– Mansurze. – Musiał podejść blisko, by ich twarze znalazły się na jednym poziomie. – Mansurze. Ciało jest na zamku. W każdej chwili Żydzi mogą się dowiedzieć, że ono tam jest i sami je pochować. Oni wiedzą, że był jednym z nich. Posłuchaj mnie. – Złapał Araba za ramiona, potrząsnął nim. – Nie ma czasu na żałobę. Musi pierwsza obejrzeć ciało. On został zamordowany, nie widzisz tego?
– Ty mówisz po arabsku?
– A ty co myślałeś, ty wielki wielbłądzie? Obudź ją, niech się ruszy.
Adelia przechyliła głowę na bok, by zastanowić się nad ową równowagą, którą dawało im się utrzymać, jej i Szymonowi, tym pozbawionym cielesnych podtekstów przywiązaniem oraz akceptacją, szacunkiem nie bez wesołości. Podobna przyjaźń między mężczyzną a kobietą zdarzała się zbyt rzadko, by jeszcze kiedyś znowu być jej daną. Teraz wiedziała już, jak by się czuła, gdyby utraciła swojego przybranego ojca.
Rozeźliła się, czyniąc zarzuty zmarłemu. Jak mogłeś okazać się tak nieostrożny? Byłeś dla nas wszystkich taki cenny. Ponieśliśmy stratę. Umieranie w bagnie angielskiej rzeki było czymś głupim.
Nieszczęsna kobieta, którą bardzo kochał. Jego dzieci.
Na jej ramieniu spoczęła dłoń Mansura.
– Ten człowiek mówi, że Szymon został zamordowany. Od razu zerwała się na nogi.
– Nie. – Patrzyła prosto na Picota. – To był wypadek. Ten człowiek, ten od wody, powiedział Gylcie, że to był wypadek.
– Kobieto, on znalazł rachunki, on już wiedział, o kogo chodzi! – Sir Rowley zacisnął zęby ze złości, potem zaczął mówić powoli: – Słuchaj mnie. Czy ty mnie słyszysz?
– Tak.
– Spóźnił się na ucztę Joscelina. Słyszysz mnie?
– Tak – powiedziała. – Widziałam go.
– Podszedł do głównego stołu i przeprosił za spóźnienie. Marszałek pokazał mu jego miejsce, ale kiedy Szymon przechodził obok mnie, zatrzymał się i poklepał po trzosie przy pasie. I powiedział… słuchasz mnie? On powiedział: „Mamy go, sir Rowleyu. Znalazłem rachunki". Powiedział to cicho, ale właśnie to powiedział.
– „Mamy go, sir Rowleyu" – powtórzyła Adelia.
– Tak powiedział. Właśnie oglądałem jego ciało. Przy pasie nie ma trzosa. Został zabity właśnie z jego powodu.
Adelia usłyszała, jak Matylda B. piszczy z przerażenia. Gyltha zaklęła. Czyżby ona i Picot rozmawiali po angielsku? Pewnie tak.
– Dlaczego miałby ci to powiedzieć? – zapytała.
– Wielkie nieba, kobieto, zajmowaliśmy się tym razem przez cały dzień. To było nie do pomyślenia, żeby jedynymi rejestrami długów były te, które spłonęły. Ci przeklęci Żydzi mogli je dostać w swoje ręce w każdej chwili, gdyby tylko wiedzieli. Były u bankiera Chaima.
– Nie mów tak o nich! – Przycisnęła dłoń do jego piersi. – Nie mów tak. Szymon był Żydem.
– Właśnie. – Złapał ją za ręce. – Właśnie dlatego musisz teraz ze mną pójść zbadać jego ciało, zanim zabiorą je Żydzi. – Ujrzał wyraz jej twarzy i pozostał bezlitosny. – Musisz się dowiedzieć, co mu się stało. Kiedy. Wiedząc to, przy odrobinie szczęścia, będziemy mogli wydedukować, kto to zrobił. Sama mnie tego nauczyłaś.
– On był moim przyjacielem – odparła. – Ja nie potrafię. – Jej dusza buntowała się na samą myśl, myśl o Szymonie obnażonym, obmacywanym, rozcinanym. I to przez nią. Sekcja zwłok stanowiła naruszenie żydowskiego prawa. Nakazy chrześcijańskiego Kościoła mogła zlekceważyć w każdej chwili, ale przez wzgląd na drogiego, kochanego Szymona, nie mogłaby zlekceważyć judaizmu.
Gyltha weszła między nich i z wielką uwagą spojrzała poborcy podatków w twarz.
– Co ty gadasz? Mistrz Szymon został zabity przez tego samego, co te dzieciaki? Czy to prawda?
– Tak, tak.
– I ona może to odczytać z jego biednego trupa? Sir Rowley rozpoznał sojuszniczkę i skinął głową.
– Tak. Może. Gyltha zwróciła się do Matyldy B.
– Dawaj jej płaszcz. – I do Adelii: – Idziemy razem. – I do Ulfa: – Zostajesz tutaj, chłopcze. Pomóż Matyldom.
Wszyscy otoczyli Adelię, wraz z podążającym za nimi Mansurem i Stróżem pociągnęli medyczkę przez ulicę, w stronę mostu. Nie przestawała jednak protestować.
– To nie on, nie ten morderca. On atakuje tylko bezbronnych. To coś innego, to jest… – Zwolniła, próbując się zastanowić, co to właściwie jest. – To jest jakieś takie zwyczajne okropieństwo.
Dla rzecznego bajlifa, który powiadomił ich o odnalezieniu Szymona, ciała znajdowane w rzece były czymś zwyczajnym. Ona też nie przeczyła jego słowom stwierdzającym utonięcie, bo na marmurowym stole kostnicy w Salerno oglądała już przecież tyle napęczniałych wodą ciał. Ludzie topili się w kąpieli, żeglarze wypadali za burtę, a że większość marynarzy nie potrafiła pływać, rozszalałe fale wciągały swoje ofiary w morze. Dzieci, mężczyźni i kobiety tonęli w rzekach, sadzawkach, fontannach, kałużach. Ludzie dokonywali fatalnych w skutkach ocen, stawiali nieostrożne kroki. To był taki zwyczajny sposób umierania…
Słyszała, jak poborca podatków, popędzając ją, dyszy ciężko, niecierpliwie.
– Ten człowiek jest dzikim psem. Dzikie psy rzucają się do gardła, kiedy poczują się zagrożone. Szymon stał się zagrożeniem.
– Nie był zbyt duży – powiedziała Gyltha. – Miły, drobny człowieczek, ale słaby jak królik.
Nie, nie był duży. Był za to kimś, kogo dało się zamordować. Umysł Adelii walczył z tą myślą. Ona i Szymon przybyli, aby rozwiązać problem, jaki sami ściągnęli sobie na głowy ludzie z tego niezbyt wielkiego miasta w dalekim kraju – ale nie po to, żeby razem z nimi cierpieć z powodu owego problemu. Medyczka uznawała ich oboje za wyłączonych z tego wszystkiego, jakby za sprawą specjalnej dyspensy udzielanej prowadzącym śledztwo. I wiedziała, że tak samo myślał Szymon.
Przystanęła.
– Grozi nam niebezpieczeństwo? Poborca podatków także się zatrzymał.
– No, cieszę się, że wreszcie to pojęłaś. Myślałaś, że jesteś pod ochroną? Towarzysze medyczki znowu zaczęli się krzątać, rozmawiali ze sobą ponad jej głową.
– Gyltha, widziałaś go, jak wychodził?
– Nie tam, żeby wychodził. Zajrzał do kuchni, pochwalił moje gotowanie i powiedział mi do widzenia. – Głos kobiety zadrżał na moment. – Zawsze był z niego taki uprzejmy jegomość.
– Czy to było, zanim zaczęły się tańce? Gyltha westchnęła. Zeszłej nocy pracowała w kuchni u sir Joscelina.
– Nie mam pojęcia, możliwe. Powiedział, że się musi przyłożyć do swych studiów, zanim pójdzie spać, to pamiętam. To że wyszedł wcześniej.
– Przyłożyć się do swoich studiów?
– Tak właśnie gadał.