Выбрать главу

Z radia zaczęła znowu płynąć muzyka poważna. Owen wyłączył je.

Portia zapytała, co się stało.

– Nadciąga burza.

Owen odwrócił się, żeby popatrzeć przez okno.

– Rzeka Marsden to jedna z tych, które wpadają do jeziora.

– Mieliśmy otrzymać wyniki ekspertyzy i zacząć budować wał ochronny – powiedziała Lis – ale nie spodziewaliśmy się powodzi przed przyjściem wiosny.

Lis wyszła z gabinetu i podeszła do dużej cieplarni. Spojrzała w górę w niebo, które było ciemne, ale jeszcze spokojne.

Portia dostrzegła na jej twarzy wyraz zaniepokojenia i spojrzała na Owena.

– Tu nie ma fundamentów – wyjaśnił jej Owen. – To znaczy pod cieplarnią. Wasi rodzice zbudowali ją bezpośrednio na ziemi. Jeżeli zaleje ogród…

– To cieplarnia zostanie podmyta jako pierwsza – wtrąciła Lis.

I wolę nawet nie myśleć, co może się stać z cienkimi szybkami szklanego dachu, kiedy runie na nie pięćdziesięciostopowy dąb rosnący w pobliżu – dodała w duchu. Popatrzyła na ceglaną ścianę obok siebie i z roztargnieniem poprawiła kamiennego gargulca, który uśmiechał się złośliwie, pokazując długi, zakręcony jęzor.

– Cholera – szepnęła.

– Jesteście pewni, że rzeka wyleje? – zapytała Portia.

Jej głos świadczył o tym, że jest zdenerwowana. Tak, była zdenerwowana, bo utrudniało jej to natychmiastową ucieczkę z domu LAubergetów. Tak w każdym razie przypuszczała Lis.

– Jeżeli poziom wody podniesie się o trzy stopy, to wyleje – wyjaśniła siostrze. – I woda zaleje ogród. Było tak kiedyś, w latach sześćdziesiątych, pamiętasz? Zmyło wtedy starą werandę. Ona była tu, dokładnie w tym miejscu, w którym teraz stoimy.

Portia powiedziała, że sobie tego nie przypomina. Lis znowu popatrzyła na okna, żałując, że nie mieli czasu, żeby umocnić dach i boczne ściany. Będą mieli szczęście, jeżeli przed burzą zdążą zbudować wał ochronny na brzegu jeziora, wysoki na dwie stopy, i umocnić taśmą połowę okien.

– No to – powiedziała – zabierajmy się za naklejanie taśmy i noszenie worków z piaskiem.

Owen kiwnął głową.

Lis zwróciła się do siostry:

– Czy mogę cię prosić, żebyś została?

Młoda kobieta nic nie odpowiedziała. Była nie tyle zirytowana, co sfrustrowana tym, że musi tu zostać wskutek takiego „spisku".

– Twoja pomoc naprawdę nam się przyda.

Owen popatrzył najpierw na jedną siostrę, a potem na drugą i zmarszczył brwi.

– Czy nie miałaś zamiaru zostać na parę dni?

– Powinnam wrócić dziś wieczorem.

Powinna'? – zdziwiła się Lis. A kto jej taką powinność narzucił? Ten chłopak, z którym ma problemy?

– Zawiozę cię na stację jutro z samego rana. Nie spóźnisz się do pracy więcej niż godzinę.

Portia kiwnęła głową. – W porządku.

– Słuchaj, Portio – powiedziała Lis szczerze. – Ja naprawdę jestem ci za to wdzięczna.

Po czym poszła szybko do garażu, odmawiając krótką modlitwę dziękczynną. Dziękowała Bogu za to, że pogoda zmusi jej siostrę do pozostania przynajmniej na jedną noc. Ale nagle poczuła, że ta modlitwa może przynieść nieszczęście i, kierując się zabobonnym lękiem, odwołała ją. A potem zabrała się za gromadzenie łopat, taśmy do naklejania na okna i płóciennych worków.

4

Trzech w ciągu dwóch lat…

Wysoki mężczyzna w eleganckim szarym mundurze przygładził sobie siwiejące wąsy i dodał:

– Uciekają od was ile sił w nogach.

Doktor Ronald Adler przebierał palcami przy pasku od spodni. Westchnął niecierpliwie, co miało oznaczać, że przyjmuje postawę ofensywną, i powiedział:

– Panie kapitanie, czy nie można tego czasu wykorzystać jakoś lepiej? Ja w każdym razie założę się, że można.

Policjant zaśmiał się zduszonym śmiechem.

– Dlaczego o tym nie zameldowaliście?

– Zameldowaliśmy, że Callaghan umarł – powiedział Adler.

– Wie pan, o czym mówię, panie doktorze.

– Myślałem, że go złapiemy bez hałasu.

– Jak mianowicie? Posłaliście po niego tych sanitariuszy i wynik jest taki, że jeden dał sobie rozwalić rękę, a drugi zesrał się w kombinezon.

– On w zasadzie nie jest groźny dla otoczenia – powiedział Peter Grimes, przypominając zarówno Adlerowi jak i policjantowi o swojej obecności w pokoju.

– Każdy kompetentny członek personelu rozegrałby to inaczej. Oni zabawili się w kowbojów. Spadli ze skały i potłukli się.

– Spadli. Aha. Próbowaliście sprawę zataić, a mnie się to nie podoba.

– Tu nie ma co zatajać. Ja nie wzywam policji za każdym razem, kiedy jakiś pacjent wyjdzie poza teren.

– Niech mnie pan nie bajeruje, panie doktorze.

– Myśmy go prawie złapali.

– Prawie, ale nie do końca. No dobra. Jak on wygląda?

– Jest duży – zaczął Grimes, ale zaraz zamilkł, bojąc się użyć niewłaściwych przymiotników.

– Jaki duży, do cholery? No dalej, panowie! Nie traćmy czasu. Adler opisał Hrubeka, a potem dodał:

– Ogolił sobie głowę i pomalował twarz na niebiesko. Proszę nie pytać dlaczego. Po prostu tak zrobił. Ma brązowe oczy, szeroką twarz, żółte zęby i dwadzieścia siedem lat.

Kapitan Don Haversham, człowiek dwa razy starszy od Hrubeka, robił równym pismem notatki.

– Dobra. Kilka samochodów pojedzie do Stinson. Widzę, że to się panu nie podoba, panie doktorze, ale musimy tak zrobić. A teraz niech mi pan powie: do jakiego stopnia on jest groźny dla otoczenia? Czy może wyskoczyć na ludzi z zarośli?

– Nie, nie – powiedział dyrektor, spoglądając na Grimesa, który przebierał palcami w swoich gęstych, czarnych włosach. – Hrubek jest – kontynuował Adler – no, jak to powiedzieć, jest taki jak duży, dobry, sympatyczny pies. Ta jego ucieczka to… no, to dla niego po prostu taka gra.

– Hau, hau – powiedział kapitan. – Przypominam sobie, że to on był główną postacią w tej historii w Indian Leap. To, co zrobił, nie jest sympatyczne i wcale nie przywodzi na myśl dobrego psa.

Dlaczego więc – pomyślał Adler – prosiliście nas o opinię? Po co, skoro już sami go zdiagnozowaliście?

– Chcę wiedzieć, czy po tych czterech miesiącach spędzonych u was on wciąż jest niebezpieczny dla otoczenia. Coś mi się zdaje, że tak. Sądząc po tym, jak się obszedł z tymi waszymi sanitariuszami. Niech mi pan powie: czy on posłusznie brał swoje pigułki?

– Tak – powiedział szybko Adler. – Ale zaraz, to Callaghan prawdopodobnie popełnił samobójstwo.

– Samobójstwo?

Grimes znowu popatrzył na swego szefa, zdając sobie sprawę, że niektóre jego słowa z trudem dają się dopasować do faktów.

– Czekamy na potwierdzenie koronera – mówił dalej Adler.

– Tak, koroner na pewno powie, jak było – stwierdził wesoło Haver-sham. – A pan oświadczy pewnie, że to taki zbieg okoliczności? Ten Callaghan odbiera sobie życie, a potem ten wasz ulubiony piesek Hrubek ucieka w jego worku?

– Mhm.

Adler wyobraził sobie, że Haversham siedzi zamknięty w jednym pomieszczeniu z Billiem Prescottem, który odstawił stelazynę i masturbuje się godzinami, wyjąc równocześnie na cały głos.

– Chodzi o to, że… – zaczął Grimes i zamilkł, kiedy dwaj pozostali spojrzeli na niego.

– Mój młody kolega – podchwycił Adler – chciał powiedzieć, że przez te wszystkie miesiące Hrubek był wzorowym pacjentem. Siedział spokojnie, nikomu się nie naprzykrzał.

– On jest jak roślina. Haversham wybuchnął śmiechem.

– Roślina? – zapytał Grimesa. – Przed chwilą był psem. No to musi mu się pogarszać. Ale powiedzcie mi, tak dokładnie, na co jest chory.