Выбрать главу

– A co z tym… bumelanctwem? Wciąż na to cierpię, prawda?

– To ciężki przypadek – oznajmiła i zatrzasnęła drzwi. Nadal padało, przez co było chłodno, jako że Gyltha od końca marca do początku listopada nie paliła w piecu w głównej sali. W domu Starego Beniamina ciepło panowało tylko w kuchni, cztery yardy od właściwego budynku, w owym pełnym zgiełku miejscu, wyposażonym w przyrządy tak straszliwe, że gdyby nie dobywające się stamtąd oszałamiające zapachy, można by je wziąć za salę tortur.

Dzisiaj w kuchni pojawił się nowy obiekt, drewniana beczułka przypominająca kocioł do gotowania bielizny. Nad nią zaś, na haku, wisiała najlepsza szafranowa suknia spodnia Adelii, uszyta z jedwabiu i w Anglii jeszcze przez nią niezakładana. Para miała wygładzić zagięcia. Medyczka myślała, że ów strój wciąż jest w izbie na piętrze, wciśnięty gdzieś między pozostałe ubrania.

– Po co to?

– Kąpiel. Dla ciebie – wyjaśniła Gyltha. Adelia jakoś specjalnie nie protestowała. Nie kąpała się wszak od chwili, gdy ostatni raz wyszła z wyłożonego kafelkami i ogrzewanego basenu w willi swoich przybranych rodziców, zbudowanego przez Rzymian niemal piętnaście wieków temu. Wiadro z wodą, przynoszone co rano do jej izby przez Matyldę zupełnie tego nie rekompensowało. Jednakowoż to, co właśnie widziała, świadczyło, że zanosi się na jakąś uroczystość.

– Po co? – zapytała więc.

– Nie chcę, żebyście mi przynieśli wstyd na uczcie – wyjaśniła Gyltha.

Wedle słów kobiety zaproszenie od sir Joscelina dla medyka Mansura i jego dwojga pomocników stanowiło, jak sama dowiedziała się po dokładnym wypytaniu, efekt nalegań przeora Gotfryda. Wszak, po prawdzie, nie byli pielgrzymami, dołączyli do pątników dopiero w drodze powrotnej.

Gyltha potraktowała to wszystko jako wyzwanie – kamienny spokój jej twarzy zdradzał, że w rzeczywistości jest podekscytowana. Skoro już związała się z ową trójką dziwaków, koniecznie musiała, przez wzgląd na swoją godność i reputację, sprawić, by wyglądali dobrze, gdy wystawią się na wnikliwe spojrzenia wielkich tego świata. Skąpą miała wiedzę o tym, czego wymaga się przy takich okazjach, pomogła jej jednak Matylda B., której matka pracowała jako pomywaczka na zamku i widywała przygotowania do strojenia oraz upiększania damy szeryfa z okazji świątecznych dni, nawet samo strojenie i upiększanie.

Będąc dziewczynką, Adelia zbyt wiele czasu spędzała na nauce, aby brać udział w zabawach innych młodych kobiet. Później zaś była już na to zbyt zapracowana. Zresztą jako że nie zamierzała wychodzić za mąż, przybrani rodzice nie zachęcali jej do błyszczenia w wyższych sferach. Źle więc przygotowała się do uczestnictwa w przyjęciach i hulankach, jakie odbywały się w pałacach Salerno. Gdy musiała już to robić, większość czasu spędzała schowana za jakąś kolumną, jednocześnie urażona i zakłopotana.

I to zaproszenie obudziło w niej starą niechęć. W pierwszym odruchu poszukała wymówki, aby go nie przyjąć.

– Muszę porozmawiać jeszcze z mistrzem Szymonem.

Jednak Szymon był teraz na zamku, zamknięty tam z Żydami, i starał się odkryć, czyja niewypłacalność mogła przyczynić się do śmierci Chaima.

– Powiedziałby, żebyście poszli – odparła Gyltha.

I faktycznie, pewnie by tak się stało. Zgromadzenie wszystkich podejrzanych pod jednym dachem, z językami rozwiązanymi trunkami, stanowiło okazję dowiedzenia się, kto co o kim wie.

– Ale i tak poślij Ulfa na zamek, żeby go zapytał. Prawdę mówiąc, medyczka, teraz gdy się już zastanowiła, przestała być taka niechętna pójściu na ucztę. Jej dni w Cambridge znaczyła dotąd śmierć, za sprawą zamordowanych dzieci i zmarłych pacjentów. Kaszlące dziecko dostało zapalenia płuc, chory na zimnicę skonał, podobnie ten z kamieniem w nerce, nie uratowała również młodej matki, którą zbyt późno do niej przywieziono. Sukcesy Adelii: amputacja, uleczenie gorączki czy przepukliny niewiele liczyły się przy sprawach, które uważała za swoje porażki.

Miło byłoby, choć raz, spotkać się z żywymi i zdrowymi ludźmi przy okazji wspólnej zabawy. Mogłaby wszak skryć się gdzieś z tyłu. Nikt by jej nie zauważył. Zresztą uczta w Cambridge, pomyślała Adelia, wyrafinowaniem ustępowała zapewne przyjęciom w pałacach królów i papieży w Salerno. Nie powinna się zatem czuć onieśmielona spotkaniem, które jak wszystko na to wskazywało, zanosiło się na zwykłą wiejską pohulankę.

No i bardzo chciała się wykąpać. Gdyby wiedziała, że to możliwe, zażądałaby kąpieli już wcześniej.

Uznawała jednak, iż przygotowanie kąpieli stanowi jedną z wielu rzeczy, których Gyltha się nie tyka. A teraz nie miała wyboru. Jej gospodyni i obie Matyldy za bardzo się uparły. Czasu brakowało. Uczta, która mogła potrwać sześć albo i siedem godzin, zaczynała się już w południe.

Rozebrała się, wskoczyła do balii. Do wody wlano ług wraz z garścią cennych kwietnych płatków. Adelia niemal do krwi wyszorowała się pumeksem i wytrzymała zaatakowanie swoich włosów jeszcze większą ilością ługu oraz szczotką, a następnie skropienie lawendowym pachnidłem.

Wyciągnięta z balii, została opatulona kocem, głowę wsadzono jej do chlebowego pieca.

Włosy Adelii sprawiły zawód służącym, więcej się spodziewano, sadząc po tym, co wystawało spod noszonego zawsze czepka. Miała jednak zwyczaj ścinać je do ramion.

– Kolor w porządku – mruknęła Gyltha.

– Ale są za krótkie – zaprotestowała Matylda B. – Musimy je wsadzić w siatkę.

– Siatka kosztuje.

– Ja jeszcze nawet nie wiem, czy tam pójdę – krzyknęła Adelia z wnętrza pieca.

– Pójdziesz tam, do diabła. No dobrze. Wciąż klęcząc przy piecu, wskazała zajmującym się nią kobietom swój trzos. Pieniędzy jej nie brakowało. Szymon dostał list kredytowy z Banku Lukkańskiego, który miał swoje oddziały w Anglii. Zabrał gotówkę dla nich obojga.

– A jeśli idziecie na targ – dodała jeszcze – to już czas, żebyście wszystkie trzy miały nowe sukienki. Weźcie sobie z łokieć najlepszego kamlotu.

Ich uczynność sprawiła, iż medyczka zawstydziła się, że chodzą obdarte, podczas gdy ona tak się stroi.

– Lniane wystarczą – odparła krótko zadowolona Gyltha. Adelię ubrano w giezło i suknię, po czym posadzono na stołku, aby szczotkować włosy tak długo, póki nie zaczęły wyglądać jak białe złoto. Kobiety kupiły srebrną siatkę i uformowały z niej niewielkie kieszonki, które teraz przyczepiały do warkoczy, upiętych wokół uszu medyczki. Kobiety wciąż jeszcze się trudziły, kiedy zjawił się Szymon. Widząc Adelię, zamrugał.

– No. No, no, no… Ulfowi aż opadła szczęka. Zakłopotana medyczka odparła rozeźlona:

– Tyle zawracania głowy, a ja nie wiem, czy w ogóle powinniśmy tam iść.

– Nie iść tam? Moja droga pani, jeśli Cambridge zostanie teraz pozbawione twojego widoku, same niebiosa zapłaczą. Znam tylko jedną kobietę równie piękną, a ona jest teraz w Neapolu.