Выбрать главу

Rowley zawołał z łóżka:

– Sir Joscelin podarował mi trochę łakoci, Adelio, ale Gyltha nie chce mi ich dać.

– To nie ja – wtrącił się Joscelin. – Ja tylko je przyniosłem. Lady Baldwin poprosiła mnie, abym zabrał je na górę.

Oczy Gylthy to wpatrywały się w Adelię, to spoglądały na pudełko. Przytrzymując je jedną ręką, drugą lekko odsunęła pokrywkę.

Wewnątrz, na ładnych liściach, niczym jajka w gnieździe, leżały barwne, wonne cukierki z jujuby.

Obie kobiety popatrzyły na siebie. Medyczce zrobiło się słabo. Odwrócona plecami do mężczyzn, cichutko wyszeptała:

– Trucizna? Gyltha wzruszyła ramionami.

– Gdzie jest Ulf?

– Z Mansurem – odszeptała Gyltha. – Bezpieczny. Adelia odezwała się teraz głośniej, mówiła powoli.

– Lekarz zabronił sir Rowley owi jedzenia słodyczy.

– W takim razie rozdaj je naszym gościom – zawołał Rowley z łóżka.

Nie zdołamy ukryć się przed Rakszasą, pomyślała. Jesteśmy jego celem, gdziekolwiek się znajdziemy, jesteśmy wystawieni na strzał niczym słomiane figury.

Skinęła głową ku drzwiom i odwróciła się do mężczyzn, a za jej plecami Gyltha wyszła z izby, unosząc ze sobą pudełko.

Lekarstwa. Adelia pospiesznie je przejrzała. Wszystkie zatyczki były na swoich miejscach, pudełka leżały poukładane starannie, jak pozostawiły je ona i Gyltha.

Popadasz w obłęd, pomyślała. Morderca jest gdzieś na zewnątrz, nie może majstrować przy wszystkim. Ale ostatniej nocy czuła straszny lęk przed skrzydlatym Rakszasą i wiedziała, że musi wymienić każde zioło, każdy syrop na tym stole, zanim komukolwiek je poda.

Czy on jest na zewnątrz? Czy zjawił się tutaj? Czy jest tutaj teraz?

Za jej plecami rozmowa zeszła na konie, jak to bywa między rycerzami.

Była świadoma obecności Gerwazego, rozwalonego na krześle. W y -powiadał się mrukliwie, z rzadka. Kiedy spojrzała na niego, w oczach mężczyzny pojawiło się zamierzone szyderstwo.

Zabójca czy nie, pomyślała, jesteś bydlakiem, a twoje istnienie to obelga. Pomaszerowała do drzwi, były otwarte.

– Pacjent jest zmęczony, panowie. Sir Joscelin wstał.

– Szkoda, że nie spotkaliśmy medyka Mansura, prawda, Gerwazy? Proszę przekazać mu nasze pozdrowienia.

– Gdzie on jest? – dopytywał się sir Gerwazy.

– Doskonali arabski rabina Gotsce – wyjaśnił Rowley. Gerwazy, mijając Adelię w drodze do wyjścia, wymamrotał, tak jakby zwracał się do towarzysza:

– Nieźle. Żyd i Saracen na królewskim zamku. Po jakie licho my w ogóle ruszaliśmy na krucjatę?

Adelia zatrzasnęła za nim drzwi.

– Do licha, kobieto – odezwał się zirytowany Rowley. – Krążyłem w rozmowie wokół Ziemi Świętej, żeby się dowiedzieć, który z nich gdzie i kiedy tam był. Jednemu mogło się wymknąć coś na temat drugiego.

– I co? Wymknęło się? – pytała.

– Spłoszyłaś ich, do licha! – Lekarka rozpoznała zniecierpliwienie typowe dla powracającego do sił chorego. – Ale dziwne, bo brat Gilbert przyznał się, że był na Cyprze, tak mniej więcej w interesującym nas czasie.

– Brat Gilbert był tutaj? Podobnie jak przeor Gotfryd, szeryf Baldwin i aptekarz. Ten ostatni przyniósł miksturę, która, jak przysięgał, leczy każdą ranę w kilka chwil. I jeszcze rabin Gotsce.

– Jestem znanym człowiekiem. O co ci chodzi? Jednak Adelia uderzyła teraz pudełkiem ze sproszkowanym łopianem tak mocno o stół, że odskoczyło wieczko, a z wewnątrz uniosła się chmura zielonego pyłu.

– Wcale nie jesteś znany – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Jesteś trupem. Rakszasa chce cię otruć.

Zawróciła do drzwi, zawołała Gylthę, która akurat szła po schodach, wciąż trzymając plecione pudełko. Adelia wyrwała je, otworzyła i podsunęła Rowley owi pod nos.

– A co to jest?

– Jezu Chryste – powiedział. – Jujuba.

– Rozpytywałam się – odezwała się Gyltha. – Jakaś mała dziewczynka dała to strażnikom, mówiąc, że to od jej pani dla biednego rycerza na wieży. Lady Baldwin zamierzała zanieść to na górę, ale sir Joscelin powiedział, że zaoszczędzi jej trudu. Zawsze był taki uprzejmy, nie tak jak ten drugi.

Gyltha nie znosiła sir Gerwazego.

– A dziewczynka?

– Strażnik to jeden z tych przysłanych z Londynu przez króla po to, żeby pomóc w pilnowaniu Żydów. Wołają go Barney. Mówi, że jej nie zna.

Zawołano Mansura i Ulfa, całą sprawę rozważono wspólnie.

– To może być zwykła jujuba, na to wygląda – powiedział Rowley.

– To se jedną zjedz – rzucił mu ostro Ulf. – Co o tym sądzisz? Adelia uniosła jujubę szczypczykami i powąchała.

– Nic nie mogę powiedzieć.

– Sprawdźmy to – powiedział Rowley. – Poślijmy jedną do lochu dla Rogera z Acton z pozdrowieniami.

Propozycja kusiła, ale w końcu Mansur zabrał pudełko na dziedziniec i cisnął do paleniska kowala.

– Nikt nie będzie tutaj przychodził w odwiedziny – zarządziła Adelia. – I żaden z was, szczególnie Ulf nie może wychodzić z zamku albo chadzać samotnie.

– Kobieto, do licha, tak nigdy go nie znajdziemy. Rowley, jak się zdawało, prowadził z łóżka własne dochodzenie.

Przepytywał odwiedzających, korzystając z tego, iż jest poborcą podatków.

Od Żydów dowiedział się, że Chaim, zgodnie z kodeksem swojej profesji, nigdy nie rozmawiał o klientach ani nie wspominał o rozmiarach ich długów. Jego jedynymi zapiskami były te, które spalono oraz te skradzione po zabiciu Szymona.

– Jeśli szachownica w Winchester nie ma jego rachunków, choć możliwe, że je ma, wysłałem swojego giermka, żeby to sprawdził, to król nie będzie zadowolony. Żydzi zapewniają temu krajowi sporą część dochodów. A kiedy Henryk nie jest zadowolony…

Brat Gilbert oznajmił, że wolałby raczej spłonąć, niż zwrócić się do Żydów o pieniądze. Podobnie aptekarz krzyżowiec, to samo mówili również sir Joscelin i sir Gerwazy, choć z mniejszą żarliwością.

– Oczywiście, nie powiedzieliby mi, gdyby coś wzięli, ale wszyscy trzej wyglądali na takich, co dają sobie radę sami.

Gyltha przytaknęła.

– Dobrze im poszło w Ziemi Świętej. Jan, jak wrócił, mógł założyć własną aptekę. Gerwazy był paskudnym smarkaczem za młodu, a teraz wcale nie jest przyjemniejszy, ale udało mu się zyskać dla siebie więcej ziemi. A młody Joscelin, chociaż dzięki tatusiowi nie miał nawet szmaty, żeby sobie okryć tyłek, przerobił Grantchester na pałac. Brat Gilbert? Brat Gilbert to zawsze brat Gilbert.

Usłyszeli ciężki oddech na schodach, do izby weszła lady Baldwin. Jedną ręką trzymała się za bok, w drugiej miała list.