Выбрать главу

– A dlaczego ma nie wrócić? Zdąży pewnie nawet uzgodnić z Jadzią zeznania przed przyjazdem męża. Policja mało ważna, skoro to nie była Ewa, całą sprawę mają w nosie. Niech pani nie powtarza nikomu tego, co pani powiedziałam, bo możliwe, że to jakaś tajemnica służbowa. Mogą się do mnie przyczepić.

Pani Gąsowska solennie obiecała milczenie i rozłączyła się. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że obietnicy nie dotrzyma nawet przez pięć minut, ale nie wpadłam z tego powodu w nerwicę.

Zawsze byłam nieco lekkomyślna…

Osoba z natury porządna z łatwością posprząta nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach, osoba nieporządna do sprzątania musi mieć doskonałe warunki, a i to nie najlepiej jej wyjdzie. Zaliczałam się, niestety, do tego drugiego gatunku.

Późnym wieczorem śmietnik na stole jeszcze leżał. Straciłam do niego cierpliwość, przestałam oglądać kwitek po kwitku, rachunek po rachunku, w końcu to wszystko miało mniej więcej taką samą postać, zgarnęłam podobne do siebie świstki, zgniotłam i wrzuciłam na ruszt do kominka. Z darcia na drobne strzępki zrezygnowałam, pogniecione płonęło lepiej. Byłabym od razu ten stos podpaliła, gdyby nie to, że nie mogłam na poczekaniu znaleźć długich zapałek, w czasie mojej nieobecności zostały gdzieś odłożone, zapewne w jakieś właściwe miejsce. Nie umiałam tak od razu i sama z siebie odgadnąć, jakie miejsce zostało uznane przez moją siostrzenicę Małgosię za właściwe, nie chciało mi się do niej dzwonić, dałam spokój porządkom. Makulatura w kominku na razie pozostała nietknięta.

* * *

Inspektor Rijkeveegeen nie zdążył głęboko odetchnąć swoim szczęściem, bo dobiegły go wieści z Francji, które nadleciały wręcz ze świstem.

Do ogólnych obyczajów wszystkich policji należy zazwyczaj używanie podstępów, mącących umysły społeczeństw, i francuska też tak chciała, ale nie bardzo jej się udało. Patrolujący okolice domu Marcela Lapointe gliniarz od razu, ledwo objąwszy służbę, trafił na moment powrotu pana domu i stał się świadkiem otwierania garażu. Od zewnątrz. Po czym rozegrały się sceny, którym przyglądał się z nadzwyczajnym zainteresowaniem, co przyszło mu łatwo, większość ich bowiem rozgrywała się też na zewnątrz.

Pan domu na widok pustego garażu skamieniał. Towarzysząca mu dama wysiadła, ruszyła w kierunku drzwi wejściowych, obejrzała się, zatrzymała, po czym podbiegła do nieruchomej postaci. Równocześnie postać ożyła, wpadła do wnętrza pomieszczenia, jakby usiłując macać powietrze, i wypadła z powrotem. Dama zajrzała go garażu, krzyknęła jakoś strasznie, dogoniła faceta, chwyciła go za koszulę na piersiach i jęła potrząsać. Facet się wyrwał, miotnął w prawo i w lewo, wybiegł na ulicę, wrócił i dopadł damy, która właśnie zaczęła walić pięściami w ścianę budynku. Zagarnął ją jednym ramieniem, drugą ręką wymacał w kieszeni klucze, pośpiesznie otworzył trzy zamki, dama w tym czasie gorzko szlochała, znikli za drzwiami i na tym przedstawienie się skończyło.

Z najczystszym sumieniem wywiadowca mógł przysięgać, iż odkrycie nieobecności mercedesa stanowiło dla tych państwa ciężki szok.

Oddelegowany do holenderskiej sprawy francuski inspektor Cheviot, błyskawicznie powiadomiony o scenie, zdecydował się skorzystać z okazji i już po dwudziestu minutach dzwonił do furtki diabolicznego Marcela. Wiedział, iż zgłoszenie o zniknięciu samochodu w ciągu tych dwudziestu minut nie wpłynęło i sam był ciekaw, co też mu ci państwo powiedzą.

Przedstawił się jak należy, poprosił o chwilę rozmowy i został wpuszczony do salonu. Marcel Lapointe był sam, dama znikła.

Inspektor od razu rąbnął z grubego działa.

– Zechce pan zaprosić tu panią, z którą razem wrócił pan przed godziną z Cabourg, czy też zmusi mnie pan do straty czasu i starań o nakaz przeszukania? – spytał grzecznie.

Pan Lapointe żachnął się nieco.

– Ale to nie… To nie… No, sam pan rozumie…

– Rozumiem, rozumiem. Nie publikujemy w prasie treści naszych wywiadów i przesłuchań. Pańskie prywatne sprawy nie interesują nas wcale, ale dama jest cennym świadkiem.

– Skąd pan wie…?

– Nie będę ukrywał. Chwilę pańskiego powrotu przypadkiem oglądał nasz funkcjonariusz…

Pan Lapointe poddał się i dama wkroczyła do salonu. Zapłakana, zdenerwowana szaleńczo i śmiertelnie przerażona. Inspektor odpracował personalia, zgadzało się, Ewa Thompkins, obywatelka angielska, marginesowo i w dużym skrócie napomknął jej o prawach, może odmówić rozmowy, żądać swojego konsula i tak dalej, ale będzie jej niezmiernie wdzięczny, jeśli zgodzi się udzielić odpowiedzi przez zwyczajną uprzejmość. I natychmiast zadał pytanie:

– Gdzie znajduje się pani samochód, mercedes o numerze rejestracyjnym…

Numer odczytał z kartki, chociaż znał go na pamięć. Słowa na piśmie zawsze robią większe wrażenie.

– Och…! – odpowiedziała Ewa z jękiem.

– W moim garażu – spróbował równocześnie zełgać pan Lapointe.

Inspektor popatrzył na niego z wyrzutem, po czym skierował wzrok na Ewę.

– Och…!!! – jęknęła Ewa ponownie bardziej rozdzierająco i padła na pierś Marcelowi z kolejnym potokiem łez.

– Przecież mówię – wytknął potępiająco inspektor. – Nasz funkcjonariusz widział…

Pani Thompkins i pan Lapointe musieli rzeczywiście zostać zdrowo rąbnięci widokiem pustego garażu, bo nagle zrezygnowali z oporu. No owszem, fakt, spędzili razem urlop w Cabourg, nie chcieli i nadal nie chcą tego ujawniać, pani Thompkins ma męża, jest to człowiek ciężko chory na serce, odkrycie niewierności żony mogłoby go zabić na miejscu…

Gdyby inspektor wiedział, że pan Thompkins zalicza się do gatunku potężnych, krwistych, wysokociśnieniowych byków, pomyślałby raczej o wylewie, bo gdzie bykowi do serca…? Zarazem zwątpiłby silnie, czy nagłe zejście małżonka przyprawiłoby piękną Ewę o nieuleczalną depresję, i w prawdomówność przesłuchiwanych straciłby wszelką wiarę. Na szczęście jednak nie wiedział o tym i potraktował ich zeznania właściwie. Z wyjątkiem męża, wszystko prawda.

…żeby zatem ukryć romans wymyślili w pierwszej kolejności ukrycie samochodu. Nazywa się, że pani Thompkins jest w Paryżu służbowo, przemieszcza się taksówkami i metrem, samochodu nie widać, więc nie może zdradzić właścicielki, a do Cabourg pojechali samochodem pana Lapointe’a, który ma prawo w czasie urlopu robić, co zechce i gdzie zechce. I nie dość na tym, pani Thompkins rozpuściła wieści, że przy okazji jedzie do Polski, do miejsca swego urodzenia, odwiedzić groby przodków i dawne przyjaciółki. A teraz pani Thompkins musi wracać, bo pan Thompkins też wraca ze Stanów Zjednoczonych, jutro miała wyruszyć do siebie, a tu oto dziś okazało się, że jej wóz diabli wzięli. Z zamkniętego garażu…!

Nie, nie zawiadomili jeszcze policji o kradzieży. Zastanawiali się właśnie, co by tu zełgać, skąd on mógł zginąć i kiedy, co Ewa mogła w wymyślonym miejscu robić, bali się przenosić akcję do jakiejś odległej dzielnicy, pan Lapointe już chwytał książkę telefoniczną, żeby znaleźć w pobliżu coś odpowiedniego, salon piękności, kosmetyczkę, fryzjera, krawcową… Nie zdążył, bo pan inspektor zadzwonił do furtki. No i koniec. Co teraz będzie…?

Kiedy ten samochód schowali?

Natychmiast po jej przyjeździe. Dokładnie przed szesnastoma dniami. I wyjechali w dwie godziny później jaguarem pana Lapointe’a, wieczorem byli w Cabourg. Na krok się stamtąd nie ruszyli.

Kto ma zapasowe klucze do tego domu?

Taki konsjerż-ochroniarz tego terenu, niejaki Antoine Meunier, godzien zaufania, od lat tu nic nie zginęło. Jego żona raz na tydzień przychodzi, kwiatki podlewa, wietrzy, czasem odkurza, a on odwala drobne naprawy… Adres? Proszę bardzo…