Rabin Gotsce należał do ludzi rozsądnych, ale prędzej umarłby na stopniach owej wieży, niż pozwolił na złamanie zasad swojej wiary i na to, żeby kobieta dotknęła zwłok mężczyzny. Nieważne, jak wiele pożytku mógł przynieść ten dotyk.
Co tylko pokazuje, pomyślała Adelia, że trzy wielkie religie są przynajmniej zgodne co do niższości jej płci. Zaiste, pobożny Żyd codziennie dziękował w swoich modlitwach Bogu, iż nie urodził się kobietą.
Podczas gdy medyczka milcząco analizowała niewesołe spostrzeżenie, obok toczyła się zacięta dyskusja, w której najczęściej słychać było głos sir Rowleya. Wreszcie zwrócił się do niej.
– Udało mi się zyskać tyle – oznajmił. – Przeor i ja zostaniemy dopuszczeni, aby spojrzeć na ciało. Możesz stać na zewnątrz i mówić nam, na co mamy patrzeć.
Głupie, ale chyba to zadowoli wszystkich, łącznie z nią…
Z dużym wysiłkiem Żydzi zanieśli ciało do komnaty na szczycie wieży, jedynej niezajętej, tam gdzie po raz pierwszy ona, Szymon i Mansur spotkali się ze Starym Beniaminem i Jehudą.
Rabin, jakby lękając się religijnych ekscesów, kazał Adelii czekać na półpiętrze, przy schodach na dole, razem ze Stróżem. Usłyszała, jak otwierane są drzwi izby. Nim zamknęły się ponownie, dobiegł ją jeszcze urywek śpiewu Starego Beniamina, nucącego Tehilim, spływający w dół schodów.
Picot ma rację, pomyślała. Szymona nie należy składać do grobu, nie wysłuchawszy go wcześniej. Duch tego człowieka uznałby to za najgorsze zbezczeszczenie.
Usiadła na kamiennym schodku i skupiła się, kierując umysł ku mechanizmowi śmierci przez utonięcie.
Nie było łatwo. Nie mogła wyciąć fragmentu płuc, aby sprawdzić, czy są wzdęte, czy zawierają muł albo glony, diagnozę będzie musiała więc oprzeć na wykluczaniu innych przyczyn zgonu. W rzeczy samej, pomyślała, prawdopodobnie nie znajdzie w ogóle żadnych dowodów wskazujących na morderstwo. Przypuszczalnie zdoła tylko ustalić, że nastąpiło utonięcie, ale czy Szymon był żywy, kiedy wpadał do wody pozostanie zagadką: wpadł sam, czy go wepchnięto?
Usłyszała głos Starego Beniamina. „Panie, Ty dla nas byłeś ucieczką z pokolenia na pokolenie…" I łomot butów poborcy podatków, schodzącego do niej po schodach.
– Wygląda na spokojnego. Co mamy robić?
– Czy na ustach i nozdrzach jest piana? – zapytała.
– Nie. Umyli go.
– Naciśnij klatkę piersiową, jeśli będzie piana, otrzyj ją i naciśnij znowu.
– Nie wiem, czy rabin mi pozwoli. Ręce goja. Adelia wstała.
– Nie pytaj go, po prostu to zrób! – Znowu stała się medykiem badających umarłych. Rowley pospieszył na górę.
„…W nocy nie ulękniesz się strachu ani za dnia – lecącej strzały…"
Oparła się o trójkąt okiennej szczeliny obok niej, bezmyślnie głaskała Stróża po łbie i oglądała krajobraz, który widziała już kiedyś: rzekę, drzewa i wzgórza za nimi, niczym z Wergiliusza.
Ale ja właśnie obawiam się strachu nocy, pomyślała.
Sir Rowley znowu znalazł się przy niej.
– Piana – stwierdził krótko. – Dwa razy. Różowawa. Czyli do wody trafił żywy. To już na coś wskazuje, ale jeszcze niczego nie dowodzi. Mógł dostać ataku serca i wpaść do rzeki.
– Czy ma siniaki? – spytała.
– Żadnego nie widzę. Są rozcięcia między palcami. Stary Beniamin powiedział, że znaleźli tam łodygi roślin. Czy to coś oznacza?
Raz jeszcze, pomyślała, oznacza to, że Szymon żył, kiedy wpadał do rzeki. W tej strasznej chwili, kiedy umierał, łapał się trzcin i sitowia, które zostały mu w ręce zaciśniętej w śmiertelnym skurczu.
– Szukajcie siniaków na plecach – poleciła – ale nie kładźcie go twarzą do dołu, to wbrew prawu.
Tym razem usłyszała, jak Picot kłóci się z rabinem. Rowley i Gotsce mówili ostrym tonem. Stary Beniamin nie zwracał uwagi na żadnego z nich.
„Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie odpocząć mogę".
Sir Rowley wygrał spór. Wrócił do niej.
– Tutaj i tutaj ciągną się siniaki – oznajmił, kładąc dłoń na ramieniu, potem na drugim, aby pokazać linię poprzez górną część pleców. – Pobito go?
– Nie. Coś takiego czasem się zdarza. Walka, aby wydobyć się na powierzchnię, zrywa mięśnie wokół barków i szyi. On utonął, Picot. To wszystko, co mogę powiedzieć. Szymon utonął.
– Jest jeszcze jeden bardzo szczególny siniak – dodał Rowley. – Tutaj.
Tym razem wygiął rękę za plecy, poruszył palcami i odwrócił się, aby mogła je zobaczyć. Wskazał miejsce między dolnymi krawędziami łopatek.
– Co mogło go spowodować? Widząc, jak kobieta marszczy brwi, splunął na stopień schodów i przyklęknął, by nakreślić mały, wilgotny krąg na kamieniu.
– To właśnie tak wygląda. Okrągłe. Dość szczególne, tak jak mówiłem. Co to jest?
– Nie wiem – ogarnęła ją złość. Tymi swoimi głupimi prawami, swoim obawami przed pierworodną nieczystością kobiet, swoim nonsensem, oni wznosili barierę między medykiem a pacjentem. Szymon wołał do niej, a nie pozwalali jej go wysłuchać. – Przepraszam – powiedziała.
Weszła po schodach i wmaszerowała do komnaty. Ciało leżało na boku. Nie minęła chwila, a już stamtąd wymaszerowała.
– Został zamordowany – oznajmiła Rowleyowi.
– Drąg do odpychania łódki?
– Prawdopodobnie.
– Przytrzymali go nim pod wodą?
– Tak – powiedziała.
Rozdział 11
Mur kurtynowy stanowił bastion, zza którego łucznicy mogli odpierać atak na zamek – i odparli podczas wojny Stefana z Matyldą. Dzisiaj panował tam spokój, było pusto, wyjąwszy chodzącego po nim strażnika i odzianą w płaszcz kobietę z psem, która stała przy krenelażu. Wartownik pozdrowił ją, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Jakie piękne popołudnie… Zachodni wietrzyk odsunął deszcz dalej na wschód i pędził wełniste chmurki po bladoniebieskim niebie. Dodawał urody i piękna, a jeszcze lepiej czynił to tam, gdzie spoglądała Adelia, na dole, wydymając płócienne dachy straganów, łopocząc proporcami na łodziach przycumowanych obok mostu, jeszcze niżej kołysząc wierzbowymi gałęziami, w zsynchronizowanym tańcu. Marszczył też rzekę, tworząc na niej błyszczące, nieregularne falki.
Ale ona tego wszystkiego nie widziała.