I nagle pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba, przyszedł koniec. Do wioski przybyło trzech ludzi. Ubrani byli w szare mundury z mosiężnymi insygniami. Twarze mieli szerokie bez wyrazu, maszerowali sztywno w ciężkich, czarnych butach. Wszędzie chodzili razem i zawsze stawali jeden bardzo blisko drugiego. Nie zadawali pytań. Z nikim nie rozmawiali. Wiedzieli dokładnie, gdzie mieszka Mnemon: popatrzyli na mapę i bez wahania ruszyli pod właściwy adres.
W pokoju Smitha spędzili może z dziesięć minut.
Potem trzej policjanci znów ukazali się na ulicy, maszerując razem, jak jeden mąż. Strzelali oczami w prawo i w lewo; wyglądało na to, że się boją. Szybko opuścili wioskę.
Pochowaliśmy Smitha na wzgórzu, skąd jest widok na całą dolinę, tuż koło miejsca, gdzie po raz pierwszy zacytował Williama Jamesa, pośród późnych, jesiennych kwiatów, które miały spojrzenia dzieci i usta starców.
Pani Blake, wbrew powszechnie przyjętym obyczajom, nazwała swego najmłodszego syna Cycero. Pan Lind o swoim jabłkowym sadzie mawia: Xanadu. Ja sam stałem się zagorzałym Zoroastrianinem, od początku do końca na wiarę, gdyż nie wiem o tej religii nic ponad to, że zaleca mówić prawdę i posyłać strzałę prosto przed siebie.
Ale to wszystko bezowocne gesty. Prawda jest taka, że bezpowrotnie utraciliśmy i Xanadu, i Cycerona, i Zoroastro. Co jeszcze straciliśmy? W jakich wielkich bitwach braliśmy udział, jakie budowaliśmy miasta, jakie zdobywaliśmy dżungle? O czym śpiewało się pieśni, o czym śniło się sny? Dzisiaj — zbyt późno — zrozumieliśmy; że nasza inteligencja jest rośliną, która musi tkwić korzeniami w żyznej glebie przeszłości.
Inaczej mówiąc, odebrano nam pamięć zbiorową, najważniejszą część istnienia. Jesteśmy nędzarzami. W zamian za pałace wyobraźni ci, którzy nami rządzą, podarowali nam namacalne gliniane lepianki. Źle wyszliśmy na tej zamianie.
Mocą oficjalnego zarządzenia Mnemona w ogóle nigdy nie było. Specjalnym dekretem zaliczono go do niewyjaśnionych fantazji czy też złudzeń — jak Cycerona. A ja, który to piszę, również wkrótce przestanę istnieć. Będę zakazany, tak jak Cycero i jak Mnemon.
Nic mi już nie pomoże: prawda jest nazbyt krucha, zbyt łatwo rozpada się w żelaznych rękach naszych władców. Nikt mnie nie pomści. Nikt nie będzie o mnie pamiętał. Jeżeli bowiem nawet wielkiego Zoroastra pamiętał w końcu tylko jeden człowiek, a i tego zabito, to jaka może być dla mnie nadzieja?
Pokolenie krów! Owiec! Świń! Nie mamy w sobie nawet tyle ducha co koza! Jeżeli człowiekiem był Epaminondas, jeżeli człowiekiem był Achilles, jeżeli człowiekiem był Sokrates — to czy i my jesteśmy ludźmi?