Andrzej Sapkowski
Mniejsze zlo
Jak zwykle, pierwsze zwrócily na niego uwage koty i dzieci. Pregowaty kocur, spiacy na nagrzanym sloncem sagu drewna, drgnal, uniósl okragla glowe, polozyl uszy, parsknal i czmychnal w pokrzywy. Trzyletni Dragomir, syn rybaka Trigli, który na progu chalupy robil co mógl, aby jeszcze bardziej upaprac upaprana koszuline, rozwrzeszczal sie, wlepiajac zalzawione oczy w przejezdzajacego obok jezdzca.
Wiedzmin jechal powoli, nie starajac sie wyprzedzac wozu z sianem tarasujacego uliczke. Za nim, wyciagajac szyje, co chwila mocno napinajac postronek, uwiazany do leku siodla, truchtal objuczony osiol. Oprócz zwyklych juków dlugouch taszczyl na grzbiecie spory ksztalt owiniety w derke. Szarobialy bok osla pokrywaly czarne smugi zakrzeplej krwi.
Wóz skrecil wreszcie w boczna uliczke prowadzaca do spichlerza i przystani, z której wialo bryza, smola i wolim moczem. Geralt przyspieszyl. Nie zareagowal na zduszony krzyk handlarki warzyw, wpatrzonej w koscista, szponiasta lape wystajaca spod derki, podrygujaca w rytmie truchtu osla. Nie obejrzal sie na rosnacy tlumek ludzi idacy za nim, falujacy w podnieceniu.
Przed domem wójta, jak zwykle, pelno bylo wozów. Geralt zeskoczyl z siodla, poprawil miecz na plecach, przerzucil uzde przez drewniana barierke. Tlum podazajacy za nim utworzyl pólkole wokól osla.
Krzyki wójta slychac bylo juz przed wejsciem.
- Nie wolno, mówie! Nie wolno, psiamac! Nie rozumiesz po ludzku, lachudro?
Geralt wszedl. Przed wójtem, malym i pekatym, poczerwienialym z gniewu, stal wiesniak trzymajac za szyje szamoczaca sie ges.
- Czego... Na wszystkich bogów! To ty, Geralt? Czy mnie wzrok nie myli? - I znowu, zwracajac sie do chlopa: - Zabieraj to, chamie! Ogluchles?
- Mówili - belkotal wiesniak, zezujac na ges - ze trzeba dac cosik wielmoznemu, bo inakszy...
- Kto mówil? - wrzasnal wójt. - Kto? Ze ja niby co, lapówki biore? Nie pozwalam, powiadam! Won, powiadam! Witaj, Geralt.
- Witaj, Caldemeyn.
Wójt, sciskajac dlon wiedzmina, klepnal go w ramie druga reka.
- Nie bylo cie tu chyba ze dwa lata, Geralt. Co? Ze tez ty nigdzie nie zagrzejesz miejsca. Skad przybywasz? A, psia rzyc, co za róznica skad. Hej, przynies tam który piwa! Siadaj, Geralt, siadaj. U nas zamieszanie, bo jutro jarmark. Co tam u ciebie, opowiadaj!
- Potem. Najpierw wyjdzmy.
Na zewnatrz tlumek byl juz ze dwa razy wiekszy, ale wolna przestrzen wokól osla nie zmniejszyla sie. Geralt odrzucil derke. Tlum ochnal i cofnal sie. Caldemeyn szeroko otworzyl usta.
- Na wszystkich bogów, Geralt! Co to jest?
- Kikimora. Nie ma za nia jakiejs nagrody, panie wójcie?
Caldemeyn przestapil z nogi na noge, patrzac na pajakowaty, obciagniety zeschla czarna skóra ksztalt, na szkliste oko z pionowa zrenica, na iglowate kly w zakrwawionej paszczy.
- Gdzie... Skad to...
- Na grobli, ze cztery mile przed miasteczkiem. Na mokradlach. Caldemeyn, tam musieli ginac ludzie. Dzieci.
- Ano, zgadza sie. Ale nikt... Kto mógl przypuscic... Hej, ludkowie, do domów, do roboty! To nie widowisko! Zakryj to, Geralt. Muchy sie zlatuja.
W izbie wójt bez slowa chwycil garniec piwa i wypil do dna, nie odejmujac od ust. Westchnal ciezko, pociagnal nosem.
- Nagrody nie ma - powiedzial ponuro. - Nikt nawet nie przypuszczal, ze cos takiego siedzi w slonych bagnach. Fakt, kilka osób przepadlo w tamtej okolicy, ale... Malo kto lazil po tej grobli. A ty skad sie tam wziales? Dlaczego nie jechales glównym traktem?
- Na glównych traktach trudno o zarobek dla mnie, Caldemeyn.
- Zapomnialem - wójt stlumil bekniecie, wydymajac policzki. - A taka to byla spokojna okolica. Nawet skrzaty z rzadka jeno szczaly tu babom do mleka. I masz, pod samym bokiem jakas kociozmora. Wypada, ze musze ci podziekowac. Bo zaplacic, to ja ci za nia nie zaplace. Nie mam funduszy.
- Pech. Przydaloby mi sie troche grosza, aby przezimowac - wiedzmin lyknal z garnca, otarl usta z piany. - Wybieram sie do Yspaden, ale nie wiem, czy zdaze, nim sniegi zawala drogi. Moge utknac w któryms z gródków wzdluz Lutonskiego traktu.
- Dlugo zabawisz w Blaviken?
- Krótko. Nie mam czasu sie zabawiac. Idzie zima.
- Gdzie sie zatrzymasz? Moze u mnie? Wolna izba jest na stryszku, po co masz sie dac obedrzec przez karczmarzy, tych zlodziei. Pogadamy, opowiesz, co w szerokim swiecie slychac.
- Chetnie. Ale co na to twoja Libusze? Ostatnim razem dalo sie zauwazyc, ze nie przepada za mna.
- W moim domu baby nie maja glosu. Ale, miedzy nami, nie rób przy niej tego, co ostatnim razem, podczas kolacji.
- Idzie ci o to, ze rzucilem widelcem w szczura?
- Nie. Idzie mi o to, ze trafiles, chociaz bylo ciemno.
- Myslalem, ze to bedzie zabawne.
- Bylo. Ale nie rób tego przy Libusze. Sluchaj, a ta... jak jej tam... Kiki...
- Kikimora.
- Potrzebna ci do czegos?
- Ciekawe, do czego? Jesli nie ma nagrody, mozesz ja kazac wrzucic do gnojówki.
- Pomysl nie jest zly. Hej tam, Karelka, Borg, Nosikamyk! Jest tam który?
Wszedl straznik miejski z partyzana na ramieniu, z hukiem zawadzajac ostrzem o oscieznice.
- Nosikamyk - rzekl Caldemeyn. - Wez kogos do pomocy, zabierz sprzed chalupy osla razem z tym swinstwem zapakowanym w derke, wyprowadz za chlewiki i utop w gnojówce. Zrozumiales?
- Wedle rozkazu. Ale... Panie wójcie...
- Czego?
- Moze nim topic to ohydztwo...
- No?
- Pokazacby Mistrzowi Irionowi. A nuz mu sie do czegos przygodzi.
Caldemeyn pacnal sie w czolo otwarta dlonia.
- Nieglupis, Nosikamyk. Sluchaj, Geralt, moze nasz miejscowy czarodziej odpali ci cos za te padline. Rybacy znosza mu rózne dziworyby, osmionogi, klabatry czy kerguleny, niejeden na tym zarobil. Chodz, przejdziemy sie do wiezy.
- Dorobiliscie sie czarodzieja? Na stale czy dorywczo?
- Na stale. Mistrz Irion. Mieszka w Blaviken od roku. Mozny mag, Geralt, z samego wygladu poznasz.
- Watpie, czy mozny mag zaplaci za kikimore - skrzywil sie Geralt. - O ile wiem, nie jest potrzebna do produkcji zadnych eliksirów. Zapewne wasz Irion tylko mi nauraga. My, wiedzmini, nie kochamy sie z czarodziejami.
- Nigdy nie slyszalem, zeby Mistrz Irion komus uragal. Czy zaplaci, nie przysiegne, ale spróbowac nie zawadzi. Na bagnach moze byc wiecej takich kikimorów, i co wtedy? Niech czarodziej obejrzy stwora i w razie czego rzuci jakies czary na bagniska albo co.
Wiedzmin pomyslal przez chwile.
- Punkt dla ciebie, Caldemeyn. Cóz, zaryzykujemy spotkanie z Mistrzem Irionem. Idziemy?
- Idziemy. Nosikamyk, odgon te dzieciaki i bierz klapoucha na postronek. Gdzie moja czapka?
Wieza, zbudowana z gladko ociosanych bloków granitu, zwienczona zebatymi blankami, przedstawiala sie imponujaco, górujac nad potluczonymi dachówkami domostw i wklesnietymi strzechami chalup.
- Odnowil, widze - rzekl Geralt. - Czarami czy zapedzil was do roboty?