- Cale Blaviken, jesli wystapi przeciwko mnie, to bedzie strasznie zalowac - Renfri usmiechnela sie, ukazujac drapiezne biale zeby. - Przyjrzales sie moim chlopcom? Zareczam ci, znaja sie na swoim rzemiosle. Czy wyobrazasz sobie, co sie stanie, jesli dojdzie do walki miedzy nimi a tymi ciolkami ze strazy, którzy co krok potykaja sie o wlasne halabardy?
- A czy ty, Renfri, wyobrazasz sobie, ze ja bede stal i przygladal sie spokojnie takiej walce? Jak widzisz, mieszkam u wójta. W potrzebie wypadnie mi stanac u jego boku.
- I nie watpie - Renfri spowazniala - ze staniesz. Tyle ze pewnie sam, bo reszta pochowa sie po piwnicach. Nie ma na swiecie wojownika, który dalby rade siódemce z mieczami. Tego zaden czlowiek nie dokona. Ale, bialowlosy, przestanmy straszyc sie nawzajem. Mówilam: rzezi i rozlewowi krwi mozna zapobiec. Konkretnie, sa dwie osoby, które moga temu zapobiec.
- Zamieniam sie w sluch.
- Jedna - powiedziala Renfri - to sam Stregobor. Dobrowolnie wyjdzie ze swojej wiezy, ja zabiore go gdzies na pustkowie, a Blaviken znów pograzy sie w blogiej apatii i rychlo zapomni o calej sprawie.
- Stregobor moze i sprawia wrazenie pomylonego, ale nie do tego stopnia.
- Kto wie, wiedzminie, kto wie. Istnieja argumenty, których nie mozna odeprzec, istnieja propozycje nie do odrzucenia. Do takich nalezy, na przyklad, tridamskie ultimatum. Postawie czarownikowi tridamskie ultimatum.
- Na czym takie ultimatum polega?
- Moja slodka tajemnica.
- Niech ci bedzie. Watpie jednak w jego skutecznosc. Stregoborowi, kiedy mówi o tobie, dzwonia zeby. Ultimatum, które skloniloby go do dobrowolnego oddania sie w twoje sliczne raczki, musialoby byc naprawde nieliche. Przejdzmy wiec raczej do drugiej osoby mogacej zapobiec rzezi w Blaviken. Spróbuje zgadnac, kto to taki.
- Ciekawam twej przenikliwosci, bialowlosy.
- To ty, Renfri. Ty sama. Wykazesz iscie ksiazeca, co ja mówie, królewska wielkodusznosc i poniechasz zemsty. Zgadlem?
Renfri odrzucila glowe w tyl i zasmiala sie gromko, w pore zakrywajac usta dlonia. Potem spowazniala, utkwila w wiedzminie blyszczace oczy.
- Geralt - powiedziala - ja bylam ksiezniczka, ale w Creyden. Mialam wszystko, o czym tylko zamarzylam, nawet prosic nie potrzebowalam. Sluzbe na kazde zawolanie, sukienki, buciki. Majtki z batystu. Klejnoty i blyskotki, bulanego kucyka, zlote rybki w basenie. Lalki i dom dla nich, wiekszy od tej twojej izby tutaj. I tak bylo az do dnia, w którym twój Stregobor i ta kurwa Aridea rozkazali lowczemu zabrac mnie do lasu, zarznac i przyniesc sobie serce i watrobe. Pieknie, nieprawdaz?
- Nie, raczej obrzydliwie. Cieszy mnie, ze wówczas poradzilas sobie z lowczym, Renfri.
- Gówno tam, poradzilam. Zlitowal sie i puscil mnie. Ale przedtem zgwalcil, sukinsyn, obrabowal z kolczyków i zlotego diademiku.
Geralt spojrzal jej prosto w oczy, bawiac sie medalionem. Nie spuscila wzroku.
- I to byl koniec ksiezniczki - ciagnela. - Sukienka podarla sie, batyst bezpowrotnie utracil biel. A potem byl brud, glód, smród, kije i kopniaki. Oddawanie sie byle lajzie za miske zupy lub dach nad glowa. Czy wiesz, jakie ja mialam wlosy? Jak jedwab, a siegaly mi dobry lokiec ponizej tylka. Kiedy zlapalam wszy, obcieto mi je nozycami do strzyzenia owiec, przy samej skórze. Nigdy juz nie odrosly mi porzadnie.
Zamilkla na chwile, odgarnela z czola nierówne kosmyki.
- Kradlam, by nie zdechnac z glodu - podjela. - Zabijalam, by mnie nie zabito. Siedzialam w lochach smierdzacych uryna, nie wiedzac, czy mnie nazajutrz powiesza, czy tylko wychloszcza i wypedza. A przez caly ten czas moja macocha i twój czarownik deptali mi po pietach, nasylali morderców, próbowali otruc. Rzucali uroki. Okazac wielkodusznosc? Wybaczyc mu po królewsku? Ja mu po królewsku urwe glowe, a moze przedtem obie nogi, to sie zobaczy.
- Aridea i Stregobor próbowali cie otruc?
- Owszem. Jablkiem zaprawionym wyciagiem z pokrzyku. Uratowal mnie pewien gnom. Dal mi emetyk, po którym myslalam, ze wywróce sie na nice jak ponczocha. Ale przezylam.
- To byl jeden z siedmiu gnomów?
Renfri, która wlasnie nalewala, zamarla z buklaczkiem nad kubkiem.
- Oho - rzekla. - Sporo o mnie wiesz. A co? Masz cos przeciw gnomom? Albo innym humanoidom? Jezeli chodzi o scislosc, byli dla mnie lepsi od wiekszosci ludzi. Ale to cie nie powinno obchodzic. Mówilam, Stregobor i Aridea szczuli mnie jak dzikie zwierze, dopóki mogli. Pózniej przestali móc, ja sama stalam sie mysliwym. Aridea wyciagnela kopyta we wlasnym lózku, miala szczescie, ze jej wczesniej nie dopadlam, mialam dla niej ulozony specjalny program. A teraz mam dla czarownika. Geralt, wedlug ciebie, zasluzyl na smierc? Powiedz.
- Nie jestem sedzia. Jestem wiedzminem.
- Wlasnie. Mówilam, ze sa dwie osoby mogace zapobiec rozlewowi krwi w Blaviken. Druga jestes ty. Ciebie czarownik wpusci do wiezy, a wtedy go zabijesz.
- Renfri - powiedzial spokojnie Geralt. - Czy po drodze do mojej izdebki nie spadlas przypadkiem z dachu na glowe?
- Jestes wiedzminem czy nie, psiakrew? Mówia, ze zabiles kikimore, przywiozles ja na osiolku do wyceny. Stregobor jest gorszy niz kikimora, która jest bezrozumnym bydleciem i zabija, bo taka ja bogowie stworzyli. Stregobor to okrutnik, maniak, potwór. Przywiez mi go na osiolku, a ja nie pozaluje zlota.
- Nie jestem najemnym zbirem, Dzierzbo.
- Nie jestes - zgodzila sie z usmiechem. Odchylila sie na oparcie zydla i skrzyzowala nogi na stole, nie czyniac najmniejszego wysilku, by przykryc uda spódnica. - Jestes wiedzmin, obronca ludzi, których chronisz od Zla. A w tym przypadku Zlo to zelazo i ogien, które zaczna tu hulac, gdy staniemy przeciw sobie. Nie wydaje ci sie, ze proponuje mniejsze zlo, najlepsze rozwiazanie? Nawet dla tego sukinsyna Stregobora. Mozesz go zabic milosiernie, jednym pchnieciem, znienacka. Umrze, nie wiedzac, ze umiera. A ja mu tego nie gwarantuje. Wrecz przeciwnie.
Geralt milczal. Renfri przeciagnela sie unoszac rece do góry.
- Rozumiem twoje wahanie - powiedziala. - Ale odpowiedz musze znac natychmiast.
- Czy wiesz, dlaczego Stregobor i ksiezna chcieli cie zabic, wtedy w Creyden, i pózniej?
Renfri wyprostowala sie gwaltownie, zdjela nogi ze stolu.
- To chyba oczywiste - wybuchnela. - Chcieli pozbyc sie pierworodnej córki Fredefalka, bo bylam dziedziczka tronu. Dzieci Aridei byly z morganatycznego zwiazku i nie mialy zadnych praw do...
- Renfri, nie o tym mówie.
Dziewczyna opuscila glowe, ale tylko na moment. Oczy jej rozblysly.
- No, wiec dobrze. Mam byc jakoby przekleta. Skazona w lonie matki. Mam byc...
- Dokoncz.
- Potworem.
- A jestes?
Przez moment, bardzo krótki, wygladala na bezbronna i zalamana. I bardzo smutna.
- Nie wiem, Geralt - szepnela, po czym rysy stwardnialy jej znowu. - Bo i skad mam, psiakrew, wiedziec? Jak sie skalecze w palec, krwawie. Krwawie tez co miesiac. Jak sie obezre, boli mnie brzuch, a jak opije, glowa. Jak jestem wesola, to spiewam, a jak smutna, klne. Jak kogos nienawidze, to zabijam, a jak... Ach, psiakrew, dosc tego. Twoja odpowiedz wiedzminie.