Выбрать главу

Zastanowiłam się i postanowiłam dawać kotom jeść w samo południe. W krwiożercze zamiary zabójcy baby z bagażnika nie wierzyłam za grosz. Pomachałam Górskiemu ręką przed nosem.

– Niech pan przestanie opowiadać te brednie. Gdybym rzeczywiście była taka wściekle ważna, ściągnęliby mnie do Holandii, posadzili w jakim kącie i wzywali kolejno wszystkich znajomych ofiary. Każdego w kurtce od deszczu. Sam pan mówi, że im wyszło, że to musiał być znajomy… Zaraz, ofiary jak ofiary, ale mur-beton znajomy Ewy Thompkins i tego jej adoratora, nikt inny nie wypatrzyłby samochodu! Obcy rąbnąłby cokolwiek, znajomy musiał wiedzieć, że nikt tak zaraz kradzieży nie zgłosi. I co, tych znajomych nie potrafią skojarzyć? Idiotyzm. Widocznie im tak znowu bardzo nie zależy i on się nie musi przejmować.

Robert Górski zgrzytnął zębami.

– Owszem, zależy. Nie zauważyła pani, kto przy tej okazji został oszukany? Towarzystwa ubezpieczeniowe i urząd skarbowy, odbiorca forsy nie płacił podatków. A obliczyli, ile zarobił, zdaje się, że jeszcze nie do końca, ale już im wychodzi około stu milionów euro. Wierzy pani, że położą na tym krzyżyk?

No nie, na stu milionach może nie…

– To co pan uważa? – zirytowałam się. – Co niby powinnam zrobić? Oni tam gdzieś, w Stanach chyba, mają swój program ochrony świadków, mnie bez różnicy, niech mi tylko dadzą komputer i drukarkę, wszystko mi jedno, gdzie będę! I dużo papieru… Z tym że nie w górach, w górach szlag mnie trafi. Zamierza im pan to zaproponować?

Górski jakoś dziwnie błysnął okiem, pozgrzytał jeszcze trochę zębami, opanował emocje, troskliwie schował odnaleziony papierek, z naciskiem zażądał ode mnie szczególnej ostrożności, która nie wiadomo na czym miała polegać, i poszedł.

Natychmiast zaczęłam szukać długich zapałek.

Szukanie, jako takie, jest zajęciem mało absorbującym umysłowo. Chyba że szuka się drogą dedukcji, ale w tym momencie nie wchodziło to w grę, bo nie miałam pojęcia, kto i kiedy używał ich ostatnim razem. Małgosia albo Witek. W lecie…? Podgrzewali dom kominkiem…? A, może Witek używał do grilla.

Owszem, pamiętałam, że w pudełku zostało ich ledwo parę sztuk, dwie czy trzy. Ale miałam przecież zapasowe pudełka, pełne, ciekawe, gdzie też zostały ulokowane?

Szukając tylko oczami i zaglądając gdzie popadnie, mogłam myśleć. Nie o kombinacjach komputerowych, niech mnie ręka boska broni, nawet ich sobie nie próbowałam wyobrażać, zgłupiałabym z tego do reszty. Wyłącznie o ludziach, w końcu ten cały kant opierał się na jednostkach ludzkich, jakim sposobem cholerny, podwójny przestępca wynajdywał swoich samotnych nieboszczyków…? Miał jakieś wtyczki w szpitalach czy co…?

Może w zakładach pogrzebowych…?

Opieka społeczna. Też nieźle. Domy starców…?

A gdybym sama chciała takich znaleźć…?

Skupiłam się trochę i policzyłam. Znane mi osobiście, względnie ze słyszenia, osoby samotne, bezdzietne, bez rodzeństwa, rodzice nie żyją, względnie jednostki radykalnie skłócone z otoczeniem, owdowiałe, mściwe… Naliczyłam szesnaście sztuk, a nie starałam się przecież specjalnie o tego rodzaju towarzystwo i wiedzę. Gdybym się nieco przyłożyła, zapewne znalazłabym więcej. Ktoś zainteresowany tematem, obracający się wśród ludzi, zajmujący się ich sprawami zawodowo… Adwokat, notariusz, lekarz, a może zwyczajny urzędnik w ubezpieczeniach…? Może ktoś z dostępem do ewidencji ludności…?

Musiałby ten przestępca istnieć co najmniej w dwóch osobach. Jedna jest całkiem kimś innym, a druga lata po nieboszczykach. Albo ma informatora, bezwiednego najlepiej, bo informator zorientowany w procederze z łatwością wskoczyłby na szantaż. Zatem nie zorientowany, a tylko donoszący, na przykład, za forsę.

I druga strona medalu. Znajomi Ewy. Przyjaciółki.

Która z przyjaciółek Ewy jest zarazem przyjaciółką złoczyńcy? Nie mając o tym, rzecz jasna, zielonego pojęcia…?

Pożałowałam gorzko, że nic kompletnie o tej Ewie nie wiem i postanowiłam nawiązać ściślejszy kontakt z Gąsowskimi. Listy od Ewy wszak przychodzą, bliskie znajomości w Anglii nawiązała, nie dość na tym, z Polski do Anglii różne osoby jeżdżą, niektóre sama zaprasza, w Krakowie też jej zostało parę sztuk z dzieciństwa i wczesnej młodości. O romansowych perypetiach z przyjaciółkami się rozmawia…

A on, ten morderca, akurat taki romansowy jak ja arcybiskup! Jeśli żadne uczucia nie wchodzą w grę, Ewa mogła o nim nigdy w życiu nawet nie wspomnieć! Co ją obchodzi jakiś tam notariusz, adwokat, biznesmen, wspólnik męża…

W tym momencie znalazłam długie zapałki na półce z zapasowymi świecami, co jakoś dotychczas umykało mojej uwadze. Zabrałam jedno pudełko i przestałam myśleć.

* * *

Za to wyszło później na jaw, że myśl inspektora Rijkeveegeena biegła podobną drogą. Tyle że miał szersze pole działania i na samym myśleniu nie poprzestał.

Odnaleziony papierek dotarł do niego od polskiego gliniarza wszelkimi dostępnymi drogami, faksem, mailem, przez telefon i wreszcie w naturze. Został zbadany wszechstronnie, możliwości policji nie są w końcu dużo mniejsze niż możliwości złodziei, i ujawnił nazwisko posiadacza karty kredytowej.

Brzmiało ono: Soames Unger.

Inspektora Rijkeveegeena żaden szlag nie trafił, bo już z góry gnębiły go złe przeczucia. Soames Unger w całej tej sprawie wychodził mu na prowadzenie bez najmniejszych wątpliwości, kłopot polegał na tym, że nie istniał. Ściśle biorąc, istniał bardzo porządnie, ale wyłącznie na papierze. Jednakże nie stanowił hasła, ktoś nim był, pytanie kto?

Inspektor nie miał nawet pewności, czy to Soames Unger we własnej osobie woził po kraju zwłoki Neeltje van Wijk, mógł wszak wynająć sobie dowolnego kierowcę na tę jedną podróż, kierowca zaś mógł nie mieć pojęcia, co wiezie. Nie musiał nawet znać osobiście tego cholernego Soamesa, tyle spraw daje się załatwić na odległość, że i to być może, nie wymagało kontaktu bezpośredniego. Zlecenie przez telefon, pieniądze jakimś przelewem, względnie zwykłym listem, zawierającym kluczyk lub hasło, i numer skrytki bankowej, boksu bagażowego, czegokolwiek… Wynajęty kierowca po przeczytaniu prasy za skarby świata nie przyzna się do siebie samego.

Jedyną nadzieję stwarzała karta kredytowa, potwierdzona kwitkiem ze stacji benzynowej. Był tam osobiście w określonym czasie…

Z drugiej znów strony talenty komputerowe Soamesa Ungera, całą aferą dokładnie udowodnione, dały mu może szansę naknocenia i w kartach kredytowych…?

Po głębokim namyśle inspektor Rijkeveegeen doszedł do wniosku, że musi iść własną drogą. Jak wynika z wszelkich zeznań, świętej pamięci Neeltje, eksplodująca swoim sukcesem, chyba faceta zaskoczyła, nie miał dowolnej ilości czasu, żeby jej się pozbyć, wiedza o poczynaniach Ewy Thompkins spadła mu jak z nieba i czym prędzej skorzystał.

A zatem prosta sprawa. Rzucić się na znajomych Marcela i przyjaciółki Ewy Thompkins!

Tą ostatnią konkluzją inspektor niebotycznie uszczęśliwił Jamesa Bertletta, dla którego podstawowym źródłem informacji stała się natychmiast Jadzia Gąsowska.

* * *

– Ja przepraszam, że pani głowę zawracam, ale już sama nie wiem co robić i trochę z tego głupieję – powiedziała żałośnie Elżbieta Gąsowska, matka Jadzi. – I tak panią nachodzę z tej niepewności, pani tam była, pani się orientuje, a ja całkiem jak tabaka w rogu. Czy ona tam w co nie wpadła…?

Telefon nie wystarczał, przyjechała do mnie, zdezorientowana i zaniepokojona, bo może jednak coś wiem. Najpierw Jadzia zginęła, na krótko wprawdzie, ale jednak, potem leciały od niej jakieś przerażające wieści i policja się czepiała, a teraz chyba jej córka już się do reszty wygłupiła. Nic z tego wszystkiego nie można zrozumieć.