Выбрать главу

– Nie, rabbi. Nie uwierzą.

Ten człowiek był tak mądry, jakby żył już tysiąc lat. Może i żył. Nachylił się, aby odsunąć z grobu płatki, i się wyprostował. Chwycił Adelię za ramię i zaprowadził do furty.

– Adelio, znajdź zabójcę. Wyprowadź nas z angielskiego Egiptu. Ale i tak, koniec końców, wierzyć się będzie, że to Żydzi ukrzyżowali to dziecko.

Znajdź zabójcę, myślała, schodząc ze wzniesienia. Znajdź zabójcę, Adelio. Nieważne, że Szymon z Neapolu umarł, a Rowley Picot jest ranny i zostałam tylko ja z Mansurem. On nie zna tutejszego języka, a ja jestem medyczką, nie ogarem. Ale tak naprawdę tylko oni uważali jeszcze, że w ogóle należy szukać zabójcy.

Łatwość, z jaką Roger z Acton pozyskał chętnych do swojego ataku na zamkowy ogród, pokazała, iż Cambridge wciąż wierzy, że to Żydzi są odpowiedzialni za rytualne morderstwo, chociaż pozostawali w zamknięciu, kiedy popełniono trzy następne. Logika nie grała żadnej roli, Żydów się obawiano, bo byli inni, a dla mieszczan ów strach i ich odmienność sprawiały, iż obdarzono ich nadnaturalnymi zdolnościami. Żydzi na pewno zabili świętego Piotrusia, na pewno zabili wszystkich innych.

A jednak, mimo rabina i Jeremiasza, mimo żałoby po Szymonie, mimo decyzji o odrzuceniu ziemskiej miłości oraz zajęciu się nauką i zachowaniu cnoty, dzień ten nadal wydawał się Adelii piękny.

O co tu chodzi? Jestem teraz jakby powiększona, bardzo naciągnięta, wrażliwa na śmierć i ból innych ludzi, ale także na życie w jego bezmiarze.

Miasto i mieszczanie tonęli w jasnożółtym blasku, barwą przypominającym musujące wino z Szampanii. Grupa studentów uchyliła przed medyczką czapek. Darowano jej płacenie myta za przejście po moście, kiedy grzebiąc niezgrabnie w trzosie, szukając półpensówki, odkryła, że nie ma tam nic.

– Och, przechodź i miłego dnia – powiedział mytnik. Na samym już moście woźnice unosili baty, salutując, przechodnie się uśmiechali.

Obrała dłuższą drogę wzdłuż brzegu rzeki do domu Starego Beniamina. Witki wierzby głaskały ją przyjaźnie, ryby podpływały do powierzchni wody i wypuszczały bąbelki, które współgrały z tymi musującymi w jej żyłach.

Na dachu domu Starego Beniamina był jakiś człowiek. Pomachał jej. Odmachała.

– Kto to jest?

– Gil strzecharz – wyjaśniła Matylda B. – Uznał, że lepiej już z jego stopą i przydałoby się poprawić dachówkę czy dwie.

– Robi to za darmo?

– Pewnie, że za darmo – powiedziała Matylda, mrugając oczyma. – Medyk przecież wyleczył mu nogę, prawda?

Adelia uważała dotychczas, że pacjenci z Cambridge są niewychowani, bo nie okazują żadnej wdzięczności. Rzadko, o ile w ogóle, mówili, że czują się do czegoś zobowiązani w zamian za poradę medyka Mansura i jego pomocnicy. Zazwyczaj wychodzili z izby, zachowując się równie opryskliwie, jak wtedy gdy do niej wchodzili. Ostro to kontrastowało z pacjentami z Salerno, potrafiącymi pięć minut rozpływać się w podziękowaniach.

Ale podobnie jak naprawa dachówek, nieoczekiwanie pojawiła się też kaczka na obiad, przyniesiona przez żonę kowala. Narastająca ślepota kobiety stała się mniej dokuczliwa, gdy biedaczce przestały ropieć oczy. Pojawił się też garniec miodu, kopa jaj, osełka masła i gliniany garnek z czymś, co wyglądało odpychająco, a okazało się koprem, wszystko to pozostawiano bez słowa u drzwi kuchni. Ludek Cambridge znał więc bardziej konkretne sposoby na wyrażenie wdzięczności.

Jednak brakowało czegoś ważnego.

– A gdzie jest Ulf?

Matylda B. wskazała w stronę rzeki, gdzie pod olchą widać było wystający znad trzcin czubek brudnej brązowej czapki.

– Łapie pstrągi na wieczerzę, ale powiedz Gylcie, że mamy go na oku. Zabroniłyśmy mu się stamtąd ruszać. Ani po jujubę, ani z nikim.

– Tęsknił za tobą – dodała Matylda W.

– Ja też za nim tęskniłam. To była prawda. Nawet ogarnięta szałem ratowania Rowleya Picota, żałowała, że nie ma przy niej chłopca, i słała do niego wiadomości za pośrednictwem Gylthy. Niemal się rozpłakała, gdy poprzez Gylthę podarował jej bukiecik pierwiosnków, związanych kawałkiem sznurka, „aby powiedzieć, jak bardzo mu przykro z powodu twojej straty". Nowa, odczuwana przez nią miłość emanowała na zewnątrz szczęściem; po śmierci Szymona ów blask padł na tych, którzy, jak sobie teraz uświadomiła, byli niezbędni, aby czuła się dobrze, wśród których wcale nie ostatnie miejsce zajmował ów mały chłopiec, siedzący teraz i marudzący nad wywróconym wiadrem wśród trzcin nad Cam. Trzymał w umorusanych rękach splecioną w domu linkę do łowienia ryb.

– Przesuń się – powiedziała. – Pozwól usiąść damie. Niechętnie przesunął się, zajęła miejsce obok niego. Sądząc z liczby pstrągów kłębiących się w koszu, Ulf dobrze wybrał miejsce. Nie łowił bezpośrednio w Cam, ale w strumieniu, który płynął poprzez trzciny i zanim dosięgnął rzeki, stawał się całkiem szeroki.

W porównaniu z Królewską Fosą po drugiej stronie miasta, cuchnącym i w przeważającej części stojącym kanałem, kiedyś służącym do powstrzymania napadów Duńczyków, Cam była dość czysta. Jednak przewrażliwiona Adelia, choć z musu w piątki jadała pochodzące z niej ryby, odnosiła się do nich podejrzliwie, bo do rzeki, kiedy wiła się przez południowe wioski hrabstwa, niewątpliwie trafiały liczne odchody ludzi i zwierząt.

Cieszyła się więc, że Ulf postanowił łowić w źródlanej wodzie. Przez chwilę siedziała w ciszy, patrząc na ryby wijące się w toni tak czystej, że wyglądały, jakby unosiły się w powietrzu. Między trzcinami, niczym klejnoty, migotały ważki.

– Jak się czuje Rowley-Powley? – zapytał chłopiec z kpiną.

– Lepiej, a ty nie bądź taki niegrzeczny. Mruknął i wrócił do łowienia.

– Jakich robaków używasz? – zapytała łagodnie. – Nieźle na nie biorą.

– Na te? – Splunął. – Poczekaj, aż zaczną wieszać podczas sądów, to zobaczysz porządne robaki, weźmie na nie każda ryba, jakiej zechcesz.

Zapytała dosyć nierozważnie:

– A co wieszanie ma z tym wspólnego?

– Najlepsze robaki są pod szubienicą, jak na niej wisi gnijący trup. Myślałem, że wszyscy to wiedzą. Na szubieniczne robaki każda ryba bierze. Nie wiedziałaś?

Nie wiedziała i wolałaby się nie dowiadywać. Ukarał ją.

– Będziesz musiał ze mną porozmawiać – oznajmiła. – Mistrz Szymon nie żyje, sir Rowley jest ranny. Potrzebuję kogoś, kto potrafi myśleć i pomoże mi złapać zabójcę. A ty potrafisz myśleć, Ulf, dobrze o tym wiesz.

– Tak, do licha, wiem.

– I nie przeklinaj. Dłuższa cisza. Używał spławika, urządzenia własnego pomysłu, przełożył linkę przez duże ptasie pióro, które przynętę i żelazne haczyki utrzymywało w odpowiedniej bliskości tafli wody.