Выбрать главу

Stąd przychodziła do mnie wiedza o co barwniejszych zeznaniach podejrzanych.

* * *

Gdzieś w zakamarkach podświadomości kołatał się inspektorowi niepokojący i nieprzyjemny strzępek myśli. Sprawdzając wzajemne powiązania różnych osób i wysłuchując sprawozdań fachowców ekonomiczno-finansowo-bankowych, oceniając rodzaj i rozmiar wyłażącego na wierzch przestępstwa, wciąż miał wrażenie, że czegoś zaniedbał i o czymś zapomniał. To coś znajdowało się na początku śledczej drogi i tkwiło w zeznaniach pierwszych świadków, zlekceważył je chyba, a mogło być ważne. Musiało być ważne!

Ogrom wyłaniającej się z odmętów bankowości afery wprawił go w podziw i napełnił czymś w rodzaju wdzięczności dla Neeltje van Wijk. Gdyby nie jej notatki, pies z kulawą nogą nie tknąłby sprawy, nie mając nawet pojęcia o jej istnieniu. To Neeltje jakimś tajemniczym sposobem wyłapała pierwsze ziarenko i odhodowała je troskliwie, nie dość na tym, prawie doczekała się owoców. No, nie zdążyła ich zerwać…

Co zostało sfałszowane i ukradzione, po kilku dniach już wiedział, aczkolwiek oszołomieni nieco fachowcy nadal jeszcze upierali się przy sprawdzaniu i zbieraniu dowodów. Czuli się przy tym ciężko urażeni, zhańbieni, upokorzeni i zgoła zdeptani, proceder bowiem trwał od ładnych kilku lat, a im nic do głowy nie przyszło! Trzeba było baby, w dodatku zamordowanej, żeby ten wspaniały kant w ogóle zauważyć! Oburzające!

Inspektor Rijkeveegeen zdążył już dokonać wielkich odkryć w zwykłych układach międzyludzkich, kiedy nadeszła chwila, dla wszystkich poniekąd przełomowa.

Nim jednakże nadeszła, Rijkeveegeen uporządkował zdobytą wiedzę.

Pana Thompkinsa, małżonka pięknej Ewy, normalnego biznesmena, znało mnóstwo osób. Marcel Lapointe, co wydawało się dość zrozumiałe, władcy konsorcjum bankowego, miejsca pracy ofiary, adwokat nieboszczki, Meier van Veen, Friedrich de Roos, też biznesmen, oraz Jantje Parker, natykająca się na niego czasem w Stanach Zjednoczonych z racji obowiązków towarzyskich własnego męża.

Spośród nich wszystkich do osobistej znajomości z Ewą przyznał się tylko Friedrich de Roos i, rzecz jasna, Marcel Lapointe, któremu doprawdy trudno byłoby tę znajomość ukryć.

Samego Marcela w Holandii jakoś nie znał nikt, za to przyjaźniło się z nim liczne grono we Francji, nieco mniej liczne w Anglii, jeszcze skromniejsze w Niemczech i w Austrii, oraz pojedyncze sztuki w innych krajach.

Ewa Thompkins sporządziła długą listę, na której znalazł się Friedrich de Roos, owszem, to się zgadzało, a oprócz niego zatrzęsienie angielskich przyjaciółek, kilkoro znajomych w Stanach, gdzie była z mężem, trochę znajomych we Francji, dwóch Włochów i potworna liczba Polaków. Przed Polakami inspektora cofnęło, bo ich nazwiska go zadławiły, ktoś jeden nazywał się Krzysztof Szczebrzyński, przerażające, nie do wymówienia i nie do napisania! I ktoś drugi, Brókwiak. Szczepan. I ktoś trzeci, Chrząstocki… Nie, to zbyt upiorne…

Jantje Parker wymieniła, można powiedzieć, dwie grupy społeczeństwa. Ludzi interesu, związanych z Neeltje, i ludzi sztuki, związanych ze sobą. I, oczywiście, Herberta Moellera, związanego z uczuciami ofiary.

Meier van Veen również znał Herberta Moellera, co do Ewy, to orientował się, iż pan Thompkins posiada małżonkę, ale nie natknął się na nią bezpośrednio, poza tym wymienił połowę książek telefonicznych całej Europy, bo z racji zawodu, a także towarzyskiego usposobienia znał wszystkich.

Najtrudniej było złapać Herberta Moellera, który przebywał gdzieś poza Holandią. Poza Holandią przebywał często i długo, niemniej jednak obudziło to delikatne podejrzenia. Skoro wszyscy są dostępni i na pytania odpowiadają chętnie i wyczerpująco, ten ktoś jeden, nieosiągalny, musi co najmniej irytować. Inspektor Rijkeveegeen rozzłościł się nagle i po całej policji Europy rozesłał jego podobiznę, zabraną z sypialni Neeltje.

No i błyskawicznie dostał odpowiedź. Z Francji. Dziwią się bardzo, bo dostali zdjęcie Marcela Lapointe, który wcale nie zginął, tylko wrócił do domu, mieszka normalnie u siebie i chodzi do pracy. Otworzył swoje pośrednictwo handlu nieruchomościami, zamknięte na okres urlopu, i można go tam znaleźć z największą łatwością. Prawie w każdej chwili.

Inspektor Rijkeveegeen, jako doświadczony policjant, nie zgłupiał z tego, nie zdrętwiał, zachował pełną przytomność umysłu, złapał za kok panią Parker i poleciał do Paryża. Uczynił to służbowo, tak że strat finansowych nie poniósł.

Gliny pomiędzy sobą mnóstwo rzeczy potrafią załatwić koncertowo. Jeśli chcą, oczywiście, i jeśli nie przeszkadzają im w tym czynniki odgórne. A nawet i wtedy…

– Herbert…! – krzyknęła zbulwersowana pani Parker na widok Marcela, kiedy zostali wprowadzeni do jego gabinetu.

Marcel zachował granitowe opanowanie.

– Słucham? – rzekł z grzecznym zdziwieniem.

– Herbert Moeller – powtórzyła pani Parker bardzo stanowczo i gniewnie. – I nie mów mi, że mnie nie znasz!

– Przykro mi bardzo – zaczął Marcel. – Chyba nie miałem przyjemności…

– Jestem upoważniony skłonić pana do wyjazdu do Amsterdamu – przerwał mu zimno inspektor Rijkeveegeen, doskonale pamiętający, że Marcel Lapointe świetnie zna język angielski. – Wszelkie koszty zostaną panu zwrócone, o ile stwierdzimy pomyłkę, ale konfrontacja jest niezbędna. Czy zechce pan poddać się jej dobrowolnie?

Marcel Lapointe zastanawiał się bardzo krótko.

– Nie mógł pan tu przyjść sam? – spytał z wyrzutem. – Dobrze, może pan sobie darować tę konfrontację. Przyznaję, że w Holandii występowałem pod nazwiskiem Herbert Moeller, a całą resztę rozmowy wolałbym odbyć w cztery oczy. Może pan ją nagrać, ale wyłącznie do dyspozycji władz śledczych.

Pani Parker była osobą na poziomie, nie zgłosiła protestu. Poczęstowano ją gdzieś tam kawą i białym winem, inspektor z Marcelem zaś odpracowali zwierzenia.

– Wiem doskonale, że w grę wchodzi zbrodnia – wyznał posępnie zdenerwowany Marcel. – Słyszałem przecież o zamordowaniu Neeltje van Wijk, czytałem w prasie. Muszę zacząć od dawnych czasów, sprzed blisko dwudziestu lat. Jeszcze nie byłem pełnoletni, chociaż odpowiadałem już przed prawem, miałem siedemnaście lat, wygłupiłem się, poszło o narkotyki. Niejaki Herbert Moeller przedawkował, żulia, w którą się wtedy wplątałem z głupoty, utopiła jego ciało, nikt się nie upominał o niego, nikt go nie szukał, chyba był sierotą. Ja miałem zniszczyć jego odzież i dokumenty, zostawiłem sobie dokumenty i uciekłem. To wydarzenie mną wstrząsnęło, później wyszło na jaw… znacznie później… że nie zostałem ujawniony, mogłem wrócić we Francji do własnego nazwiska. Przedtem skończyłem w Anglii szkołę jako Holender, zacząłem pracować… Istniałem w dwóch osobach i nawet mi się to dość podobało, odziedziczyłem spadek po rodzicach, tu mam agencję nieruchomości, w Holandii byłem w pewnym stopniu niebieskim ptakiem. Pięć lat temu uczepiła się mnie Neeltje van Wijk, bogata baba, nie bardzo atrakcyjna, ale co mi szkodziło…? W pewnych sprawach mi dopomogła, w końcu jednak miałem dosyć i wycofałem się z tego, pożal się Boże, romansu. Poza tym poznałem Ewę Thompkins i tu nastąpił koniec, nie spodziewałem się, że tak ugrzęznę. Zacząłem unikać Neeltje, ale nawiązałem już rozmaite kontakty zawodowe, musiałem bywać w Holandii, a ona… Powiem panu szczerze, można było się jej bać, straszna kobieta. O jej śmierci dowiedziałem się z prasy, nie ukrywam, że mi to ulżyło, ale, na litość boską, niech się o tym Ewa nie dowie! Odgaduję, że chce pan się ode mnie dowiedzieć mnóstwa rzeczy, proszę bardzo, powiem wszystko, co wiem, ale wyłącznie panu, nie publicznie. Czy jest to możliwe?