Выбрать главу

– Zapamiętamy to, pani – stwierdził jeden stanowczo.

– Zróbcie to. W ogrodzie szeryfa jego żona, lady Baldwin, która stała w jednym rogu, oglądając grządki wrotyczu, krzycząc, rozmawiała z rabinem Gotsce, będącym na drugim krańcu. Żyd pochylał się nad mogiłą.

– Rabbi, winieneś nosić to w butach. Ja tak robię. Wrotycz to środek na zimnicę. – Głos lady Baldwin bez trudu niósł się ponad wałami.

– Lepszy niż czosnek?

– Bez porównania lepszy.

Adelia, urzeczona, ociągała się przed wyjściem z bramy, aż wreszcie żona szeryfa ją zauważyła.

– Tu jesteś, Adelio. A jak się czuje dziś sir Rowley?

– Polepsza mu się. Dziękuję, pani.

– Dobrze, dobrze. Nie możemy stracić tak dzielnego wojownika. A jak tam twój biedny nos?

Adelia się uśmiechnęła.

– Złożyłam go i już o nim zapomniałam. Szaleńczy wysiłek, aby powstrzymać krwotok Rowleya, odsunął wszystko inne na dalszy plan. Przypomniała sobie o urazie nosa dopiero dwa dni później, kiedy Gyltha zauważyła, że nabrzmiał i zsiniał. Gdy tylko zeszła opuchlizna, bez problemu nastawiła kość. Żona szeryfa Baldwina przytaknęła.

– Co za piękny bukiecik, taki zielony i biały. Rabin dogląda grobu. Chodź, chodź. Tak, pies też, jeśli to w ogóle pies.

Adelia ruszyła ścieżką w stronę wiśni. Na mogile położono prosty drewniany blat, na którym wyrzeźbiono po hebrajsku słowa: „Tu leży pogrzebany", a potem imię Szymona. Na samym dole widniało pięć liter, skrót od „Niechaj jego dusza zazna życia wiecznego".

– To, na razie, wystarczy – oznajmił rabin Gotsce. – Żona szeryfa znajdzie nam kamień, żeby to zastąpić, taki, który, jak mówi, będzie za ciężki, żeby go podźwignąć, i da pewność, że grób Szymona nie zostanie sprofanowany.

Wstał i otrzepał ręce.

– Adelio, to wspaniała kobieta – stwierdził.

– Tak, to prawda. – Ogród bardziej niż do szeryfa, należał do jego żony. To właśnie jej dzieci bawiły się tutaj i stąd brała zioła, aby przyprawić jedzenie i zapewnić miły zapach w pokojach. Bez wątpienia poświęceniem ze strony lady Baldwin było oddanie części owego miejsca na mogiłę człowieka, pogardzanego przez jej religię. Trzeba, co prawda przyznać, że skoro grunt ostatecznie należał do króla, to nie było wyboru, ale cokolwiek lady Baldwin czuła w głębi duszy, przyjmowała wszystko z wdziękiem.

Nawet więcej. Żona szeryfa wiedziała, że istnieje zasada, która nakłada zobowiązanie zarówno na darczyńcę, jak i obdarowanego. Troszczyła się zatem o dobro tej dziwnej społeczności zamieszkałej w jej zamku. Ubranka najmniejszego dziecka Baldwina przekazała Dinie, zasugerowała też, że Żydzi powinni mieć dostęp do wielkiego pieca chlebowego warowni, a nie piec chleb samodzielnie.

– Wiesz, oni są takimi samymi ludźmi jak my – pouczała Adelię, kiedy odwiedziła lazaret, niosąc dla pacjenta galaretę z cielęcych nóg.

– A ich rabin całkiem dobrze zna się na ziołach, naprawdę całkiem nieźle. Najwyraźniej jedzą ich mnóstwo na Wielkanoc, chociaż zdaje się, że wybierają tylko te gorzkie, chrzan i tak dalej. Zapytałam go, dlaczego nie trochę dzięgielu, żeby było bardziej słodko? Śmiejąc się, Adelia odpowiedziała:

– Myślę, że oni muszą spożywać gorzkie zioła.

– Tak samo mi powiedział. Zapytana, czy zna jakąś mamkę dla małego Szymona, lady Baldwin obiecała, że kogoś przyśle.

– I to nie którąś z zamkowych ladacznic – oznajmiła. – To dziecko potrzebuje porządnego chrześcijańskiego mleka.

Adelia pomyślała, że tylko ona zawiodła Szymona. Jego imię na tej prostej desce powinno krzyczeć o morderstwie, a nie przedstawiać go jako prawdopodobną ofiarę własnej niefrasobliwości.

– Pomóż mi, rabbi – powiedziała. – Muszę napisać do rodziny Szymona i powiedzieć jego żonie i dzieciom, że nie żyje.

– Zatem pisz – oznajmił rabin Gotsce. – Postaramy się wysłać list, mamy w Londynie ludzi, którzy korespondują z Neapolem.

– Dziękuję, byłabym wdzięczna. Tylko chodzi o to, że… co ja mam napisać? To, że został zamordowany, ale jego śmierć uznano za wypadek?

Rabin chrząknął.

– Gdybyś była jego żoną, co chciałabyś wiedzieć? Odparła natychmiast:

– Prawdę. Potem się zastanowiła.

– Och, nie wiem.

Lepiej, aby Rebeka, żona Szymona, opłakiwała przypadkowe utonięcie, niż wyobrażała sobie, raz za razem, jego ostatnie chwile, tak jak właśnie robiła Adelia. Nie powinna plugawić jej żałoby grozą, rozpalać pragnienia, aby mordercę dosięgła sprawiedliwość, tak wielkiego, że nie sposób było niczym go złagodzić.

– Przypuszczam, że nie powinnam im tego mówić – powiedziała, pokonana. – Nie, dopóki jest niepomszczony. Kiedy zabójca zostanie już odnaleziony i ukarany, może wtedy będziemy mogli przekazać im prawdę.

– Prawdę, Adelio? Tak po prostu prawdę?

– Czyż nie? Rabin Gotsce westchnął.

– Może w twoim wypadku. Ale jak uczy Talmud, nazwa góry Synaj pochodzi od hebrajskiego słowa oznaczającego nienawiść, sinah, albowiem prawda ściąga nienawiść na tego, kto ją głosi. Jeremiasz…

O Boże, pomyślała, Jeremiasz, płaczący prorok. Żaden z tych powolnych, przepojonych mądrością żydowskich głosów, czytających w zalanym słońcem atrium willi jej przybranych rodziców, nigdy nie wspominał o Jeremiaszu, nie przepowiadając przy tym jakiegoś zła. A dziś przecież dzień był taki miły i tak pięknie kwitła wiśnia.

– Powinniśmy pamiętać stare żydowskie powiedzenie, że prawda to najlepsze kłamstwo.

– Nigdy go nie rozumiałam – odparła, ocknąwszy się z zadumy.

– Nie bardziej niż ja – rzekł rabin. – Ale pojmowane szerzej, mówi nam, że reszta świata nigdy nie uwierzy do końca w żydowskie kłamstwo. Adelio, sądzisz, że prędzej czy później prawdziwy morderca zostanie odkryty i skazany?

– Prędzej czy później – stwierdziła. – Z boską pomocą, prędzej.

– Amen. I w ten szczęśliwy dzień dobrzy ludzie z Cambridge ustawią się pod zamkiem, szlochając i żałując, o jak bardzo żałując, że zabili dwoje Żydów, a resztę trzymali uwięzionych? W to też wierzysz? Że po chrześcijańskim świecie rozejdą się wieści, że Żydzi wcale nie krzyżują dzieci dla swojej przyjemności? W to też wierzysz?

– Dlaczego nie? To prawda. Rabin Gotsce wzruszył ramionami.

– To twoja prawda, moja prawda, to była prawda dla tego człowieka, który tutaj spoczywa. Może nawet mieszczanie z Cambridge w nią uwierzą. Ale prawda wędruje powoli i słabnie w trakcie podróży. A odpowiednio dobrane kłamstwa są silne i posuwają się szybciej. A to kłamstwo jest w sam raz. Żydzi przybili do krzyża Baranka Bożego, dlatego krzyżują dzieci. Wszystko tu pasuje. Takie kłamstwo jest łatwe do przyjęcia, pędzi przez cały chrześcijański świat. Czyż w hiszpańskich wioskach uwierzą w prawdę, jeśli ono dotrze aż tak daleko? Czy uwierzą chłopi z Francji i Rosji?