Выбрать главу

W tym samym lesie, gdzie, jak pamiętała, rozciągała się posiadłość sir Gerwazego i w którym zniknął święty Piotruś.

– Czy można sobie z tym poradzić? – dopytywała się przeorysza Joanna. Była bardziej wymizerowana, niż kiedy Adelia widziała ją ostami raz.

– Tak, to nie jest dżuma – oznajmiła medyczka. – Ani tyfus, Panu niech będą dzięki. Żadna z sióstr nie ma wysypki. Myślę, że to cholera. – Widząc, jak przeorysza blednie, dodała jeszcze: – Słabsza odmiana niż ta, która występuje na Wschodzie, ale i tak jest niedobrze. Martwię się o twoją infirmariuszkę i o siostrę Weronikę.

Najstarsza i najmłodsza. Siostra Weronika była tą mniszką, która modląc się przy relikwiarzu świętego Piotrusia, wydała się medyczce obrazem nieprzemijającego wdzięku.

– Weronika. – Przeorysza wyglądała na niesamowicie wręcz zmartwioną. Adelii właśnie taka podobała się bardziej. – Najdelikatniejsza istota z nich wszystkich, niech Bóg ma ją w swojej opiece. Cóż należy czynić?

Właśnie, co? Medyczka z konsternacją popatrzyła na drugą stronę wirydarza, gdzie za kolumnami wznosiło się coś przypominającego powiększony gołębnik. Dwa rzędy pozbawionych drzwi łukowatych wejść, każde prowadziło do celi szerokiej na dwa yardy, gdzie leżała schorowana zakonnica.

Nie było tu infirmarium – tytuł infirmariuszki zdawał się tylko honorowym, siostrę Otylię nazywano tak, albowiem jedyna znała się na ziołach. Nie było tu też wspólnej sypialni – czyli żadnego miejsca, gdzie dałoby się zajmować wszystkim mniszkami naraz.

– Ci zakonnicy, co tutaj mieszkali, byli ascetami, oni woleli prywatność pojedynczych cel – wyjaśniła przeorysza, dostrzegając spojrzenie Adelii. – Korzystamy z tych izb, bo nie mamy jeszcze pieniędzy na rozbudowę. Dasz sobie radę?

– Będę potrzebowała pomocy. – Samodzielna opieka nad dwudziestoma kobietami, dotkniętymi ciężką biegunką i wymiotami, stanowiłaby nierealne zadanie nawet w szpitalu. Ciągłe przechodzenie z celi do celi, w górę i w dół po paskudnie wąskich schodkach bez poręczy, sprawiłoby, że opiekun wkrótce sam potrzebowałby opieki.

– Obawiam się, że nasi służący uciekli, lękając się zarazy.

– W żadnym wypadku nie chcemy, żeby wracali – twardo odparła Adelia. Rzut oka na konwent zdradził, że ci, którzy winni utrzymywać w nim porządek, pozwolili, aby zapanowało niechlujstwo i to już na długo przed nastaniem choroby. Sam brud mógł wywołać zarazę. – Czy mogę zapytać, czy jadałaś pani z mniszkami? – odezwała się medyczka.

– A co to ma z tym wszystkim wspólnego? Przeorysza poczuła się urażona, tak jakby Adelia oskarżyła ją o jakiś grzech.

Co i zresztą uczyniła. Przypomniała sobie, jak bardzo matka Ambrozja dbała o strawę duchową oraz cielesną swoich mniszek, jak modliła się nad pokarmami podanymi w nieskazitelnie czystym refektarzu klasztoru Saint Giorgio, gdzie jedzeniu towarzyszyło czytanie Biblii. Brak apetytu u którejś z sióstr zostałby spostrzeżony i coś by w związku z tym zrobiono. Jednak lekarka nie chciała doprowadzać do konfrontacji, dlatego dodała:

– To może być związane z zatruciem.

– Zatruciem? Sugerujesz, że ktoś próbuje nas zabić?

– Celowo nie. Przypadkowo tak. Cholera to rodzaj zatrucia. Skoro wygląda na to, że akurat ciebie ominęła…

Przeorysza miała taki wyraz twarzy, jakby zaczynała żałować, że w ogóle wezwała Adelię.

– Tak jak to przyjęte, mam własną kwaterę i jestem zwykle zbyt zajęta sprawami konwentu, aby jadać razem z siostrami. W ostatnim tygodniu byłam w Ely. Radziłam się opata w… w sprawach religijnych.

Kupowała od niego konia, jak powiedział stajenny Edryk. Przeorysza Joanna mówiła dalej:

– Proponuję, abyś zawęziła swoje zainteresowanie do spraw bieżących. Powiadom swojego doktora, że tu nie ma trucicieli i w imię Boże, zapytaj go, co trzeba zrobić.

To, co należało zrobić, to wezwać pomoc. Adelia, ucieszona, że to nie powietrze w klasztorze sprawia, iż zakonnice czują się źle, chociaż było wilgotne i pachniało zgnilizną, powróciła w okolice psiarni i wysłała stajennego Edryka po obie Matyldy.

Przybyły razem z Gylthą.

– Chłopiec jest bezpieczny na zamku z sir Rowleyem i Mansurem

– oznajmiła gospodyni, kiedy lekarka ją zganiła. – Domyśliłam się, że będziesz mnie potrzebować bardziej niż on.

Bez wątpienia miała rację, ale to było też niebezpieczne dla nich wszystkich.

– Cieszyć się będę z waszej obecności za dnia – oznajmiła medyczka trójce kobiet. – Nie zostaniecie jednak na noc, póki nie wygaśnie choroba, nie wolno wam również tu jeść żadnego pokarmu ani pić wody. Nalegam. Poza tym w wirydarzu będą stać wiadra z gorzałką i po tym jak dotkniecie mniszek albo ich nocników, albo czegokolwiek, co do nich należy, musicie zanurzyć tam dłonie.

– W gorzałce?

– W gorzałce. Adelia miała własną teorię na temat chorób w rodzaju tej, która zmogła mniszki. Podobnie jak wiele jej teorii, i ta była sprzeczna z naukami Galena lub innych lekarskich autorytetów. Medyczka uważała, że biegunka w takich wypadkach jak ten stanowiła próbę uwolnienia się ciała od substancji, której nie potrafiło znieść. W tej czy innej formie trafiała do niego trucizna i w tej czy innej formie z niego wychodziła. Woda często bywała skażona, jak na przykład w biedniejszych dzielnicach Salerno, gdzie wciąż panowały choroby, dlatego należało uważać ją za źródło zatrucia tak długo, aż zostanie udowodnione, iż dzieje się inaczej. Skoro destylaty, w tym wypadku gorzałka, często powstrzymywały ropienie ran, mogły także podziałać na jad, przenoszący się przez dotyk, i zapobiec jego wchłonięciu. Tak rozumowała Adelia i tak zrobiła.

– W mojej gorzałce? – wyraziła niezadowolenie przeorysza, widząc, jak zawartość beczułki z jej piwnic trafia do dwóch wiader.

– Medyk kazał tak zrobić – wyjaśniła lekarka, jakby wiadomość, którą Edryk przywiózł z zamku, zawierała instrukcje od Mansura.

– Chciałabym, żebyś wiedziała, że to najlepsza hiszpańska gorzałka – odparła Joanna.

– To nawet lepiej.

Były teraz w kuchni, gdzie Adelia miała przewagę nad przeoryszą. Podejrzewała, że zakonnica jeszcze nigdy nie wchodziła do tego pomieszczenia. Było ciemne i brudne, gdy się w nim zjawiły, spod ich stóp czmychnęło kilka szczurów. Stróż zaszczekał na nie z większą werwą, niż medyczka kiedykolwiek u niego widziała. Na kamiennych ścianach widniały tłuste plamy, szpary w sosnowym blacie, ledwo widoczne spod zalegających na nim odpadków, wypełniał brud. Czuła słodkawą woń zgnilizny. W garnkach wiszących na hakach zalegały porośnięte puszystą pleśnią resztki posiłków, kosze z mąką zostawiono bez przykrycia, zdawało się, że coś się w nich porusza, podobnie w otwartych kadziach z wodą. Adelia zastanawiała się, czy przypadkiem właśnie w jednej z nich zakonnice nie wygotowały ciała świętego Piotrusia i czy naczynie w ogóle potem umyto. Skrawki przylepione do noża do mięsa śmierdziały jak zgniła ropa.