Выбрать главу

Nie zastanawiając się, czym może być ów mały problem, Mordechaj zwrócił się do Gajusza.

– Kogo on wysłał?

Gajusz spojrzał ku swojemu mistrzowi, który wrócił do lektury. Ściszył głos.

– W tej kwestii dokonano wyboru nietypowej osoby i zastanawiam się…

– Człowieku, słuchaj, to niezwykle delikatna misja. Nie wybrał nikogo ze Wschodu, prawda? Kogoś żółtego? Wyróżniającego się w Anglii niczym cytryna?

– Nie, wcale tak nie zrobiłem – zripostował Gordinus.

– W takim razie, kogo wysłałeś, panie? Gordinus powiedział.

– Kogo? – Mordechaj zapytał raz jeszcze, nie dowierzając. Gordinus powtórzył.

I tak, w owym roku krzyków, powietrze rozdarł kolejny wrzask. Mordechaja.

– Ty głupcze, ty stary głupcze!

Rozdział 2

Nasz przeor umiera – oznajmił mnich. Był młody i zrozpaczony. – Przeor Gotfryd umiera i nie ma gdzie złożyć głowy. W imię Boże, użyczcie nam swojego wozu.

Cała kawalkada patrzyła na niego, jak kłóci się ze swoimi braćmi zakonnymi o to, gdzie ich zwierzchnik powinien spędzić swe ostatnie chwile na świecie. Dwóch mnichów proponowało karawan przeoryszy, a w ostateczności kryty plandeką wóz tych włóczęgów o pogańskim wyglądzie.

Szczerze mówiąc, zgraja odzianych w czerń ludzi na trakcie, cisnących się wokół skręcającego się z bólu przeora i przepychających się do niego z poradami, przypominała kruki skłębione nad trupem.

Niewysoka zakonnica, towarzyszka przeoryszy, usiłowała coś podać Gotfrydowi.

– Panie, to ta sama kostka świętego co wcześniej, ale błagam, użyj jej ponownie. Tym razem jej cudowne właściwości na pewno…

Cichy głos niemal tonął we wrzaskliwych naleganiach skryby zwanego Rogerem z Acton, który dręczył biednego przeora już od Canterbury.

– Prawdziwa kostka prawdziwego ukrzyżowanego świętego. Tylko uwierz, panie…

Nawet przeorysza forsowała ów pomysł.

– Przeorze Gotfrydzie, dotknij tym chorej części ciała, módl się żarliwie, a święty Piotruś ci pomoże.

Sprawę rozstrzygnął sam cierpiący, który między przekleństwami a wrzaskami bólu, jeśli dobrze go zrozumiano, oznajmił, że miejsce mu obojętne, nieważne, jak będzie pogańskie, byle tylko zabrano go z dala od przeoryszy, tego przeklętego skryby i reszty gapiących się łotrów, którzy tylko stoją wokół i patrzą, jak wije się w agonii. Nie jest, jak twierdził z niejakim wigorem, jakimś niezwykłym widowiskiem. Niektórzy idący traktem chłopi zatrzymywali się bowiem, mieszali z pielgrzymami i ciekawie przyglądali drgawkom zakonnika.

Zjawił się wóz domokrążców. Młody mnich zwrócił się do jadących nim mężczyzn w normandzkiej francuszczyźnie, mając nadzieję, że go zrozumieją, jako że i oni, i kobieta gawędzili ze sobą w obcej mowie.

Przez chwilę zastanawiali się, nie wiedząc, co zrobić. Potem odezwała się kobieta – drobna, zaniedbana.

– Co mu jest? Mnich ją zbył.

– Odejdź, to nie sprawa dla niewiasty. Odsunęła się, na co niższy z mężczyzn spojrzał z zatroskaniem.

– Oczywiście, bracie… hm… – powiedział.

– Bracie Ninianie – oznajmił brat Ninian.

– Jestem Szymon z Neapolu. Ten zacny człowiek to Mansur. Oczywiście, bracie Ninianie, nasz wóz jest do waszej dyspozycji. Cóż dręczy tego biednego, pobożnego człowieka?

Brat Ninian wyjaśnił.

Wyraz twarzy Saracena nie zmienił się, pewnie nigdy się nie zmieniał, jednak Szymona z Neapolu przepełniło współczucie. Nie potrafiłby sobie wyobrazić gorszej przypadłości.

– Możliwe, że możemy się nawet bardzo przydać – powiedział. -Podróżuję z kimś, kto skończył Szkołę Medyków w Salerno…

– Z medykiem? On jest medykiem? – Mnich już pobiegł ku przeorowi i tłumowi. – Oni są z Salerno! – krzyczał. – Ten śniady jest medykiem z Salerno!

Już sama nazwa miasta kojarzyła się z medycyną, wszyscy ją znali. To, że owa trójka przybywała z Italii, tłumaczyło również jej dziwaczny wygląd. Zresztą, któż tam wiedział dokładnie, jak wyglądają Włosi?

Kobieta wróciła do mężczyzn jadących wozem.

Mansur obrzucił Szymona jednym ze swoich wymownych spojrzeń, biczując wzrokiem.

– Ta gaduła tutaj powiedziała, że to ja jestem medykiem z Salerno.

– Czy ja coś takiego powiedziałem? Czy ja coś takiego w ogóle powiedziałem? – Szymon zaczął wymachiwać rękoma. – Ja tylko powiedziałem, że towarzyszy mi…

Mansur odwrócił się do kobiety.

– Tamten niewierny nie może się wysikać – oznajmił.

– Biedak – stwierdził Szymon. – Już od jedenastu godzin. Mówi, że zaraz pęknie. Pojmujesz to, pani? Utopić się we własnych płynach?

Potrafiła to pojąć, bez wątpienia ów człowiek miał zablokowane ujście moczu. I w końcu pęknie, w każdym razie pęknie mu pęcherz. Męska przypadłość, widywała już coś takiego na stole w czasie sekcji. Gordinus dokonywał kiedyś pośmiertnych oględzin podobnego przypadku, jednak mówił, że pacjenta dałoby się uratować, jeśli… jeśli… tak, to było właśnie to. Jej przybrany ojciec opisywał sposób postępowania w takich sytuacjach, widziany na własne oczy w Egipcie.

– Hm – mruknęła. Szymon skoczył jak oparzony.

– Można mu pomóc? Boże, gdyby udało się go wyleczyć, przyniosłoby to bezcenne korzyści naszej misji. To wpływowy człowiek.

Do diabła z wpływami! Adelia dostrzegała tylko bliźniego, który cierpiał – i jeśli nic się z tym nie zrobi, będzie cierpiał coraz bardziej, póki nie utopi się we własnej urynie. Ale co, jeśli postawiła złą diagnozę? Mogły być też inne przyczyny zatrzymania moczu. Co, jeśli się myliła?

– Hm – mruknęła raz jeszcze, teraz jednak innym tonem.

– Jest jakieś ryzyko? – Nastawienie Szymona do całej sprawy też się zmieniło. – On mógłby umrzeć? Pani, rozważmy nasze położenie…

Nie zwróciła na niego uwagi. O mało nie odwróciła się i nie otworzyła ust, by spytać Małgorzaty o zdanie. Wtedy ogarnęła ją okropna tęsknota. Miejsce, gdzie zawsze siedziała jej zażywna ukochana niania, było puste i miało już takie pozostać. Małgorzata umarła bowiem w Ouistreham.

Wraz z rozpaczą przyszło poczucie winy. Małgorzata nigdy nie powinna wyruszać z Salerno, a jednak na to nalegała. Adelia, która przez wzgląd na wymogi przyzwoitości potrzebowała niewieściego towarzystwa i bała się brać ze sobą kogokolwiek innego prócz ukochanej służącej, zgodziła się. Podróż okazała się jednak ciężka, niemal tysiąc mil morskiej wędrówki, z czego najgorsza Zatoka Biskajska. Tego było za wiele dla starej kobiety. Poraziła ją apopleksja. Ukochana przyjaciółka, która kochała Adelię i wspierała ją przez dwadzieścia pięć lat, została pochowana na maleńkim cmentarzyku u brzegów Orne, ona sama zaś musiała zmierzać do Anglii samotnie niczym Rut wśród obcych pól jęczmienia.