– Ty jesteś… rogaczem! – wrzasnęła. Przerażenie stanowiło dla Rakszasy przyprawę dodającą smaku, ono było jego podnieceniem, jego solą. Wystarczyło go jej pozbawić, a on, jeśli dobry Bóg pozwoli, nie zabije.
Krzyczała więc na niego. Nazywała zarzyganym pająkiem, dziadem z mózgiem jak purchawka, krzyczała, że większe jaja widziała u komara.
Nie było czasu, aby się sobie dziwić. Przetrwaj. Drwij. Niech krew krąży w twoich żyłach i z dala od niego. Wypowiadając każde obelżywe słowo, szarpała żelaznymi kajdanami na rękach – bolec tkwiący w ścianie wysuwał się z niej coraz bardziej.
Na brzuchu Weroniki pojawiła się krew. Jej strach ze zgrozy przeszedł w stan, w którym ciało zrobiło się wiotkie, zobojętniałe na napastowanie przez bestię – głowę trzymała odchyloną do tyłu, oczy miała zamknięte, usta rozciągnięte w kościotrupim uśmiechu.
Adelia dalej klęła.
Ale teraz Rakszasa sam wyrwał kajdany zakonnicy ze ściany. Odsunął się, by uderzyć dziewczynę w twarz, potem złapał ją za kark, zmuszając, żeby pomaszerowała w stronę mniejszego tunelu, gdzie rzucił ją na kolana. Jednym szarpnięciem zdjął kratę.
– Przynieś go – rozkazał.
Potok przekleństw rzucanych przez Adelię zelżał. Ten potwór zamierzał sprowadzić dziecko do owej nieczystości i je splugawić.
Weronika, na kolanach, uniosła wzrok ku swojemu katu, najwyraźniej oszołomiona. Rakszasa kopnął ją w pośladki, kierując w stronę wejścia do korytarza. Ciągle jednak patrzył na Adelię.
– Przynieś chłopca. Mniszka poczołgała się do tunelu, kiedy pełzła, brzęk jej kajdan cichł, tłumiony.
Adelia odmawiała cichą modlitwę. Wszechmogący Boże, weź mą duszę. Więcej już nie dam rady znieść.
Rakszasa uniósł ciało Stróża. Cisnął je na kowadło, pies upadł na grzbiet. Wciąż nie spuszczając wzroku z kobiety, sięgnął po krzemienny nóż i jakby próbując ostrza, przejechał nim po wnętrzu przegubu. Uniósł rękę, aby pokazać krew.
On potrzebuje mojego strachu, pomyślała. I ma go.
Zamknęła oczy. To była gra, przedstawienie, a ona nie chciała na to patrzeć. Nawet jak odetnie mi powieki, nie będę na to patrzeć.
Ale musiała słuchać, jak nóż uderza w ciało, słuchać chlupnięć i trzasku kości, raz za razem.
Już nie przeklinała, nie było w niej buntu, dłonie miała spokojne. Jeżeli ona właśnie jest w piekle, pomyślała tępo, to dla niego będzie przygotowane coś naprawdę specjalnego.
Hałasy ucichły. Usłyszała zbliżające się kłapanie stóp potwora, czuła jego odór.
– Patrz – powiedział. Pokręciła głową, poczuła uderzenie w lewe ramię, ból sprawił, że otwarła oczy. Dźgnął ją nożem, by zwrócić na siebie jej uwagę. Był zirytowany.
– Patrz.
Oboje to słyszeli. Odgłosy szarpaniny dochodzące z mniejszego tunelu. Pod rogatą maską wyszczerzył zęby. Rakszasa spojrzał w stronę wejścia do korytarza, skąd gramolił się Ulf. Adelia spojrzała wraz z nim.
Boże, ocal go, ten chłopiec zdawał się taki mały, taki naiwny, zbyt prawdziwy, zbyt normalny jak na potworną scenerię, którą przygotowała mu kreatura. Tak tutaj nie pasował, że Adelia poczuła wstyd, iż znalazła się tu w jego obecności.
Był ubrany, zataczał się na wpół przytomny, ręce miał skrępowane z przodu. Okolice ust i nosa poplamione laudanum. Przyłożono mu je do twarzy, aby siedział cicho.
Jego spojrzenie z wolna powędrowało na poszarpaną masę na kowadle, a oczy otworzyły się szeroko.
– Nie bój się, Ulf- krzyknęła. To nie było wezwanie, to był rozkaz. Zobaczyła, jak chłopiec próbuje się skupić.
– Nie będę – wyszeptał.
Adelii wróciła odwaga. I nienawiść. I wściekłość. Żaden ból na całym świecie nie mógł jej teraz powstrzymać. Rakszasa odwrócił się od niej w stronę Ulfa. Szarpnęła rękoma i bolec wyleciał ze ściany, tym samym ruchem przesunęła ramiona do dołu, aby łańcuch łączący kajdany trafił na szyję bestii, pozwalając ją udusić.
Medyczce nie udało się podnieść łańcucha wystarczająco wysoko, zaczepił o rogi. Szarpnęła, poroże przechyliło się zabawnie do tyłu i na bok, trzymające je sznurki znalazły się pod nosem Rakszasy i na jego oczach.
Przez chwilę potwór był oślepiony, atak sprawił, że stracił równowagę. Poślizgnął się i upadł. Adelia wraz z nim, na strzępy psich jelit, od których zrobiło się ślisko na podłodze.
Rozległy się chrząknięcia, jej i Rakszasy, zawisła na nim, ale nie mogła zrobić nic więcej, przyczepiona łańcuchem do jego rogów, do których on z kolei przywiązany był sznurkiem. Tak więc trwali splątani ze sobą, jego ciało wiło się pod jej ciałem, jej kolana wierciły się na wyprostowanym ramieniu potwora, trzymającym ostrze. Leżąc niezgrabnie, starał się zrzucić z siebie medyczkę, tak by móc uderzyć ją nożem w plecy. Walczyła, by nie zdołał się przemieścić i jej zabić. Cały czas krzyczała.
– Uciekaj Ulf! Drabina! Uciekaj!
Grzbiet potwora, który miała pod sobą, wyprężył się, uniosła się wraz z nim, a potem opadła na nowo, kiedy Rakszasa raz jeszcze się poślizgnął. Nóż wypadł mu z ręki, poleciał na bok. Morderca, wciąż niosąc na sobie Adelię, zaczął się czołgać ku broni, tak napierając na Ulfa i Weronikę, że wpadli w sam środek walki. Cała czwórka tarzała się tam i z powrotem po obślizgłej podłodze, spleciona w misterny supeł.
Pojawił się jeszcze jeden nowy element. Rozległ się jakiś dźwięk, ale to nie znaczyło nic, bo Adelia była jakby ślepa i głucha. Jej ręce odnalazły rogi, niezgrabnie je wykręcały, by ich ostre końce wbić w czaszkę Rakszasy. A ten nowy hałas był niczym. Jej własna męka była niczym. Przekręcaj! Prosto w mózg. Przekręcaj! Jemu nie wolno mnie zrzucić! Jemu nie wolno odejść! Przekręcaj! Zabij!
Sznurek trzymający rogi pękł, zostawiając je medyczce w rękach. Ciało kreatury wyślizgnęło się spod niej, przekręciło, skuliło do skoku.
Przez chwilę trwali naprzeciwko siebie, spoglądając sobie w oczy i dysząc. Dźwięk stał się teraz głośny. Dochodził z góry szybu, stanowił połączenie znajomych odgłosów, tak bardzo niepasujących do toczącej się walki, że Adelia nie zwracała na nie uwagi.
Ale dźwięk znaczył coś dla bestii. Wyraz jej oczu się zmienił. Medyczka ujrzała w nich otępienie, umknęła z nich czujna radość zabijania. Istota wciąż pozostawała potworem o wyszczerzonych zębach, jednak zadarła głowę, węsząc, nasłuchując. Przestraszyła się.
Dobry Boże, pomyślała Adelia i aż bała się uwierzyć. Boże, to jest właśnie to, piękny, och, jakże przepiękny głos rogu i szczekanie psów.