Выбрать главу

- Moja odpowiedz brzmi: "Nie".

- Pamietasz, co mówilam? - spytala po chwili milczenia. - Sa propozycje, których nie mozna odrzucic, skutki bywaja straszne. Powaznie cie ostrzegam, moja wlasnie do takich nalezala. Zastanów sie dobrze.

- Zastanowilem sie dobrze. I potraktuj mnie powaznie, bo ja równiez powaznie cie ostrzegam.

Renfri milczala przez czas jakis, bawiac sie sznurem perel trzykrotnie okreconym wokól ksztaltnej szyi, figlarnie wpadajacym pomiedzy dwie zgrabne pólkule widoczne w rozcieciu kaftanika.

- Geralt - powiedziala. - Czy Stregobor prosil cie, abys mnie zabil?

- Tak. Uwazal, ze to bedzie mniejszym zlem.

- Czy moge przyjac, ze mu odmówiles tak jak mnie?

- Mozesz.

- Dlaczego?

- Bo nie wierze w mniejsze zlo.

Renfri usmiechnela sie lekko, po czym usta skrzywil jej grymas, bardzo nieladny w zóltym swietle swiecy.

- Nie wierzysz, powiadasz. Widzisz, masz racje, ale tylko czesciowo. Istnieje tylko Zlo i Wieksze Zlo, a za nimi oboma, w cieniu, stoi Bardzo Wielkie Zlo. Bardzo Wielkie Zlo, Geralt, to takie, którego nawet wyobrazic sobie nie mozesz, chocbys myslal, ze nic juz nie moze cie zaskoczyc. I widzisz, Geralt, niekiedy bywa tak, ze Bardzo Wielkie Zlo chwyci cie za gardlo i powie: "Wybieraj, bratku, albo ja, albo tamto, troche mniejsze".

- Czy moge wiedziec, do czego zmierzasz?

- Do niczego. Wypilam troche i filozofuje, szukam prawd ogólnych. Wlasnie jedna znalazlam: mniejsze zlo istnieje, ale my nie mozemy wybierac go sami. To Bardzo Wielkie Zlo potrafi nas do takiego wyboru zmusic. Czy tego chcemy, czy nie.

- Najwyrazniej ja wypilem za malo - wiedzmin usmiechnal sie cierpko. - A pólnoc, jak to pólnoc, minela tymczasem. Przejdzmy do konkretów. Nie zabijesz Stregobora w Blaviken, nie pozwole ci na to. Nie pozwole, by doszlo tu do walki i rzezi. Po raz drugi proponuje: zaniechaj zemsty. Zrezygnuj z zabicia go. W ten sposób udowodnisz jemu, i nie tylko jemu, ze nie jestes nieludzkim, krwiozerczym potworem, mutantem i odmiencem. Udowodnisz mu, ze sie mylil. Ze wyrzadzil ci wielka krzywde swoja pomylka.

Renfri przez chwile patrzyla na medalion wiedzmina krecacy sie na lancuszku obracanym w palcach.

- A jesli ci powiem, wiedzminie, ze nie potrafie wybaczac ani rezygnowac z zemsty, bedzie to równoznaczne z przyznaniem mu, i nie tylko jemu, racji, prawda? Udowodnie tym samym, ze jednak jestem potworem, nieludzkim demonem przekletym przez bogów? Posluchaj, wiedzminie. Na samym poczatku mojej tulaczki przygarnal mnie pewien wolny kmiec. Spodobalam mu sie. Poniewaz on jednak wcale mi sie nie podobal, a wrecz przeciwnie, za kazdym razem, kiedy chcial mnie miec, pral mnie tak, ze rano ledwo zwlekalam sie z barlogu. Któregos razu wstalam, gdy bylo jeszcze ciemno, i poderznelam kmieciowi gardlo. Kosa. Nie mialam wtedy jeszcze takiej wprawy jak dzisiaj i nóz wydal mi sie za maly. I widzisz, Geralt, sluchajac, jak kmiec gulgocze i krztusi sie, patrzac, jak wierzga nogami, poczulam, ze slady jego kija i piesci nie bola juz nic a nic, i ze jest mi dobrze, tak dobrze, ze az... Odeszlam razno pogwizdujac, zdrowa, wesola i szczesliwa. I pózniej za kazdym razem bylo tak samo. Gdyby bylo inaczej, któz by tracil czas na zemste?

- Renfri - powiedzial Geralt. - Niezaleznie od twoich racji i motywów, nie odjedziesz stad pogwizdujac i nie bedzie ci tak dobrze, ze az. Nie odjedziesz wesola i szczesliwa, ale odjedziesz zywa. Jutro wczesnie rano, tak jak nakazal wójt. Juz ci to mówilem, ale powtórze. Nie zabijesz Stregobora w Blaviken.

Oczy Renfri blyszczaly w swietle swiecy, blyszczaly perly w wycieciu kaftanika, blyszczal medalion z paszcza wilka, wirujac na srebrnym lancuszku.

- Zal mi ciebie - powiedziala nagle dziewczyna wolno, wpatrzona w migoczacy krazek srebra. - Twierdzisz, ze nie istnieje mniejsze zlo. Stoisz na placu, na bruku zalanym krwia, sam, taki bardzo samotny, bo nie umiales dokonac wyboru. Nie umiales, ale dokonales. Nigdy nie bedziesz wiedzial, nigdy nie bedziesz mial pewnosci, nigdy, slyszysz... A twoja zaplata kamien, zle slowo. Zal mi ciebie.

- A ty? - spytal wiedzmin cicho, prawie szeptem.

- Ja tez nie umiem wybierac.

- Kim jestes?

- Jestem tym, czym jestem.

- Gdzie jestes?

- Zimno... mi...

- Renfri! - Geralt scisnal medalion w dloni.

Poderwala glowe jak zbudzona ze snu, mrugnela kilkakrotnie, zdziwiona. Przez moment, bardzo krótki, wygladala na przestraszona.

- Wygrales - powiedziala nagle ostro. - Wygrales, wiedzminie. Jutro rankiem wyjezdzam z Blaviken i nigdy nie wróce do tego parszywego miasteczka. Nigdy. Nalej, jesli jeszcze cos zostalo we flaszce.

Zwykly drwiacy, figlarny usmieszek wrócil na jej wargi, gdy odstawiala pusty kubek na stól.

- Geralt?

- Jestem.

- Ten cholerny dach jest stromy. Wolalabym wyjsc o swicie. Po ciemku moge spasc i potluc sie. Jestem ksiezniczka, mam delikatne cialo, wyczuwam ziarnko grochu przez siennik. O ile nie jest porzadnie wypchany sloma, rzecz jasna. Co ty na to?

- Renfri - Geralt usmiechnal sie mimo woli. - Czy to, co mówisz, przystoi ksiezniczce?

- Co ty, psiakrew, mozesz wiedziec o ksiezniczkach? Ja bylam ksiezniczka i wiem, ze cala przyjemnosc bycia takowa to moznosc robienia, co sie chce. Mam ci powiedziec wprost, czego mi sie chce, czy sam sie domyslisz?

Geralt, wciaz usmiechniety, nie odpowiedzial.

- Nie chce nawet dopuscic do siebie mysli, ze ci sie nie podobam - skrzywila sie dziewczyna. - Wole zalozyc, ze masz stracha, by nie spotkal cie los wolnego kmiecia. Ech, bialowlosy. Nie mam przy sobie niczego ostrego. Zreszta sprawdz sam.

Polozyla mu nogi na kolanach.

- Sciagnij mi buty. Cholewa to najlepsze miejsce do ukrycia noza.

Bosa, wstala, szarpnela klamre pasa.

- Tutaj równiez niczego nie ukrywam. Ani tutaj, jak widzisz. Zgas te cholerna swiece.

Na zewnatrz w ciemnosciach darl sie kot.

- Renfri?

- Co?

- To batyst?

- Pewnie ze tak, psiakrew. Jestem ksiezniczka czy nie?

V

- Tata - nudzila monotonnie Marilka. - Kiedy pójdziemy na jarmark? Na jarmark, tata!

- Cicho, Marilka - burknal Caldemeyn, wycierajac talerz chlebem. - Wiec jak mówisz, Geralt? Wynosza sie z miasteczka?

- Tak.

- No, nie myslalem, ze tak gladko pójdzie. Z tym pergaminem opieczetowanym przez Audeona trzymali mnie za gardlo. Robilem dobra mine, ale po prawdzie to guzik móglbym im uczynic.

- Nawet jesli otwarcie zlamaliby prawo? Wszczeli gwalt, bijatyke?

- Nawet. Audoen, Geralt, to bardzo drazliwy król, posyla na szafot za byle co. Ja mam zone, córke, dobrze mi na moim urzedzie, nie musze sie glowic, skad jutro wytrzasne omaste do kaszy. Jednym slowem, dobrze sie stalo, ze wyjezdzaja. A jak to sie wlasciwie stalo?

- Tata, ja chce na jarmark!

- Libusze! Wez stad Marilke! Tak, Geralt, nie sadzilem. Wypytywalem Setnika, karczmarza ze "Zlotego Dworu", o te novigradzka kompanie. To nielicha zgraja. Niektórych rozpoznano.

- Aha?

- Ten ze szrama na gebie to Nohorn, dawniej przyboczny Abergarda, z tak zwanej wolnej kompanii angrenskiej. Slyszales o wolnej kompanii? Jasne, kto nie slyszal. Ten byk, którego wolaja Pietnastka, równiez. Nawet jesli nie, to nie mysle, by jego przezwisko wzielo sie od pietnastu dobrych uczynków, jakie w zyciu zrobil. Ten czarniawy pólelf to Civril, zbój i zawodowy morderca. Podobno mial cos wspólnego z masakra w Tridam.