukiwań brakującej części. Nie chciała jednak teraz iść na lekarski kompromis i zalecać leku na schorzenie, które nie istniało.