Выбрать главу

– Pani, po prostu, jest po stronie sprawiedliwego i sensownego prawa – powiedział Górski uprzejmie. – Oczywiście nie wolno pani przystępować do jakichś własnych śledztw i zdradzać tajemnic dochodzenia…

Przerwałam mu bez cienia uprzejmości.

– Ale niech ten Ryjek-Wagon weźmie się za amanta. Jadzia Gąsowska ma rację, od kogo on wynajął willę w Cabourg? Ja znam te tereny, zabłądziłam kiedyś akurat w tych okolicach, nie ma takiego miejsca, gdzie nie zdołałabym zabłądzić! A ten sąsiad w Paryżu…? Oczu nie miał, nie widział zamiany samochodów w garażu?

– Przypominam pani, że nie znam szczegółów…

– To niech pan pozna. Skoro jestem taka ważna, że aż mnie trzeba zabijać, niech się przynajmniej dowiem możliwie dużo!

Zaledwie Górski wyszedł, rzuciłam się do telefonu.

Złapałam Martusię w samochodzie gdzieś na jakimś skrzyżowaniu. Komunikatem, że ma natychmiast znaleźć na ulicy Witosa Małgę Kuźmińską, wystraszyłam ją śmiertelnie, do tego stopnia, że pojechała prosto, zamiast skręcić w prawo.

– Czekaj, zatrzymam się… O Boże, wszędzie zakaz… Całe miasto objadę, mam odwrotne kierunki ruchu! Zaraz… No, już, wszystko jedno, potem wrócę… Dlaczego ja mam ją łapać i kto to w ogóle jest?!

Wyjaśniłam sprawę wstępnie.

– I masz ją spytać, czy jest z Ewą spokrewniona. Albo spowinowacona, ktoś tam mógł za kogoś wyjść za mąż…

– A jaka to różnica?

– Cioteczna siostra to pokrewieństwo. Ale mąż ciotecznej siostry to już tylko powinowaty. Jak sama nazwa wskazuje. A potem musisz się dowiedzieć, co wiedziała o tych wakacyjno-romansowych planach Ewy i komu o tym mówiła, gach, przyjaciółka, byle kto, duże grono towarzyskie… Sama rozumiesz.

– Rozumieć, rozumiem – zgodziła się Martusia. – I nawet jestem dość blisko tego Witosa. Ale czy nie lepiej byłoby przedtem zadzwonić i umówić się jakoś?

– Nie wiem. A jeśli ona powie, że nie chce z tobą rozmawiać i cześć? Stracisz szansę na kontakt osobisty, więc może lepiej z zaskoczenia. Pomijam już to, że nie mam jej numeru telefonu.

Martusia zadziwiająco szybko odzyskała przytomność umysłu.

– No dobrze, ale przecież ty też znasz Kuźmińską. Ja pamiętam, mówiłaś, że chodziłaś z nią do szkoły! Może ona jest krewna albo powinowata?

– Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś ją również wykorzystała – stwierdziłam bezlitośnie. – Jak nie Ewa, to może Lalka Kuźmińska, naprawdę miała na imię Maria.

– A ty jej nie możesz…

– A diabli wiedzą gdzie ona jest. Zmieniła miejsce zamieszkania już przed wiekami i teraz może siedzieć w Ameryce albo we Francji, albo w Pernambuco. Bez znaczenia… Albo nie, owszem! Chcesz ją odnaleźć i dlatego łapiesz wszystkie Kuźmińskie, jak leci.

– I tak mam z nią rozmawiać? Bo co właściwie mam jej powiedzieć? Tak z marszu, od progu, pytać ją o gacha Ewy?!

– Też dobrze – pochwaliłam. – Weźmie cię za jego żonę i chwyci pazurami. A jeszcze lepiej, gdyby cię wzięła za żonę swojego gacha…

– A ma jakiegoś?

– A skąd mam wiedzieć? Zaraz… Ewa podobno mieszkała u ciebie, gliny cię maglowały, proszę! Tematów masz skolko ugodno, wykorzystaj wszystkie. Najlepiej jedź zaraz, o tej porze ona może być w domu, normalni ludzie są.

– A mnie, na przykład, nie ma! Siedzę w samochodzie na środku miasta!

– Mówiłam, normalni…

– No dobrze, to spróbuję, bo co mi właściwie zależy…

Załatwiłam mnóstwo, ale właściwie to co i mnie zależało? Nie moje zwłoki, nie moje śledztwo, nie moja praca… Wyłączyłam słuchawkę i odetchnęłam.

Ale przecież nie zostawię odłogiem czegoś takiego, jak trup w bagażniku o pół metra ode mnie, charakter mi na to nie pozwoli! Jeśli nie będę się wtrącać, niczego mi na końcu nie powiedzą, zlekceważą mnie i zostanę z takim idiotycznym niedosytem. Jakby mi sprzed nosa zabrali kryminał bez zakończenia, obrzydliwe, spać bym nie mogła!

Zatem będę się wtrącać…

Pomyślałam jeszcze, że do czegoś takiego charakter trzeba mieć wszechstronnie przystosowany. Każda przyzwoita, obowiązkowa kobieta miałaby na głowie cały dom, sprzątanie, jakieś posiłki, rodzinę, gości, czułaby się zmuszona tym gościom dać coś do jedzenia, podjąć ich, własnemu dziecku, w razie wizyty, przyrządzić ulubione pożywienie… Robiłam takie rzeczy, czemu nie, przeciętnie raz na rok. Ponadto zadbałaby o siebie, fryzjer, kosmetyczka, maseczki, makijaże… O, rzeczywiście, już się rozpędziłam!

Zdecydowanie wolę zbrodnię…

* * *

Jadąc do Warszawy wypożyczonym samochodem, Soames Unger rozmyślał na tematy polityczne. Weszła ta Polska do Europy jakby specjalnie na jego życzenie, niemieckie numery rejestracyjne przenosiły go do innego kraju zgoła niezauważalnie. Sprawdzali Wschód: Rosję, Białoruś, Ukrainę, Niemców już nie… Jeśli nawet jakakolwiek fotokomórka rejestrowała numery, to i tak wypożyczył ten wóz pod innym nazwiskiem, jako lekarz pediatra, który, chwalić Boga, umarł dwa miesiące temu. Niemożliwe, żeby przez tydzień ta rzecz wyszła na jaw!

Porzucił politykę i przeszedł na tematy osobiste.

Po tygodniu wróci i lekarz pediatra przestanie istnieć, będzie sobie spokojnie leżał w grobie. Na rozeznanie się w sytuacji tydzień wystarczy mu w zupełności, jest już ta zmora czy jej nie ma, sprawdzi wszystko, nie musi to koniecznie być kraksa, można spaść ze schodów, zatruć się gazem, dostać ataku serca w wannie, popełnić samobójstwo, niechby nawet przez pomyłkę… On sam również nie musi się jeszcze ujawniać, w obecnej postaci nikt go nie pozna, a nawet może lepiej będzie, jeśli Soames Unger zginie później. Nie zginie, zniknie. Zdematerializuje się. Żadnych wygłupów ze spalonymi zwłokami, żadnych utonięć, po prostu, nie ma człowieka.

Dojeżdżając do stolicy na wszelki wypadek, tak sobie, zadzwonił.

* * *

Tadzio wpadł do mnie z korespondencją i czterema zgrzewkami wody mineralnej, Mazowszanki, której uparcie używałam do parzenia herbaty od dawna, a tym bardziej teraz, kiedy herbata stanowiła przynętę dla Roberta Górskiego. Ucieszyłam się, bo już mi zostały trzy ostatnie butelki.

– On znowu dzwonił – powiedział, upychając zgrzewki w kącie kuchni. – Dopiero co, teraz właśnie, jak wpadłem po listy.

– Kto dzwonił? – zainteresowałam się, bo poprzedni komunikat całkowicie wyleciał mi z głowy.

– Ten tam jakiś, co rozmawiał ze szwagrem. Zgadłem, że to on, po akcencie, ale wie pani, że też się zastanawiam czy to akcent, czy wada wymowy. Właśnie jak się zacząłem zastanawiać, przypomniał mi się poprzedni telefon.

– A…! I co mówił?

– To samo. Pytał, czy pani jest. Powiedziałem, że ogólnie pani jest, ale chwilowo pani nie ma. I dałem mu tę pani służbową komórkę. Tak miało być?

– Tak. Bardzo dobrze. To chyba ktoś z Australii, bo już do nich dzwoniłam i okazuje się, że zmienili telefon, w ten sposób oni zgubili mnie, a ja ich. Możliwe, że ten ktoś przyjechał i szuka mnie przy okazji, bądź co bądź Polska trochę mniejsza od Australii. Pogadam z nim, jak zadzwoni.

Tadzio wsunął na miejsce kosz na śmieci.

– Już wymieniłem to gniazdko w kuchni, które ciągle nawalało – pochwalił się. – Miała pani rację, tam było zwarcie. Dlatego tak trzaskało raz za razem.

– To nie ja miałam rację, to moja dusza. Ja się na tym nie znam. Dużo ci jeszcze roboty zostało?

– Nie, skąd, już prawie koniec, zaczynamy się urządzać. Jakbym znów trafił na wodę, przywieźć pani więcej? Jeszcze się zmieści.