Rzecz jasna, o tym, iż ową taksówkę prowadził Witek Konopacki, rodzony mąż Małgorzaty, nie miał najmniejszego pojęcia…
Inspektor Rijkeveegeen z kolei nie miał najmniejszego pojęcia o zamiarach, potrzebach i ostatecznym celu poszukiwanego zabójcy. Owszem, zdawał sobie sprawę, że jedynego naocznego świadka facet powinien się bać, ale naoczny świadek musiałby go zobaczyć. Tymczasem nieszczęsny naoczny świadek naoglądał się wizerunków rozmaitych gąb do diabła i trochę i nie rozpoznał nikogo, zatem doskonała nieuchwytność przestępcy zdecydowanie mogła zmniejszać jego obawy. Inspektorowi nawet w głowie nie zaświtało, bo niby dlaczego miałoby zaświtać, że bez pozbycia się świadka przestępca w żaden sposób nie może wrócić do własnej, starannie przygotowanej postaci.
Ponadto nic nie wiedział o postaci, aczkolwiek jakiś podstępny kamuflaż wręcz walił po oczach. Przyjmował możliwość, że wśród wszystkich, bardziej czy mniej podejrzanych, sprawcy nie ma wcale, jest on jakąś tajemniczą istotą, kryjącą się w cieniu, nie znaną nikomu, ale było to mało prawdopodobne. Z pewnością istniał w pobliżu, pętał się wokół Neeltje i tylko po prostu odmiennie wyglądał.
Polskie gliny miały rację, charakteryzacją, maskami, tworzywem sztucznym, można osiągnąć istne cuda. Rijkeveegeen poświęcił się, chociaż raczej poświęcił nie tyle siebie, ile pieniądze, i od własnej żony zażądał przeistoczenia się w cokolwiek innego. Zważywszy, iż małżonka liczyła sobie trzydzieści osiem wiosen, wahał się, co powinna z siebie zrobić, nastolatkę czy staruszkę, aż w końcu wybór zostawił jej, czym istotę płci żeńskiej wprawił zgoła w euforię.
Po czym sam jej nie poznał.
Żona, mająca w sobie trochę francuskiej krwi, uznała, że spadła na nią jedyna okazja w życiu i zrobiła z tego wielkie halo. Do dyspozycji miała wszelkie branże i wszelkich fachowców, poświęciła zadaniu dwie pełne doby, uprzedziwszy przedtem męża, że w gospodarstwie zastąpi ją wynajęta pomoc, i oto wróciwszy wieczorem do domu, Rijkeveegeen na progu własnej kuchni ujrzał obcą mu osobę, starszą od jego matki o dobrą dychę, z silną nadwagą, z krogulczym nosem, pomarszczoną, z zaciśniętymi usteczkami, o wyrazie twarzy godnym złośliwej strzygi, bezrzęsą i dość nieruchawą. Osoba zdarła z niego płaszcz i powiesiła na wieszaku. Gosposia, rany boskie…! Jak jego żona mogła zaangażować coś podobnego…?!
Jednakże chciał być grzeczny, powiedział zatem „dobry wieczór” i spytał, czy jest pani. Strzyga kiwnęła siwym łbem, co zapewne miało oznaczać, że owszem, pani jest. Rijkeveegeen ruszył dalej i obszedł całe mieszkanie w poszukiwaniu żony bez żadnego rezultatu, łazienki, sypialnie, jadalnia, gabinet, wszystko stało otworem, ale jego żony nigdzie nie było. W dodatku strzyga chodziła za nim krok w krok, przyglądając mu się natrętnie.
Inspektor wreszcie nie wytrzymał.
– Czy mógłbym dostać filiżankę kawy? – spytał uprzejmie, acz zimno, zatrzymując się w swoim gabinecie.
– Mógłbyś – odparła strzyga głosem jego żony. – Zaraz ci przyniosę. Naprawdę mnie nie poznałeś?
Rijkeveegeen o mało trupem nie padł i nie uwierzył ani głosowi, ani strzydze, ani sobie samemu. Widząc efekt osiągniętej przemiany, małżonka czym prędzej jęła zdzierać z siebie warstwy zewnętrzne, co przywróciło mężowi przytomność umysłu.
– Nie!!! – wrzasnął gorączkowo i chwycił ją za rękę. – Zdjęcie! Ja ci muszę zrobić zdjęcie!!!
Uwieczniwszy strzygę na wszelkie dostępne mu sposoby, z szalonym zainteresowaniem obserwował jej zdumiewająco szybki powrót do własnej postaci. Zaniepokojona jego reakcją, a zarazem mocno rozśmieszona, małżonka w błyskawicznym tempie pozbyła się foliowej maski z twarzy, siwej peruki z głowy, mazidła z rąk i olbrzymich płatów gumy piankowej z całej figury, dodających jej dobre sześćdziesiąt kilogramów. Zostało jeszcze trochę zwałów na nogach, odwijała je już wolniej.
– Każdy policjant w zasadzie jest uodporniony na wstrząsy – powiedział Rijkeveegeen, oddychając głęboko. – Ale przez coś takiego można umrzeć na serce. Gdzie dzieci? Widziały cię?
– Właśnie nie. Wolałam się im nie pokazywać. Załatwiłam, żeby przenocowały u babci…
Właściwie inspektorowi wystarczyłby ten jeden pokaz odmiany powierzchowności, ale żona nie popuściła. Doskonale zdawała sobie sprawę z wrażenia, jakie swoją urodą wywarła, i wcale nie miała ochoty zostawiać mężowi w oczach takiego widoku. Dzięki czemu dostarczyła dużego przeżycia szerszemu gronu osób.
Do komendy policji, gdzie o poranku Rijkeveegeen miał zwykłe, codzienne spotkanko u zwierzchnika, wdarła się rozhisteryzowana jednostka płci żeńskiej, żądająca natychmiastowego kontaktu zarówno z inspektorem, jak i z jego szefem. A najlepiej z całym personelem komendy. Zostałaby z pewnością utemperowana, gdyby nie to, że za dużo wiedziała, znała nazwiska i stopnie służbowe, numery pokoi i przeznaczenie pomieszczeń, nawet wyposażenie wnętrz, w dodatku upierała się, że idzie o sprawę życia i śmierci, i ten, kto jej nie wpuści, poniesie konsekwencje po prostu straszliwe. Aspirant, konferujący z nią przy wejściu, na wszelki wypadek wolał doprowadzić ją do szefa, zrzuciwszy na strażnika obowiązek uprzedzenia go telefonicznie.
Zgromadzone w gabinecie kilka osób usłyszało zatem, że Wendel prowadzi do nich jakąś dziewczynę, potwornie zdenerwowaną. Nie, skąd, nie kurwa, przeciwnie, duża klasa, może studentka z bogatej rodziny…
Zanim strażnik zdołał się wytłumaczyć z nieznajomości jej nazwiska, aspirant z petentką wkroczyli do gabinetu. Ciemnowłosa piękność, na oko dwudziestoletnia, szarooka i dość blada, o kształtach nader wdzięcznych, zatrzymała się przy drzwiach i chusteczką delikatnie osuszyła łzy.
– Słucham, o co chodzi? – spytał szef, znacznie mniej cierpko niż zamierzał.
Piękność wskazała chusteczką Rijkeveegeena.
– Ten pan wie – wyszeptała cichutko.
Rijkeveegeen zbaraniał.
– Pierwszy raz w życiu widzę tę panią na oczy – rzekł stanowczo, bo szef skierował na niego surowe spojrzenie. – Pani nazwisko?
Piękność rozejrzała się dookoła pytająco, czym spowodowała ogólny niepokój, bo wszystkim zgodnie błysnęła myśl, że może jest to wypadek amnezji. Facetka zapomniała, jak się nazywa i przyszła po pomoc.
– Może… jakiś dokument… – podsunął niepewnie najbliższy współpracownik Rijkeveegeena, który miliony razy jadał w jego domu kolacje i popijał drinki.
Piękność westchnęła ciężko.
– No i proszę – rzekła głosem, który wszyscy od dawna doskonale znali. – Rijkeveegeen się nazywam. Własny mąż znów mnie nie poznał po piętnastu latach małżeństwa. Młodziej wyglądam, co? Jak chcecie, mogę się zaraz rozebrać, mam na myśli, zdjąć to maskowanie, chętnie to zrobię, bo mnie gorset ściska…
Zważywszy, iż omawiana była właśnie sprawa wyglądu zewnętrznego sprawcy i przydatności naocznego świadka, wyjaśnienie zostało powszechnie zrozumiane, ale i tak przez dłuższą chwilę nikt nie był w stanie wydać z siebie głosu. W każdym razie, bez względu na powodzenie eksperymentu, inspektorowa osiągnęła swój cel, zatarła w pamięci męża wiedźmowatą strzygę i pozostawiła wizję pięknej i młodej kobiety.
Ponadto publiczna niejako prezentacja w komendzie policji okazała się pomysłem znakomitym, bo Rijkeveegeenowi zwrócono koszty. Na co zresztą od początku miał cichą nadzieję.
Nieszczęścia, być może, chodzą parami, powodzenie biega w kratkę.
Kolejna informacja dotarła do inspektora właściwie przypadkowo. Nie szukał usilnie samochodu Neeltje, a jednak go znalazł, sam ten samochód, można powiedzieć, do niego przyszedł.